Komentarze
O, radości…

O, radości…

Jest taki modny w Polsce od pewnego czasu młody człowiek. Nazywa się Patrick Ney. To mieszkający od paru lat w naszym kraju Brytyjczyk. Szerzej dał się poznać, kiedy z okazji ubiegłorocznego Święta Niepodległości zamieścił na You Tube swoje widzenie Polski i Polaków. Swoją - można by rzec - deklarację.

„Tradycja, historia, jedność, szacunek dla starszych, kombinowanie, narzekanie, załatwienie, przepychanie, klaskanie w samolocie, pokonanie trudności, depresji, dobry sojusznik, straszliwy wróg, krzyż, tęcza, świeczki na cmentarzach, dobry chleb, sucha kiełbasa, gest victoria, lider, wolność, nadzieja, przyszłość, mój dom, mój kraj, moja rodzina, duma i sława” - wylicytował nasz kraj młody Anglik. „Polska to my. Polska to pokonywanie trudności i walczenie do końca. Dumny jestem żyć w takim kraju” - zakończył swoją wypowiedź. Ostatnio nakręcił wzruszający film o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Jest zafascynowany polską historią i twierdzi, że chce u nas zostać na zawsze.

Być może mojej nieumiejętności obsługiwania komputera należy przypisać fakt, że nie potrafię znaleźć innych podobnych filmików. Być może. Za to znajduję wypowiedzi rodaków psioczących na swój kraj, niezadowolonych z niczego i nikogo, co i kto jest w Polsce. Obśmiewających wszystko, co ojczyste, ciągle wspominających, jak bardzo wstydzą się swojego kraju, kiedy muszą się przyznać do niego zagranicą.

Są tacy, którzy uważają, że sytuacja Ney’a to chichot historii. W dodatku totalna ściema. Nie taki kierunek emigracji. I w ogóle… Musi mieć ten Anglik w Polsce jakieś dojścia. Łatwy hajs. Bo żeby tak stamtąd do nas… Ale jest też wielu, którzy wyrażają swój szacunek dla tego, co robi rezolutny chłopak.

Na jednym z youtubowych filmików Patrick biega z mikrofonem po mieście i pyta przechodniów, czy są dziś uśmiechnięci. I ilu Polaków jest zadowolonych ze swojego życia. Wypada tak sobie. A gdyby jeszcze uwierzyć badaniom GUS, to nawet całkiem przyzwoicie. Najbardziej, wedle sondażu, cieszą nas relacje z bliskimi – rodziną, przyjaciółmi. Najmniej – sytuacja finansowa. Na pocieszenie rodacy dodają, że finanse nie są dla nich najważniejsze. Czyli – można rzec, że w wymiarze ogólnym cieszą się z życia.

I ja też się cieszę. Z tego, że najważniejszym listopadowym świętem w Polsce od lat nie jest już święto radzieckie. Że nie kłaniamy się już „rosyjskiej rewolucji czapką do ziemi; po polsku, radzieckiej sprawie, sprawie ludzkiej”, że nie musimy uznawać towarzysza Lenina za największego bohatera. Że możemy głośno mówić o mało komu do niedawna znanym rotmistrzu Pileckim, ekshumować pochowanych byle gdzie i byle jak bohaterów i głośno śpiewać „Boże, coś Polskę…”.

Patrzę na film Patricka Ney’a o Pileckim i jestem pełna uznania dla jego autora. Tylko gdzieś tam w zakamarkach duszy kołacze się pytanie, dlaczego musiał to zrobić Anglik. Na pocieszenie szybciutko przywołuję stare porzekadło, że nikt nie jest prorokiem w swoim kraju, Jakoś trochę z tym lżej…

Anna Wolańska