Komentarze
Oddani popalonym mostom

Oddani popalonym mostom

Blisko 2,5 tys. lat temu Arystoteles sformułował prostą zasadę postępowania naukowego, która głosiła potrzebę dokładnego procesu zgłębiania prawdy: mały błąd na początku powoduje fatalne skutki w finalnych twierdzeniach.

Każdy zdroworozsądkowo myślący człowiek zasadę tę przyjmuje za oczywistość. A jednak często nie zauważamy owych małych kamieni, które w konsekwencji powielania błędu stają się istną lawiną. Szczególnie dzisiaj, w dobie łatwości przekazywania idei za pomocą środków informatycznych, zgubność łatwego pomijania szczegółów jest powodem narastania i tkwienia w błędzie przez miliony. Szczegół jawi się jako łatwa do pokonania przez podeszwę buta nic nieznacząca przeszkoda. Twierdzenie pewnego dyktatora, iż jedno zabójstwo to zbrodnia, a 100 tys. zamordowanych to statystyka, nie jest dzisiaj budzącym zgrozę śmiechem krwawego zbrodniarza, lecz przyjętą przez większość zasadą inżynierii społecznej. Jednostka z jej zastrzeżeniami jest po prostu niczym, nie liczy się więc ani jej protest, ani jej zdanie. Dodatkowo przeniesienie mechanizmów demokracji ze sposobu obioru sprawujących władzę na każdą dosłownie dziedzinę życia powoduje, iż prawda staje się wynikiem nie poznania niepowątpiewalnego, lecz własnością posiadających większość, ewentualnie przyjmowana jest w drodze konsensusu.

W takim społeczeństwie wcale nie rezygnujemy ze stosów inkwizycyjnych, a zmienione w internetowy i społeczny ostracyzm palą one bardziej niż dawne drewniane. Lecz błąd należy wykazać przynajmniej w imię zwykłej przyzwoitości.

 

Uwaga na zabawki

Całkiem niedawno część naszych mediów obiegła wiadomość, iż w jednym ze stanów USA sąd podjął decyzję o dokonaniu zmiany płci sześcioletniego dziecka na żądanie jego matki i wbrew woli jego ojca (rodzice zresztą nie byli już małżeństwem). Kuriozalną decyzję ławy przysięgłych wstrzymał jednak sędzia, stwierdzając, iż ojciec dziecka ma prawo do decydowania o jego losie. Skąd jednak pomysł ingerowania w organizm i przyszłość dziecka, które nie ma możliwości podjęcia świadomej decyzji? Wszak dzisiaj niejeden przeciwnik Kościoła zanosi się wręcz spazmatycznymi żądaniami zaniechania chrzczenia małych dzieci, by mogły one po osiągnięciu dorosłości same podjąć decyzję. Tymczasem w tym przypadku postępowcy nie stawiają tego wymagania. Można oczywiście zwalić wszystko na ideologię gender etc., ale to nie tłumaczy wszystkiego do końca. Otóż podstawą do stwierdzenia, iż Pan Bóg i natura pomylili się w przyznaniu płci konkretnemu małemu homo sapiens była… pomyłka w McDonaldsie. Czteroletni wówczas chłopiec poprosił przez pomyłkę (co potem skorygował) o włożenie do zestawu Happy Meal zabawki wybieranej raczej przez dziewczęta. To wystarczyło, by ideologicznie nastawiona do życia mamusia stwierdziła, że mamy do czynienia w przypadku jej dziecka z klasycznym przykładem osoby transpłciowej, uwikłanej w niechcianym ciele. A więc nie prawda, lecz interpretacja osoby zewnętrznej miała zdecydować o losach całego życia małego człowieka. W wielu przypadkach chociażby procesów sądowych, w których los dziecka jest kartą przetargową, interpretacja osoby trzeciej dzisiaj odgrywa zasadniczą rolę. A przecież przy interpretacji niebagatelny wpływ mają przekonania, nawet nie ideologiczne, osoby interpretującej. Czemu więc dajemy temu wiarę?

 

Los ma być tylko planszą

Otóż wydaje się dlatego, że prawda jest nurząca i wymagająca. Widać to chociażby w kontekście tego, co wydarzyło się w czasie ostatniego synodu biskupów w Rzymie. Świat obiegła wiadomość, że książęta Kościoła wyrazili zgodę na święcenia kapłańskie dla żonatych mężczyzn, a ponadto otworzyli furtkę (zamkniętą rozstrzygnięciami św. Jana Pawła II) dla rozważenia możliwości przyjmowania święceń kapłańskich przez kobiety. Jak czytamy w dokumencie końcowym, ojcowie synodalni owszem wyrazili myśl o możliwości podjęcia takiej debaty, ale w zupełnie nieokreślonej perspektywie czasowej. Uwagę naszą winno jednak przykuć zupełnie coś innego, a mianowicie kontekst debaty nad celibatem kapłańskim. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przeczy, iż jest on czymś dodatkowym do sakramentu święceń. Lecz także nikt nie zaprzecza, iż od czasów apostolskich duchowni byli zachęcani do takiego sposobu życia. Zachęcani… argumentami natury teologicznej. Oznaczało to, iż zachęta do życia w stanie bezżennym ma podbudowę nie tyle praktyczną, co wynika z rozpoznania prawdy w świetle Bożego objawienia. Celibat, wprowadzony jako sposób życia duchownych blisko tysiąc lat temu, przez wieki był rozpoznawany i uzasadniany właśnie teologicznie. Tymczasem ostatni synod zmienił całkowicie jego perspektywę, ponieważ debata o zniesieniu go lub dobrowolności toczyła się w kontekście praktycznego, związanego z daną chwilą działania, a mianowicie w kontekście braku księży na terenach amazońskich. Dokonało się to dodatkowo w oparach litościwości i taniego miłosierdzia, bo przecież każdy chrześcijanin ma prawo do Eucharystii. Wszystko to wskazuje na wprowadzenie praktyczności na piedestał z pominięciem prawdy. Eucharystia zmierza w tej interpretacji w stronę sprawnie wykonywanego technicznie zbioru praktyk pobożnościowych z zapomnieniem jej duchowego charakteru. Nikt bowiem nie wspomniał o ugruntowanej w teologii katolickiej komunii duchowej (w kontekście prawa do Eucharystii). Niestety, ten sposób myślenia widać jasno także w przypadku toczonych współcześnie sporów o możliwość Komunii św. dla osób w nowych związkach małżeńskich czy też dla niewierzących małżonków osób wyznających katolicyzm.

 

W dół lecimy, w górę patrząc

Negację prawdy widać coraz częściej w naszym życiu społecznym, także religijnym. Niestety, to właśnie jest powodem degeneracji naszej cywilizacji. Wolność spuszczona z łańcucha przywiązania do prawdy jest zawsze siłą destrukcyjną. Cóż z tego, że ideały mamy cudowne (szczęście ludzi, ochrona środowiska, otwartość Kościoła na świat etc.), skoro i tak staje się to igraszką naszych żądz, emocji i czegoś jeszcze. Gdy św. Benedykt spoglądał na degrengoladę ówczesnego mu Rzymu, to jedynym lekarstwem, jakie znalazł, było stworzenie enklaw pielęgnujących prawdę. Nie było to zerwanie ani z kulturą, w której wyrósł, ani tym bardziej budowaniem nowej religii. Była to wewnętrzna wierność prawdzie za cenę samotności i oddalenia od centrów ówczesnego świata. Ostatecznie w ten sposób możemy dzisiaj pojąć konieczność pójścia na peryferia świata, o którym z taką mocą mówi papież Franciszek.

Ks. Jacek Świątek