Odbicie przez Niemców Janowa Podlaskiego
Prawdopodobnie zabrakło czasu na organizację fachowych posterunków. Zresztą, nie spodziewano się najazdu. Na 16 listopada 1918 r. zaplanowano uroczyste ogłoszenie niepodległości i wiec ludności na rynku koło kościoła Świętej Trójcy, co też nieporadnie zaczęto. Teoretycznie do walki - wraz z przybyłym oddziałem Bonieckiego - stanąć mogło ok. 40 ludzi, tyle że nie w pełni wyszkolonych. Atak najeźdźców nastąpił ok. 7.00 rano. Niemcy przybyli czterema samochodami ciężarowych, z karabinami maszynowymi. Sprawa wprawdzie nie jest do końca zbadana, wydaje się jednak, że - tak jak do ataku na Międzyrzec - rzucono tu elitarny oddział huzarów śmierci.
Jednak straty wśród ludności Janowa były mniejsze niż w Międzyrzecu. Sytuacja peowiaków była nieco inna – kwaterowali w różnych miejscach, a nie, tak jak w Międzyrzecu, w jednym budynku. Dzięki temu mieli szanse na wycofanie się, jednak z drugiej strony obrona nie mogła być skoordynowana. Niestety, część peowiaków nie zdążyła uciec. Namierzeni i zabici zostali: Władysław Sitkiewicz i Jan Szewczuk z Chlebczyna, Bronisław Jakoniuk z Serpelic, Piotr Hołub i Sawczuk z Bonina. Poległa też jedna osoba niezidentyfikowana. Natomiast do niewoli dostali się: Wacław Grobicki z Hołowczyc, Wacław Niemyski z Chybowa, Władysław Sandecki z Wólki, Czesław Piotrowski i Marian Samborski z Konstantynowa. Zatrzymano także sporo osób z samego Janowa. Aresztowanych, z powiązanymi do tyłu rękami, trzymano pod murem około dziesięciu godzin, poczynając od południa. Zagrożono im, że jeśli od tej godziny padnie w mieście choćby jeden strzał, wszyscy zostaną rozstrzelani.
Wiedzę o sytuacji Janowa przed i po wkroczeniu najeźdźców mamy m.in. dzięki relacjom żyjących wówczas mieszkańców. Korzystając z krótkiego okresu wolności, miejscowi peowiacy jeździli po okolicznych majątkach, zabezpieczając mienie. Przed zajściem chodziły też słuchy, że Niemcy kują konie w stadninie na Wygodzie i przygotowują się do ucieczki. W czasie ataku część peowiaków zaczęła uciekać w kierunku Wygody. Tymczasem Niemcy szybko ustawili karabin maszynowy na wale grobli i otworzyli ogień. Wiadomo, że kilku peowiaków padło od kul na łąkach, a jeden nieopodal dawnego zamku biskupów. Z relacji mieszkańców wynikało także, że niektórzy peowiacy zostali zaskoczeni w trakcie powrotów z pobliskich miejscowości. Opowiadano, że Ostapski i Mikszyc, miejscowi członkowie POW, wracali z Wygody, gdy usłyszeli strzały w mieście. Wtedy gwałtownie skręcili i Mikszyc pogalopował z powrotem, ale pod Ostapskim zabito konia. Schronił się on do zabudowań Lenartowicza, udając członka jego rodziny. Niemcy wpadli do domu, jednak nie rozpoznali go, a podejrzenie padło na syna Lenartowicza. Mimo iż syn gospodarza był niewinnie bity, Ostapskiego nie wydano.
Filip Petrynik, pracownik stadniny, prowadził źrebaka z Wygody. Zorientowawszy się w sytuacji, puścił konia i schował się w bruzdę. Przejeżdżający Niemcy nie dostrzegli go. Z kolei Hanaszewski i Chełstowski wracali z Michałek. Dojeżdżali do cmentarza w Janowie, kiedy w ich kierunku padły strzały. Udało im się jednak zbiec i ukryć. Inni peowiacy mieli mniej szczęścia… Ci, których wzięto do niewoli, zostali dotkliwie pobici. Jeszcze innych Niemcy – pod groźbą śmierci – wykorzystywali jako przewodników do chwytania kolegów w ich własnych domach. Niejaki Jaroszewicz przyprowadził najeźdźców pod dom Józefa Mironiuka, który zanim wstąpił do POW, służył w armii Dowbora. Mironiuk zdążył ukryć się na strychu. Słyszał, jak go szukano, bito matkę i aresztowano brata. Józef dopiero wieczorem opuścił kryjówkę, dosiadł konia, a objechawszy szerokim łukiem miasto, skierował się na Bubel-Grannę. Następnie przepłynął wpław koniem Bug i dotarł do Mielnika, gdzie była już władza polska. Dotarli tam również peowiacy Chełstowski i Mikszyc.
Piotr Zdanowski, jeden z obrońców, został ranny, jednak udało mu się uciec do wsi Jakówki. Seweryn, felczer z Janowa, po kryjomu jeździł do Jakówek i leczył go. Ujść z życiem udało się tak naprawdę nielicznemu gronu peowiaków. Zbiegli m.in. dowódca oddziału Antoni Boniecki i Ignacy Mikołajczuk, ale już jego brat Stanisław dostał się do niewoli.
Niemcy nie tylko dotkliwie pobili peowiaków i część zatrzymanej ludności Janowa, ale też pognali ich pieszo do więzienia w Białej Podlaskiej. Nie brakło w tym pochodzie i starców. Niektórych wyrwano wprost z łóżka, np. Nowakowskiego czy Wacława Nowaka. Historyk T. Krawczak twierdzi, że felczer niemiecki, zamiast ulżyć chorym w cierpieniu, celowo rozjątrzał im rany. Z innych relacji wiadomo, że jedną z form znęcania się nad więźniami było stawianie ich w szeregu na postojach i przy mostach, pozorując rozstrzeliwanie, po czym pędzono dalej.
Zatrzymani spędzili w bialskim więzieniu wiele tygodni. Nie pomogło wstawiennictwo dr. Wroczyńskiego z Białej Podlaskiej, który wyszedł naprzeciw internowanym [ujmując się za pędzonymi, dr Wroczyński wzbudził podejrzenie Niemców, w następstwie czego został przez nich aresztowany i trzymany jako zakładnik, a wypuszczono go dopiero dzięki interwencji Bialskiej Rady Żołnierskiej – przyp. JG]. Obawiając się dalszych walk, pozostający w okupowanym Janowie Niemcy aresztowali jako zakładników nowo wybranego burmistrza Aleksandra Józefackiego oraz inne znane osoby: Stanisława Krzewińskiego, Jana Ignatowicza i Pawła Nowakowskiego. Okupacja miasteczka trwała jeszcze sześć tygodni.
Józef Geresz