Komentarze
Źródło: dreamstime
Źródło: dreamstime

Odgłosy ze szczytu schodów

Może nie powinienem w świątecznym wydaniu naszego tygodnika zajmować się sprawami bieżącymi. Zazwyczaj na święta gazety dają nam trochę odpocząć od spraw codzienności i publikują artykuły o lżejszej bądź bardziej górnolotnej treści.

Jednakże wydaje mi się, że to, co stanowi kanwę naszej szarej codzienności, ma zakorzenienie w niecodziennych tematach. Przed zwykłością dnia codziennego nie uciekniemy, choćbyśmy nie wiem, co robili. Warto więc może na pewne sprawy popatrzeć nawet w święta, zajmując się nimi pomiędzy kościołem a rodzinnym obiadem.

Walka o autorytety

Na dwa tygodnie przed Wielkanocą rozgorzał spór o publikacje książkowe, a konkretnie jedną, dotyczącą osoby Lecha Wałęsy. Mimo upływu dwudziestu lat od „naszej bezkrwawej rewolucji” pytania dotyczące tamtego czasu, przynajmniej w pewnej ich części, nie znalazły odpowiedzi. Nie dziwi więc fakt, że zaciekawienie ówczesnymi wypadkami jest nadal żywe. Niejednoznaczna postawa luminarzy polskiego życia politycznego i dziwna niechęć do jakiejkolwiek dyskusji o tamtych czasach powodują, że zaczynają pojawiać się publikacje tak dziwne, jak książka mgr. Zyzaka. Zamiast podjęcia debaty otrzymujemy wciąż chowanie się w cieniu autorytetów i wyrazy poparcia dla tych czy tamtych, połączone z gromami ciskanymi na przeciwników. Plejada stojących murem za Lechem Wałęsą może o tyle dziwić, że towarzystwo to nie cierpiało się od zawsze. Dziwnym wydaje się, że polski premier, tak skory do podejmowania otwartej dyskusji na temat zapłodnienia pozaustrojowego, nie ma podobnej determinacji w zmierzeniu się z oceną wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. Zaskoczenie może wywołać także chociażby postawa o. Macieja Zięby, który, przejrzawszy kilka kart z archiwum IPN, łatwo ferował wyrok na o. Hejmo, a dzisiaj udowadnia światu, że nie powinno się wierzyć badaniom nad tymi samymi aktami, gdy chodzi o noblistę. Pozornie świat jakby z Kafki, gdzie stojący przed sądem „ze szczytu schodów” (ukłon w stronę Herberta) musi udowodnić własną niewinność, chociaż nawet nie wie, o co jest właściwie oskarżany. Bo jak można zrozumieć słowa byłego prezydenta A. Kwaśniewskiego, który w TVN24 oświadcza, że cała wina leży po stronie IPN, a indagowany przez dziennikarza, czy ma świadomość, że IPN nie wydał książki i nie finansował badań Zyzaka, oświadcza, że nie zdaje sobie sprawy z tego, ale to nie jest dla niego w całej kwestii ważne. I jak pojąć nawoływanie do tego, żeby wprowadzić swoistą cenzurę, bo o pewnych osobach nie można pisać nic, jak tylko hymny pochwalne. Wydaje się, że cała sprawa pokazuje swoiste drugie dno.

Skąd się biorą autorytety?

O ile odpowiedź na pytanie: „skąd się biorą dzieci?” jest łatwa, o tyle to o genezę autorytetu już nie. Bo występuje tutaj swoista dwuznaczność. Na płaszczyźnie różnych badań naukowych autorytet jest dziełem lat pracy i dokonań danego badacza. To zrozumiałe, ponieważ za tym przemawia dorobek naukowy. Z tym jednak, że dany człowiek jest autorytetem jedynie w swojej, czasem bardzo wąskiej, dziedzinie. I z tego względu specjalista od rozrodu królików nie wypowiada się, ani tym bardziej nie będzie autorytetem na niwie badań nad fizyką jądrową (chociaż niektórzy może takie skojarzenia mają). Inaczej jednakże sprawa przedstawia się w świecie polityki czy ogólnie pojętej społeczności politycznej. W tym przypadku autorytetem teoretycznie może stać się każdy, niezależnie od swojego statusu intelektualnego, moralnego czy ekonomicznego. Dlaczego? Wydaje się, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, iż społeczny autorytet ściśle wiąże się z porządkiem panującym w danej społeczności politycznej. On stanowi jego kwintesencję, a zarazem jest murem obronnym tegoż porządku. III Rzeczpospolita i jej porządek, jawiąc się jako dziecko „ojca – założyciela” Lecha Wałęsy, potrzebuje właśnie tego symbolu dla uzasadnienia własnego istnienia. Uderzenie w ten autorytet to uderzenie w porządek społeczności. Co więcej, autorytet uzasadniający dany porządek społeczny nie jest równocześnie autorytetem w innym porządku politycznym. Może nawet być synonimem wroga. Z tego względu nie należy odłączać danej postaci historycznej od czasów i miejsca, w którym żyła i którego stała się symbolem. Krytyka Lecha Wałęsy to nie tylko uderzanie w postać charyzmatycznego przywódcy, ale raczej obnażanie systemu politycznego, którego jest on symbolem. I to uzasadnia również plejadę stojącą za nim. Sama znajomość nazwiska naszego noblisty na świecie nie jest wynikiem jego własnego działania czy uniwersalnego charakteru głoszonych przez niego tez, ile raczej skutkiem działania coraz szybszych mediów. Bo przecież większość ludzi w Trzecim Świecie nie wie nic na temat Newtona, co jednak nie zmienia faktu, że jest on postacią „ciut” wybitniejszą od naszego byłego prezydenta. Wydaje się więc, że rozpaczliwe bronienie symbolu przemian i to z zapowiadaniem cenzury (a może nawet wprowadzeniem nowego pojęcia w prawie karnym „kłamstwa wałęsowskiego”, podobnego do „kłamstwa oświęcimskiego”) jest spazmatyczną próbą obrony obecnego porządku, ufundowanego przy Okrągłym Stole, a którego prawdziwe oblicze coraz bardziej poznajemy. Można by nawet strawestować jakobińskie hasło: „Nie ma wolności dla wrogów Wałęsy”. Bo przecież gdyby chodziło tylko o dobre imię czy godność, to droga sądowa stoi otworem (korepetycji Lechowi Wałęsie może udzielić w tej kwestii Edyta Górniak).

Nie każdy autorytet może liczyć na premiera

Przyznam się, że jednym z powodów, dla których zajmuję Państwa tym tematem w święta, jest lektura programu telewizyjnego z ofertą na Wielkanoc. Znamienne, że od kilku już lat takie kanały jak Discovery czy National Geographic właśnie w okresie świątecznym nadają całą gamę programów poświęconych Jezusowi Chrystusowi. Z tym że nie mają one na celu ukazanie dzieła Chrystusa, ile raczej zdyskredytowanie Jego i Kościoła. Udowadnianie, że zmartwychwstanie to lipa, że Kościół ukrywa prawdziwe przesłanie Jezusa, że chrześcijaństwo to bajka stworzona przez Pawła z Tarsu. Oczywiście wszystko odbywa się pod hasłem odbrązowienia postaci Jezusa i ukazania „Jego prawdziwego oblicza” w „świetle najnowszych odkryć historycznych”. Tylko że jakoś nie widać, by czynniki rządowe proponowały w tym przypadku cenzurę. A przecież nikt nie zaprzeczy, że dla cywilizacji europejskiej, jeśli nie osoba Chrystusa, to przynajmniej Jego przesłanie, jest ważniejsze niż polski noblista. Czy tego nie widać ze szczytu schodów dzisiejszych władców?

Ks. Jacek Świątek