Diecezja
Źródło: AWAW
Źródło: AWAW

Odszedł święty kapłan

5 lutego w parafii św. Stanisława BM w Rossoszu odbył się pogrzeb ks. kan. Józefa Kuzawińskiego. W uroczystościach żałobnych wzięło udział około 200 księży, osoby życia konsekrowanego oraz setki wiernych.

Ciało zmarłego kapłana przywieziono z Woli Uhruskiej do rodzinnego kościoła przed 10.00; czuwanie przy trumnie trwało do południa. Eucharystii pogrzebowej przewodniczył bp Kazimierz Gurda. W liturgii uczestniczyli także biskup drohiczyński Piotr Sawczuk i biskup pomocniczy diecezji kamieniecko-podolskiej Jan Niemiec. Homilię wygłosił biskup siedlecki. - Zasadniczym powodem naszej obecności tutaj jest pragnienie wyrażenia Bogu wdzięczności za życie i kapłańską posługę ks. Józefa. Nie zrozumiemy jednak jego życia, nie pojmiemy jego piękna bez odniesienia do Pana. Wszyscy, którzy mieli kontakt ze śp. ks. Józefem, mogą powiedzieć, że Bóg był dla niego kimś bardzo bliskim, przyjacielem i towarzyszem jego życiowej drogi. On wiedział, że największym nieszczęściem człowieka jest utrata bliskości i jedności z Bogiem - podkreślał nasz ordynariusz. - Jego kapłaństwo było radosne, pełne oddania i poświecenia. Zachwycał się tym, że może jednać ludzi z Bogiem. Pokochał to zadanie całym sercem. Żył dla Boga niepodzielnie i jednocześnie służył Mu w ludziach - dodał.

Biskup zaznaczył, że ks. Józef mimo choroby i cierpienia do końca utrzymywał kontakt ze swoimi parafianami i wikariuszami. Swój trud ofiarowywał za parafię, diecezję, biskupów i osoby życia konsekrowanego. Owocne życie zakończył 2 lutego, w godzinie Apelu jasnogórskiego.

Po Mszy św. ks. J. Kuzawińskiego pożegnał bp J. Niemiec, ks. kan. Krzysztof Stepczuk (w imieniu kolegów kursowych i wszystkich kapłanów), przedstawicielka rady parafialnej z Woli Uhruskiej, Paweł Kania, szwagier zmarłego kapłana (w imieniu rodziny) oraz proboszcz parafii Rossosz ks. prałat Bogdan Sewerynik. Po liturgii ciało ks. Józefa odprowadzono na rossoski cmentarz. Po złożeniu trumny do grobu, nad pomnikiem kapłana wybrzmiała „Barka”.


Kiedy staniemy przed Bogiem, wtedy zobaczymy, co w naszym życiu było najważniejsze, i będziemy bardzo zdziwieni. Ty, Józefie, już to widzisz! Stoisz przed obliczem Boga i odkrywasz to wielkie misterium miłości, która objawia się w cierpieniu. Może tymi najważniejszymi momentami był dla Ciebie czas zmagania, aby pozostać wiernym w cierpieniu? Może była to jakaś modlitwa, kiedy pragnąłeś być zjednoczony z Chrystusem, aby kochać tych, którzy zostali Ci oddani? Bóg to wie i Ty też już to wiesz. Drogi ks. Józefie, dziękujemy za to wszystko, co objawiło się w sposób szczególny w ostatnim czasie, kiedy byłeś razem z Chrystusem przybity do krzyża; za to, co objawiało się, kiedy posługiwałeś temu ludowi, a szczególnie klerykom, siostrom zakonnym oraz braciom i siostrom na Podolu. Dziękuję Ci za tę Eucharystię.

Bp Jan Niemiec z diecezji kamieniecko-podolskiej na Ukrainie


To jest piękny, choć bardzo trudny dla nas dzień, ale Józek bardzo na niego czekał. Kiedy jechał na operację do Warszawy, powiedział: „Ja już wszystko mam przygotowane. Wiem, że to moja ostatnia droga. Pochowają mnie w Rossoszu, bo chcę spoczywać przy moich rodzicach. Proszę tylko ciebie i kolegów, abyście mnie nie opuścili, bo czeka mnie najtrudniejsza droga”. Rzeczywiście, tak było. To był czas Twoich rekolekcji, które mogliśmy przeżywać razem z Tobą. Pamiętam, jak po powrocie ze szpitala bardzo płakałeś. Na pytanie, czy tak bardzo boli, odpowiedziałeś: „To nie jest ważne. Wczoraj kilka razy próbowałem dokończyć nieszpory i… nie dokończyłem – po raz pierwszy w życiu”. Nie dałeś już rady trzymać w rękach brewiarza. Za każdym razem, gdy Cię odwiedzałem, proponowałem wspólny Różaniec, ale Ty mówiłeś: „Nie, Różaniec i Koronkę odmawiam z rodziną. Odmówmy brewiarz”. Liczyłeś się z tym, że już nie wrócisz do parafii. Prosiłeś, bym podziękował biskupowi, że do końca pozwolił Ci być proboszczem w Woli Uhruskiej. Którejś niedzieli powiedziałeś: „Na pewno jesteś zmęczony, bo spowiadałeś, udzielałeś Komunii św., a ja nie mogłem…, ale bardzo cierpiałem za moich parafian”. Drodzy parafianie, on tak bardzo chciał być z wami. Mówił, że ma najlepszych parafian. Opowiadał, że się za niego modlicie. Pojechał, aby przygotować was do misji jubileuszowych. Kiedy szwagier zaproponował, że zawiezie go także w dniu, gdy do Woli Uhruskiej przybędą znaki święte, odparł: „Nie, nie pojadę, bo nie chcę przysłonić sobą tych znaków”. Takie słowa może powiedzieć tylko człowiek głębokiej wiary!

Kiedy pytałem, czy mu bardzo ciężko z tym krzyżem, mówił: „Nigdy nie miałem pojęcia, jak bardzo Jezus musiał cierpieć. Kiedy On przytula do swego krzyża, to bardzo boli….”. Zawsze pytał o kolegów – kapłanów i o księdza biskupa. Cierpiał, gdy słyszał, że jakiś ksiądz zrezygnował z kapłaństwa; płakał wtedy jak małe dziecko. Pytał: „Jak można zdradzić Chrystusa?”. Józek był bardzo pokorny. Tak – odszedł święty człowiek i kapłan. Chcę mu dziś w imieniu wszystkich kapłanów podziękować za jego piękną lekcję. Proszę Cię, bądź naszym patronem dobrej śmierci i wstawiaj się za nami.

Ks. kan. Krzysztof Stepczuk, proboszcz parafii NMP Matki Kościoła w Łukowie


Prosiliśmy Boga, jak tylko potrafiliśmy, o cud uzdrowienia dla naszego wspaniałego proboszcza. Wierzyliśmy, że jeszcze będzie z nami. Niestety, Pan miał inne plany. Dziś dziękujemy Ci, Księże Proboszczu, za to, że byłeś wśród nas, za okazane dobre serce, za Twoją godną szacunku postawę, za wzór do naśladowania. Zawsze miałeś dla nas otwarte serce, wspierałaś biednych oraz chorych na ciele i duszy. Dziękujemy Ci za trud i wszelkie prace wykonane w parafii Wola Uhruska. Byłeś dla nas nie tylko proboszczem, ale też ojcem, przyjacielem i bratem, który każdego potrafi zrozumieć. Straciliśmy wielki skarb. Pomimo ciężkiej choroby nie zapomniałeś o nas i tęskniłeś; mimo bólu i cierpienia pragnąłeś się z nami spotykać. Przyjeżdżałeś do nas, a my do Ciebie. Twoje dobre imię na zawsze pozostanie w naszej pamięci.

p. Anna, przedstawicielka rady parafialnej z Woli Uhruskiej


To była prawdziwa droga krzyżowa i prawdziwe krzyżowanie oraz konanie. Ks. Józef – tak jak Chrystus – miał jednak wokół siebie osoby, które z Nim współcierpiały. Podczas którychś z odwiedzin zapytałem, czy jeszcze może spać, czy noc przynosi mu odpoczynek… Odpowiedział: „Tak, ale trudne jest to, że czasem przyśni mi się, że chodzę, że mogę biegać, załatwiać jakieś sprawy. Rano wracam do rzeczywistości. Budzę się i widzę, że jestem przykuty do łóżka”. Ks. Józefie, teraz jesteś już wolny i możesz chodzić. Opuściłeś swoje łoże boleści i tę drugą stronę krzyża… W imieniu parafian z Rossosza składam serdeczne wyrazy współczucia i zapewnienia o głębokiej modlitwie. Pani Heleno, Panie Marianie, w dzień ofiarowania Pana Jezusa ofiarowaliście to, co mieliście w życiu najpiękniejsze – swego pierworodnego syna. Został przyjęty jako całopalna ofiara. Często wspominaliśmy w ciągu ostatnich dni ks. Józefa. Również i ja obserwowałem, jak co roku przyjeżdżał do nas na urlop; najczęściej pojawiał się w lipcu. Przybywał do Rossosza nie po to, aby odpoczywać, ale ciężko pracować. Dbał o rodzinny dom, kosił trawę, dokonywał niezbędnych napraw i remontów. Wieczorami, po pracy, spacerował po okolicznych polnych drogach, często z różańcem w ręku. Jest szóstym kapłanem, który spocznie na naszym cmentarzu. Drogi ks. Józefie, chcemy pożegnać Cię jak najgodniej i najdostojniej. Z tej ziemi wyszedłeś i do tej ziemi wracasz. Prosimy, pamiętaj o niej, o wszystkich, których znałeś i których pamiętasz z dzieciństwa i młodości. Pamiętaj o nas wszystkich i wstawiaj się za nami u Pana Boga w Jego domu.

Ks. prałat Bogdan Sewerynik, proboszcz parafii św. Stanisława BM w Rossoszu:


W imieniu rodziny dziękuję wszystkim za tak liczną obecność. Józek na pewno cieszy się z tego powodu i każdemu z was jest wdzięczny. Nigdy nie lubił robić wokół siebie zamieszania, zawsze chciał być z tyłu… a dziś takie zamieszanie… On wszystkim wam dziękuje. My też jesteśmy wdzięczni. Dziękujemy księdzu biskupowi za to, że tak często odwiedzał Józka. To były dla niego bardzo ważne wizyty; zawsze czuł się po nich lepiej. Bardzo je sobie cenił. Był wdzięczny, że do końca mógł pozostać na parafii jako proboszcz. Kiedyś powiedział: „Będzie mi lżej umierać jako proboszczowi”. Dziękujemy, że mógł być u nas w domu, że mogliśmy się nim opiekować. Dziękujemy tym, którzy go odwiedzali. Cieszył się z tego powodu. Zawsze z radością opowiadał o tym, kto go odwiedził i o czym rozmawiali.

Dla jednych był profesorem, dla drugich księdzem czy proboszczem, a dla nas Józkiem, Józiem, Józeczkiem… On nigdy nie prosił Boga o zdrowie. Nie pozwalał, by modlono się o jego uzdrowienie, ale o siły w przeżywaniu choroby. Możemy zaświadczyć, że on ją przyjmował i nigdy nie narzekał. Nie miał żalu o to cierpienie, które na niego spadło. Nigdy nie zapytał: „dlaczego, w jakim celu i jak długo?”. Zawsze, gdy jechaliśmy do szpitala, powtarzał: „Ciekawe, jaka jeszcze będzie niespodzianka”. Pan Bóg zabrał mu wszystko. Najpierw słuch (słyszał tylko na jedno ucho), potem siły i zdrowie fizyczne. Najtrudniej było, gdy zabrał nogi. Józek przez ostatni rok nie mógł chodzić. Na końcu nie mógł także wypowiedzieć żadnego słowa. Gdy chciał coś powiedzieć, nie potrafiliśmy go zrozumieć – ale on nie miał żalu. Był jak Hiob – Pan dał, Pan zabrał… i on zawsze Go chwalił. Nigdy nie powiedział złego słowa na chorobę, nigdy się nie zdenerwował ani na nas, ani na lekarzy, ani na nikogo innego. Żal mu było tylko dwóch rzeczy: możliwości spowiadania i głoszenia słowa Bożego. Dopóki mógł, odprawiał Mszę św. w domu. Dużo się modlił. Jego miłość miała wymiar praktyczny, on nie teoretyzował, tylko szukał rozwiązań, jak pomóc ludziom. Gdy ktoś prosił go o modlitwę, zawsze omadlał te intencje, pamiętał o nich. Jeszcze raz podkreślę – cierpiał, bo nie mógł spowiadać, dlatego dziękujemy szczególnie tym, którzy przyjeżdżali po to, by się u niego wyspowiadać. W takich chwilach był zupełnie inny. Spowiadał nawet kilka dni przed śmiercią, choć nie mógł już mówić – nie wiem, jak to robił. Wspominamy też jego ostatnie wyjazdy do Woli Uhruskiej. Gdy stamtąd wracaliśmy, dzwonił do mamy i opowiadał, jak było. Zawsze powtarzał parafianom: „Jak nie macie czasu, to już idźcie, ja nie będę miał pretensji”. Często zastanawiał się, czy ktoś przyjdzie, a przebywały tłumy: młodzi i starsi, chłopcy i dziewczęta, dzieci i dorośli… przychodzili całymi pielgrzymkami. Płakali, całowali po rękach, przynosili prezenty, zdjęcia, laurki… Warto było na to patrzeć. Nie lubił o sobie mówić. Ks. bp J. Niemiec opowiadał wczoraj w Woli Uhruskiej o św. Janie apostole. Gdy ten był już w podeszłym wieku i pytano go o to, co mówił Jezus, zawsze odpowiadał: „Miłujcie się”. Gdy dopytywali, czy jeszcze o czymś wspominał, apostoł mówił: „Wydaje mi się, że już więcej nic nie mówił”. Józek żył 57 lat. Gdyby ktoś pytał, co robił, to my zaświadczamy, że on przez te 57 lat kochał Pana Boga i ludzi. Czy robił coś więcej? Wydaje mi się, że nie.

Paweł Kania, szwagier śp. ks. J. Kuzawińskiego

 

Agnieszka Wawryniuk