Komentarze
Obrazek

Obrazek

Bożonarodzeniowo-noworoczny czas to zawsze dobry klimat dla podsumowań, wspomnień, refleksji. Zwłaszcza jeśli na karku słuszny już bagaż latek.

Dorosłe dzieci i dziwią, i śmieją się, kiedy przy choince, w powszechnej wesołości i radości z otrzymanych prezentów, śpiewamy z bratową „W lesie wyrosła, w lesie szumiała, //Leśnych piosenek w lesie słuchała //Tuli luli la, tuli luli la, tuli, luli la”.

– Czemu – pytają – nigdy tego nie śpiewałyście? Nie potrafimy odpowiedzieć. Może dopiero teraz do tego dojrzałyśmy? A może pewne obrazy odblokowują się dopiero w konkretnych momentach naszego życia?

Na przykład taki obrazek: Jest środek peerelowskiego komunizmu. Styczeń. Szkolna choinka. Robimy w domu paczki – każde dziecko dla siebie – które się wrzuci do stojącego w jednej ze szkolnych sal worka. Potem worek ten przytarga na salę gimnastyczną mikołaj i rozda każdemu z nas to, co sobie tam wrzucił. Paczkę andrutów, cudem zdobytą pomarańczę, kilka zerwanych z choinki cukierków. Najbogatsi dostaną cieniutkie deseczki czekolady i przy odbieraniu prezentów nastąpi swoista hierarchizacja dzieci: kilkoro od czekolady – będą potem tymi deseczkami demonstracyjnie wywijać, niektórzy do końca imprezy nie rozstaną się nawet z mocno rozmiękczonym już symbolem dobrobytu – i mniej zamożną resztę. Rozdawanie paczek to niezwykle ważny w choinkowej scenerii moment. Kto wie, czy nie ważniejszy nawet od części artystycznej. Informacja, że już, że zaraz, mobilizuje wszystkich do powrotu na salę gimnastyczną. Licznie zgromadzeni rodzice wstają ze stojących pod oknami ławek, podchodzą bliżej sceny. Zanim wejdzie mikołaj, na sali będzie już ciżba. Być może da się usłyszeć pytanie, czy znów zaintonuje kolędę. I dyskretnie wyartykułowaną refleksję, że przecież to miejsce publiczne, więc nie wypada. Wtedy w drzwiach pojawi się on. Nieco przygarbiony pod ciężarem worka z prezentami, z wielkimi lnianymi wąsami i brodą, w charakterystycznej czapce i wywróconej na nice baranicy – może się wydawać wielkoludem. Będzie mocno stukał kosturem w parkiet gimnastycznej sali, aż niektórych o palpitację serca przyprawi niepewny los podłogowych klepek. W okolicach pierwszej gimnastycznej drabinki zaintonuje: „Bóg się rodzi – moc truchleje…” Nie od razu podejmą śpiewanie nawet najodważniejsi. Będzie więc uparcie śpiewał sam, aż gdzieś przy „Podnieś rękę, Boże Dziecię” doczeka się wspomożenia. Potem powie coś o swojej podróży, może odniesie się do aktualnych zdarzeń i zacznie rozdawać prezenty. I mało kto z nas dostanie je „za darmo”. Trzeba będzie zaśpiewać choćby fragment kolędy albo jakiejś piosenki, razem z mikołajem wyrecytować odpowiedzi w wierszyku Bełzy „Kto ty jesteś? Polak mały”, popisać się znajomością jakiegoś innego wiersza czy piosenki, wiedzieć, ile jest 5×6 albo 8×7 albo nawet podzielić się informacją na temat ostatnio konsumowanego posiłku. U tych, którzy nic w zamian za prezent nie musieli zrobić, lęk zamieni się w rozczarowanie.

Najbardziej czas rozdawania prezentów przeżywaliśmy my – ja i moi dwaj bracia. Bo tym mikołajem przez lata był nasz ojciec. Najlepszy z mikołajów – nie tylko w szkole.

Anna Wolańska