Diecezja
Źródło: PODLASIE24
Źródło: PODLASIE24

Odpowiedzialność, abstynencja… KWC

Kiedy patrzysz na człowieka, który z powodu alkoholu czy innych nałogów idzie na dno, nie mów: to nie moja sprawa. Zastanów się, co możesz dla niego zrobić - przekonują Joanna i Jacek Kędzierscy ze Zbuczyna, współautorzy sztuki poświęconej idei Krucjaty Wyzwolenia Człowieka.

Przygotowania scenariusza i wystawienia takiego spektaklu podjęli się wraz z pozostałymi małżonkami należącymi do kręgu Domowego Kościoła działającego w parafii św. Stanisława Biskupa Męczennika i Aniołów Stróżów w Zbuczynie. Okazją był bal bezalkoholowy organizowany w Siedlcach 22 lutego. Bohaterami jest kilku kolegów, których łączy praca i wspólne fetowanie alkoholem różnych wydarzeń. Taką okazją staje się pępkowe, na które zaprasza świeżo upieczony tatuś. Jak się okazuje, nie wszyscy ruszają na imprezę bez wątpliwości. Dopadają one jednego z przyjaciół, który obiecał żonie, że wróci do domu wcześniej. Zagłusza jednak głos sumienia i tym samym wchodzi na scenę, którą przygotował mu szatan. W kolejnych aktach pokazany jest jego upadek. Osoby, które spotykają tego człowieka - znajomy, kelnerka, przechodnie mijający leżącego na ulicy, chcą powiedzieć mu, że musi przystopować, odesłać go do domu, podnieść z ziemi, ale coś każe im zasznurować usta.

Każda z postaci, które mijają go obojętnie, mówi: „Mnie to nie dotyczy. To nie moja sprawa”, co powoduje, że szatan zakłada kolejne pęta na ręce mężczyzny. W pokazanych sytuacjach toczy się walka pomiędzy dobrem i złem: aniołem, który nie przestaje prosić, by czynić dobro, a diabłem, który namawia do obojętności.

W ostatniej scenie pt. „Decyzja” anioł zaprasza kolejne osoby do modlitwy KWC. To ona przynosi ocalenie człowiekowi, który sam nie jest w stanie wyrwać się ze zniewolenia.

 

Z Duchem Świętym

– Miało być na wesoło – stwierdzają J. i J. Kędzierscy, opowiadając, że nad scenariuszem pracował cały ich krąg, sześć małżeństw. Poszli na żywioł. Na pierwszej próbie było dużo śmiechu. W pewnym momencie jednomyślnie doszli do wniosku, że spłycają problem. Ostatecznie – chociaż w pierwszych scenach nie brakuje akcentów humorystycznych, puenta wybrzmiewa bardzo serio: główny bohater bezgłośnie prosi otaczających go ludzi o modlitwę.

– Myślę, że w gruncie rzeczy tę sztukę tworzył – a na pewno czuwał nad nią – Duch Święty – mówi Asia Kędzierska. I dodaje, że żadna ze zniewolonych osób, czego ludzie niemający problemu z alkoholem kompletnie sobie nie uświadamiają, nie jest w stanie sam zrzucić duchowych pęt, które w miarę pogrążania się w alkoholu szatan nakłada na człowieka. Szansą jest otwarcie się na Chrystusa, a to ułatwić może tylko modlitwa wstawiennicza i post podjęte przez innych.

– Na widok kogoś pogrążonego w alkoholizmie najłatwiej powiedzieć: to nie moja sprawa, nic nie mogę zrobić. Mając kontakt z człowiekiem uzależnionym, najczęściej wycofujemy się, uciekamy, czujemy pogardę. Całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że alkoholika także trzeba potraktować z szacunkiem, np. porozmawiać tak, jak rozmawialibyśmy z każdym innym. Może kilka zwykłych słów doda mu godności i sprawi, że nie sięgnie po kolejny kieliszek, a szatan nie założy mu kolejnego pęta – tłumaczy.


Teraz jesteśmy ludźmi wolnymi

 

Rozmowa z Joanną i Jackiem Kędzierskimi

 

Zacznijmy od pytania o początek, czyli jak znaleźliście się w Domowym Kościele?

 

Jacek: Jako młode małżeństwo szukaliśmy w Kościele swego miejsca, przyglądając się różnym wspólnotom. O DK dowiedzieliśmy się przez przypadek, ale od razu postanowiliśmy, że w to wchodzimy, gdyż jest on nastawiony na małżeństwo i rodzinę i daje nam możliwość wspólnej formacji.

Asia: Próbowaliśmy wcześniej na własną rękę zmusić się do rozpalenia wiary w sobie. Nie była to jednak stała formacja, która prowadzi do wzrostu, bo niezależnie od postanowień człowiek jest w gruncie rzeczy słaby. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że sami nie damy rady, potrzebujemy formacji prowadzonej przez kogoś, bo sami sobie tego szlaku nie wyznaczymy. Trzeba wspólnoty.

 

Jak wyglądało stawianie pierwszych kroków w ruchu?

 

J.: Poszliśmy do ówczesnego proboszcza parafii w Zbuczynie – ks. kan. Stanisława Chodźki. Okazało się, że ruch oazowy jest mu bliski. Powiedział, że nam we wszystkim pomoże, ale to my musimy znaleźć ludzi. Zaczęliśmy się więc rozglądać i wypatrywać wokół nas takie małżeństwa, którym życie wiarą nie jest obojętne. Od samego początku krąg tworzyło sześć małżeństw – do dziś trwamy w tym samym składzie.

A.: Każda z par jest inna: różni nas temperament, styl bycia, zawód. W tej różnorodności tkwi, myślę, tajemnica jedności – to krąg „do tańca i do różańca”. Pilnujemy, żeby każdy regularnie uczestniczył w rekolekcjach. Nie jest to proste, bo są wśród nas rolnicy, którzy nie mogą pozwolić sobie na dłuższy wyjazd. Ale nawet jeśli są to rekolekcje weekendowe, i tak dają nowe siły do pracy. Kiedy zostają puszczone w obieg, dodatkową energię zyskuje cały krąg.

J.: W każdym kręgu jest tzw. para animatorska. Byliśmy taka parą przez pierwszy rok, potem kolejne małżeństwa. Każda para animatorska zwraca uwagę na trochę inne sprawy, dzięki czemu możemy z innej perspektywy spojrzeć na nasza pracę, wiarę, życie.

A.: Każdy rok koncentrował uwagę na czymś innym: służeniu w parafii, rodzinie, słowie Bożym, właśnie dlatego, że zmieniają się pary animatorskie.

 

Aby wstąpić do KWC, wystarczy podpisanie deklaracji?

 

J.: O KWC dowiedzieliśmy się podczas rekolekcji wakacyjnych, ze świadectwa jednego z małżeństw. Przystąpiliśmy wtedy do krucjaty jako kandydaci, tj. na rok. W decyzji, żeby podjąć krucjatę członkowską, pomogło nam kilka ważnych wydarzeń.

A.: Decyzję o abstynencji na całe życie odkładaliśmy dwa lata. Miała to być decyzja podjęta w wolności, jednak dopóki była wyrzeczeniem, nie dawała nam wolności. W 2017 r. pojechaliśmy do Krościenka i od świadków działalności ks. Franciszka Blachnickiego poznaliśmy jego życie. Do dzisiaj pamiętamy o słowach, żeby żyć i robić wszystko „na maksa”. On sam angażował się w pełni – „hamulca nie używał”. Jego odwaga, bezkompromisowość, ale też środowisko ludzi, których poznaliśmy w Krościenku, świadectwa innych o ich drodze do KWC – to wszystko doprowadziło nas do stwierdzenia, że jesteśmy gotowi, by podjąć abstynencję do końca życia. W Krościenku przysięgę składa się na Księgę Czynów Wyzwolenia złożoną w darze Janowi Pawłowi II w Nowym Targu 7 czerwca 1979 r., która była odpowiedzią na apel papieża, by wyrzec się wszystkiego, co uwłacza ludzkiej godności. Nabożeństwo, w czasie którego deklaracje są składane, nazywa się „godzina odpowiedzialności i misji”, co oznacza, że podejmujemy odpowiedzialność za ludzi, którzy sami już nie mogą podjąć walki ze swoim nałogiem. Podejmujemy wyrzeczenie w poczuciu misji, że odtąd będziemy inni niż świat, ze świadomością, że ta inność będzie odczuwalna. To nabożeństwo naprawdę przeżyliśmy w duchu odpowiedzialności i misji. Złożyliśmy naszą deklarację KWC i poczuliśmy się ludźmi wolnymi.

J.: Na rekolekcjach byliśmy z czwórką naszych dzieci, które szły z nami w szpalerze osób podejmujących abstynencję. Starsze dzieci złożyły deklaracje kandydackie. Dzieci wiedzą, dlaczego w naszym domu nie ma alkoholu. Że nie pijemy, by tworzyć nową kulturę, że nie chcemy iść z prądem. Początki były trudne, ponieważ nawet w rodzinie czy wśród znajomych spotykaliśmy się z niezrozumieniem. Alkoholu nigdy nie było w naszym domu w nadmiarze, ale dobre wino na stole gościło. Ok – słyszeliśmy – nie pijecie, wasza sprawa, ale czemu nie chcecie postawić…

A.: Dojrzeć do decyzji „pomogło” nam również pewne zdarzenie. W naszej parafii doszło do tragedii wskutek alkoholu. Bezpośrednio po niej, podczas jednej z Mszy, z ambony padły znamienne słowa. Ksiądz proboszcz pytał: Uważasz, że ciebie to nie dotyczy, że jesteś lepszy, a co zrobiłeś dla tych ludzi? Pomodliłeś się chociaż raz? Jego słowa bardzo do nas przemówiły.

 

Mówi się, że miłość karmi się ofiarą. Czy gdyby w tym duchu podejść do decyzji o abstynencji, szeregi KWC byłyby liczniejsze?

 

J.: Kiedy rozejrzymy się wokół siebie, okazuje się, że intencji jest bardzo dużo. Czasami rzeczywiście nie mamy świadomości, że możemy darować coś, fizycznie nie dając nic. Możemy, będąc w krucjacie, ofiarować to komuś, komu jest to bardzo potrzebne. Ludzi, którzy nie piją alkoholu, jest dużo. Dlaczego więc nie wstąpić do krucjaty i w ten sposób pomóc komuś potrzebującemu? Nie wiąże się to z takimi dodatkowymi zobowiązaniami, którym nie dałoby się sprostać. Wystarczy odmówić codziennie krótką modlitwę za konkretnego człowieka.

A: Jeśli ktoś tylko nie pije, jest to jego osobisty post i wyrzeczenie. Nieczęstowanie i niekupowanie staje się równie ważne. Jak sam nie pije, decyduje tylko o swoim postępowaniu, a kiedy nie częstuje, ma wpływ na to, co dzieje się wokół niego.

 

Dziękuję za rozmowę.

LI