Historia
Obrona Kąkolewnicy 16-17 listopada 1918 r.

Obrona Kąkolewnicy 16-17 listopada 1918 r.

Mieszkaniec Kąkolewnicy, peowiak Antoni Mazur zapisał w swych wspomnieniach pod datą 16 listopada: (…)Straszna wiadomość: Niemcy wyrżnęli naszych w Międzyrzecu! Ekspedycja karna! Międzyrzec się pali! Bez wahania idziemy na odsiecz. Prócz naszych są peowiacy z Turowa i Siedlanowa. Oddział liczy 35 piechoty i 8 kawalerzystów. Dowodzi Roman Makowski.

Rozkładamy się w okopach austriackich [z 1915 r. - JG] na skraju lasu z obu stron szosy pod Rzeczycą: siedmiu z lewej strony szosy, reszta z prawej. Łącznikiem - Lewczuk. Makowski wysyła p. Leskiego konno do Szaniaw, aby ostrzec nasze oddziały od Łukowa, bo Niemcy ustawili karabin maszynowy na spalonym młynie na przejeździe kolejowym. Mnie i bodaj młodego Kozłowskiego wysłano na zwiady. Widzimy, że karabin maszynowy Niemcy przenoszą z przejazdu do Rzeczycy. Międzyrzec się pali i słychać odgłosy wybuchających ręcznych granatów, czasami trzask karabinów. Nie wiemy, czy Niemcy w Rzeczycy tylko osłaniają Międzyrzec, czy maja zadania agresywne. Wracamy do linii i składamy meldunek. Wraca też i p. Leski z meldunkiem, że w Szaniawach i w okolicy żadnych polskich oddziałów nie znalazł. Zaczajeni w lesie widzimy, że idzie szosą jakiś cywil. Jesteśmy pewni, że to szpieg na zwiady. Pada rozkaz, aby go przepuścić. Przeszedł szosą las, wrócił i za chwilę ukazały się dwa auta, jedno pancerne, drugie ciężarowe pełne uzbrojonych Niemców. Są pewni, że las wolny. Nakazano nie strzelać bez rozkazu.

Może na 150 m przed lasem na komendę otwieramy ogień. Zamieszanie. Niemcy wyskakują z auta ciężarowego i chowają się za nasyp szosy. Jakiś sanitariusz macha, że chce zabrać rannych. My, w pierwszej bitwie, rozgorączkowani, strzelamy trochę bezładnie. Auto pancerne rozpoczyna ogień z karabinu maszynowego i z wolna posuwa się w stronę lasu. Amunicja zaczyna się nam wyczerpywać”.

Dowodzący z prawej strony Edmund Jędruszczak zapisał: „Szmery wśród peowiaków (…) brak kul. Niemcy bez przerwy strzelają. Pada komenda: Odwrót!!! Mimo kul nieprzyjacielskich peowiacy wycofują się z linii boju. Tomasz Majczyna wraz ze mną opuszcza posterunek i wspólnie ustępujemy lasem ponad prawą stroną szosy. Naraz poczułem ukłucie w lewy obojczyk. Chwytam ręką za to miejsce. Czuję ciepły pot. Kolor jego jest czerwony. Krew (…)”.

Antoni Mazur dodał w swojej relacji: „Słyszeliśmy za sobą krzyk Niemców, którzy zaatakowali las na bagnety, gdy nasze ostrzeliwanie stawało się coraz słabsze. Prawe skrzydło wycofało się na Wygnankę, lewe otoczone bagnami miało odwrót niesłychanie ciężki. Przygnębieni wracaliśmy do Kąkolewnicy. Auto pancerne niemieckie przejechało las, lecz zawróciło. Kąkolewnica na razie była uratowana. W Kąkolewnicy popłoch. Już znowu zaczynają rozkradać magazyny. Zabieramy rannego Jędruszczaka i wycofujemy się do Radzynia, który oczekuje napadu Niemców”.

W Kąkolewnicy po wycofaniu się oddziału POW w wiosce w większości pozostały kobiety, które lamentowały, iż stanie się z nimi to samo, co z mordowaną ludnością w Międzyrzecu. Wieczorem na znacznej odległości słychać było ten kobiecy płacz. Ale nie wszyscy byli jednakowo przerażeni. Niektórzy, korzystając z ogólnej trwogi i zamieszania, rozkradali zabezpieczony majątek poniemiecki. Do rana w magazynie pozostało niewiele.

17 listopada oddział pod dowództwem Pytla wyrusza z Radzynia pod Grabowiec, żeby powstrzymać huzarów. Tak opowiadał o tym później Benedykt Oksiuta: „Było nas 43 ludzi. Kiedy przyszliśmy do grabowieckiego lasu, rozdzieliliśmy się na dwie równe części i zajęliśmy stanowiska po jednej i po drugiej strony szosy kryjąc się za drzewami. Pytel obsadził lasek (20 nas drogę) i powiedział: «Niech nikt nie strzela, aż ja dam znać strzałem. Bić silnie, a celnie (…)». Czekamy i z lasu, i z drogi. Jadą dwa samochody. Nagle silnik pierwszego niemieckiego samochodu zgasł, tak jakby odmówił posłuszeństwa. Niemcy powyskakiwali z samochodów, rozsypali się (…). Peowiacy rozpoczęli gęsty ogień”. Jak wynika z późniejszego raportu W. Leśniaka „Wilka” do komendanta placu w Łukowie oddział Pytla przybył z karabinem maszynowym. B. Oksiuta wspominał: „Oni [Niemcy – JG] się cofnęli, bo nie wiedzieli, jaka nas siła, i my się cofnęli i po godzinie leci kobieta, byśmy szli na pomoc, bo wieś [Rzeczycę – JG] rabują. Na drodze nie ma Niemców (…), stoją tylko dwa samochody i leży czterech zabitych. No, tośmy panami, naprawiliśmy zaraz most, dobrym automobilem zaciągnęli zepsuty, most znów rozebrali i byliśmy panami, mieliśmy dwa auta, dwa maszynowe karabiny. Strzelali do nas jeszcze Niemcy z Międzyrzeca armatką, którą – jak się dowiedziałem później – ustawili koło gospodarza Słoneckiego, na ul. Zawadki, ale kule nie dolatywały i dwie wiorsty przed Kąkolewnicą rozrywały się”.

Z innych relacji wiadomo, że tego dnia zabłąkana kula zabiła w Rzeczycy dziecko na rękach matki, zaś na drodze do Międzyrzeca trafiła kobietę idącą do kościoła.

17 listopada oddział niemiecki liczący kilkudziesięciu żołnierzy wpadł do Tłuśca. Żołnierze nie gonili uciekających do lasu, ale dokonali rabunku wsi. Inny oddział wpadł do Rogoźnicy, gdzie szukano dzierżawcy majątku Zygmunta Mierzejewskiego, zaangażowanego przedtem w akcji rozbrojeniowej. Według relacji Franciszka Kusznieruka jeden z gospodarzy przechował go szczęśliwie w swoim obejściu. Kąkolewnica na razie wydawała się zabezpieczona, gdyż peowiacy pod dowództwem Pytla nie tylko rozebrali ważny drewniany most prowadzący do tej wsi, ale drewno z niego przywieziono do Kąkolewnicy. Mimo że była niedziela, w Międzyrzecu skoszarowani koło stacji kolejowej Niemcy, bojąc się napadu, rozpoczęli rewizję w okolicznych domach. Szukali ukrytych peowiaków, broni i zabranych rzeczy. Wierni z okolicy obawiali się iść do kościoła, gdyż Niemcy nie wpuszczali do miasta, a na ulicach rewidowali. Pomogła dopiero interwencja ks. prałata Leona Wydźgi, po której uregulowano sposób poruszania się po drogach.

Dr Józef Geresz