
Ocalony, by głosić miłosierdzie
Zamach na Jana Pawła II zszokował świat. O ile ludzie rozpatrywali atak na Ojca Świętego w kontekście fizycznym i politycznym, on sam patrzył na niego przede wszystkim w perspektywie duchowej oraz mistycznej. Wieść o strzelaninie podczas audiencji i dramatycznym stanie papieża obiegła świat z szybkością błyskawicy. Choć od tamtych wydarzeń minęło 41 lat, w dalszym ciągu są okryte one wieloma niewiadomymi. Jedno jest pewne: 13 maja 1981 r. Jan Paweł II miał umrzeć. Wszystko przemawiało za tym, że misja zamachowca nie ma prawa się nie udać. To, co wydarzyło się po wystrzeleniu pocisków, było przeplatanką dramatycznych momentów i „przypadków”, które do dziś trudno wytłumaczyć. Papież miał zginąć, ale został ocalony. Jan Paweł II, wspominając zamach na swoje życie, jak refren powtarzał: jedna ręka strzelała, a druga kierowała kulą.
Wróćmy do tamtych chwil. Papież po raz ostatni objeżdżał Plac św. Piotra i błogosławił pielgrzymom. Podano mu małą dziewczynkę z blond lokami. Ojciec święty uściskał ją i oddał rodzicom. Kilka sekund później Ali Ağca wyciągnął zza paska dziewięciokalibrowy browning parabellum, namierzył cel i nacisnął spust. Do dziś nie wiadomo, ile oddał strzałów. Jedni mówią o dwóch, drudzy o trzech, a jeszcze inni o czterech.
Wzywał pomocy Maryi
W magazynku browninga było 12 kul. Mówi się, że Ağca strzelałby dalej, ale podobno pistolet, ku jego zdziwieniu, zaciął się. Zamachowiec wspominał później także o innej „przeszkodzie”. Okazało się, że dalsze strzelanie skutecznie uniemożliwiła mu jakaś siostra zakonna, która szarpała go za prawe ramię. Oprawca zaczął uciekać, trzymając broń nad głową i grożąc pielgrzymom. Świadkiem tych wydarzeń była franciszkanka s. Letizia Giudici. Zakonnica zaczęła głośno krzyczeć, a potem biec w stronę młodego Turka. Niespodziewanie Ağca potknął się na bruku i spektakularnie upadł na plecy. Siostra przyparła go do ziemi i nie puściła do momentu przybycia służb mundurowych. ...
Agnieszka Wawryniuk