Komentarze
Oj tam, oj tam

Oj tam, oj tam

- Kingo, kiedyś napiszę pracę doktorską na temat twojego... - usłyszałam pewnego ranka od kolegi. „Twojego?”. No chyba raczej „twoich”? Na moim licu zagościł uśmiech, bo o cóż innego mogłoby chodzić, jeśli nie o zainteresowanie moją aktywnością zawodową?

Po chwili wrodzona skromność zwyciężyła nad przebijającą się do głowy pychą. Właściwie to nie ma czym się chwalić. No ale z drugiej strony, może faktycznie znalazłoby się parę tekstów z mojej krótkiej działalności zawodowej, którymi mogłabym podzielić się z potomnymi. Chociaż zaraz, skoro sama przyznałam się do liczby pojedynczej, to po co aż tak skąpemu zasobowi poświęcać rozprawę doktorską? A może mój kolega dostrzegł więcej światełek w tunelu, czytaj: materiałów prasowych, niż ja? Sekundy leciały, myśli się kotłowały, a z mojej strony w słuchawce głucho. W końcu indagujący mnie interlokutor (zaznaczam, że cały czas piszę po polsku) otrzymał może i lakoniczną odpowiedź, ale w mojej ocenie zawierała zarówno przyjęcie do wiadomości wyrażonego na wstępie oświadczenia, jak i akceptację dla przedstawionego pomysłu, czymkolwiek byłby ten „mój”. Mój rozmówca usłyszał po prostu: „Aha…”.

– Dokładnie. Napiszę pracę doktorską o wieloznaczności tego twojego „aha”. Zobaczysz! – dokończył zaczętą na wstępie myśl już nieco poirytowany.

Moją reakcję można najprościej zapisać w sposób graficzny i wygląda ona tak: „???”. Pod kontakt werbalny można było w tym momencie jedynie zaliczyć głośne przełykanie śliny, które to mój rozmówca wykorzystał, aby dorzucić na koniec:

– A najwięcej miejsca zajmie rozdział „Na odczepnego”!

– To nie tak, jak myślisz – w swojej obronie posłużyłam się, jak wyliczyli skrupulatni kinomaniacy, zwrotem ponoć najczęściej padającym w amerykańskich komediach romantycznych. Pod taką nazwą funkcjonuje też dzieło polskiego kina, ale nazwanie tego ruchomego obrazu filmem spowoduje, że bracia Lumière przewrócą się w grobach. Ale nie o kinematografii ma być mowa, a o języku, znaczy lapidarności przekazu zawierającego w jednym zwrocie mnogość znaczeń. Do którego to toku rozumowania próbowałam przekonać mojego rozmówcę.

Jako pierwszym posłużyłam się wyrażeniem „tia”. Na pierwszy rzut oka uzewnętrznia ono zgodę. Ale kiedy przeniesiemy je w sferę werbalną, znaczy wyartykułujemy w odpowiedni sposób, zauważymy, że podszyte jest frustracją, rezygnacją, brakiem nadziei czy nawet niedowierzaniem.

Trochę bardziej optymistycznie brzmi „hmm”. Co prawda pozostawia wypowiadającego te słowa w zawieszeniu pewnego rodzaju aktywności, można nawet mówić o pewnym zastoju procesu myślowego, ale za to wróży, że zajmujące nas sprawy przyjmą pozytywny obrót.

Za to „aaa” powoduje przyznanie się, że jesteśmy w temacie, znaczy złapaliśmy wątek. Najkrócej – wiemy, o co chodzi, znowu jesteśmy w interakcji z rozmówcą, wróciliśmy z dalekiej podróży i możemy kontynuować dyskusję.

Sformułowanie „e tam” oznacza z kolei, że położyliśmy już na sprawie przysłowiowy krzyżyk. Totalna beznadzieja, bez szans na poprawę.

Natomiast „oj tam, oj tam” pokazuje nasz wielce wyrozumiały, żeby nie powiedzieć: obojętny stosunek do świata i otaczających nas problemów. Zwrot bliski filozofii zwanej jako „tumiwisizm” lub „jakośtobędzizm”. Przydomkiem „panna oj tam, oj tam” ponoć nazwał Scarlet O’Harę producent „Przeminęło z wiatrem”, próbując wytłumaczyć charakter bohaterki scenarzyście filmu.

Mój rozmówca pozostał jednak niewzruszony i mówił coś o kalece… kaleczeniu języka polskiego i ubogim zasobie słów… Ale ja jeszcze mogłabym kilka wymienić. Ej…

Kinga Ochnio