Obudzenie z czasu i przestrzeni
„Wykonało się”. Ludzie z ochrypniętymi od krzyku gardłami rozeszli się do swoich domów. Zapanowała cisza. Najbardziej przejmująca cisza w dziejach świata, bo spotkały się w niej największa Miłość i najokrutniejsze odrzucenie, zapraszające otwarte ramiona Zbawiciela i samotność. I tylko pustynny wiatr wygrywał na szorstkiej krzyżowej strunie niesamowite melodie. Wiele setek lat później muzyczni geniusze spisali je, nadali im tytuły: „Stabat Mater”, „Requiem”, stworzyli preludia organowe, całe koncerty na cześć osamotnionego Boga, który świat chciał wypełnić sobą – wszak Jego imię brzmiało: „Ja Jestem, Który Jestem”. Czy była to samotność absolutna? Dowód porażki? Gdyby ostatnimi słowami z krzyża było pełne bólu wołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”, można by tak sądzić. Tak jednak się nie stało. „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha Mojego” – wołanie, które zakończyło kaźnię, wprowadza nas w zupełnie inną logikę. Porażka zamienia się w zwycięstwo.
Do końca wolny
Najtrudniej umierać w samotności. Tak naprawdę przeraża nas nie sama śmierć, ale lęk z nią związany, a dokładnie – niepewność, jaką w sobie niesie. I to, że stawia ona przed nami pytania, na które trzeba odpowiedzieć. Przed nimi nie ma ucieczki. Ja i Bóg. Tak będzie na końcu. ...
Ks. Paweł Siedlanowski