Komentarze
Oj, żeby nie ten mały kluczyk!

Oj, żeby nie ten mały kluczyk!

„Boże daj, Boże daj, żeby przyszedł Trzeci Maj” śpiewała moja babcia w czasach, kiedy data ta była w kalendarzu na czarno zapisana, a i wspominać o niej oficjalnie nie wypadało.

Dziś 3 maja mamy święto narodowe, a żeby było po sprawiedliwości, pozostało też plasujące się dwa dni wcześniej Święto Pracy. Ponieważ jedno jest kojarzone z prawicą, a drugie z lewicą, do zagospodarowania pozostało jeszcze centrum, czyli 2 maja. Co prawda ogłoszono je Dniem Flagi Rzeczypospolitej Polskiej, ale ciągle jeszcze nie dniem wolnym od pracy. Zająć się tą datą postanowił europoseł Robert Biedroń i zaproponował, żeby właśnie drugi dzień maja ogłosić Dniem Europy i dać ludziom wolne od pracy. Wszak „drugiego maja obudziliśmy się w UE” - argumentuje. „Niech więc 2 maja będzie Wielkim Świętem Europy w Polsce”. No, w sumie… Co przeszkadza, żeby dzień flagi realizować nie tak zaściankowo.

Gdyby go, wedle Biedroniowego marzenia, zeuropeizować, to każdy by sobie mógł wywiesić flagę, jaką tylko by chciał – mogłaby być nawet narodowa – jakiego kto narodu by sobie zażyczył – ale też np. organizacyjna. I byłoby super. A w dodatku, gdyby np. 1 maja wypadł w poniedziałek, to mamy wtorek i środę kolejne święta, czyli komu by się opłacało iść na ten czwartek i piątek do pracy. Wtedy można by za granicę wyjeżdżać – zamożni – albo grillować choćby na balkonie – zamożni znacznie mniej. A chętnych do grillowania to podobno u nas blisko 80% jest.

Drugie podobno jest takie, że na pierwszą długą majówkę Polacy wydadzą nawet więcej niż na samą Wielkanoc. Nie wiadomo jednak, jak to dokładnie z tym jest. Bo np. Aleksandr Łukaszenka, dobry i litościwy człowiek, który pochylił się nad losem swoich sąsiadów, ogłosił, że stoją oni na granicy w długich kolejkach i proszą Białorusinów o kaszę gryczaną. Ba, soli nawet nie mają. To gdzie tu o grillowaniu mowa! „Oni byli tacy zamożni, żyli w takim szczęśliwym świecie. U nas nic nie było, u nich wszystko. I gdzie są teraz?” – ogłosił w wielkanocnym przemówieniu zatroskany o los Litwinów, Łotyszów, Ukraińców i Polaków białoruski dyktator. I w ramach tej troski zapewnił, że – jako ludzie szlachetni – Białorusini otworzą granice dla swoich głodnych sąsiadów. W końcu to u nich właśnie falują łany „pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem”; u nich nie tylko „gryka jak śnieg biała”, ale i „bursztynowy świerzop”, a nawet i dzięcielina, co to „panieńskim rumieńcem pała”. (O pokładach soli pewnie na łamach innej książki jest.)

Szlachetny Aleksandr wyraził też przekonanie, że „granica nie powinna przeszkadzać w normalnym życiu, również naszym sąsiadom. My zawsze traktujemy ludzi po sąsiedzku, po ludzku. Żyjmy w przyjaźni” – zaapelował. Wiadomo. W książce było przecież, że tam „brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza, że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza”.

Chyba jednak empatyczny Aleksandr zapomniał, że dorobił do tej bramy kluczyk. I żeby tylko kluczyk!

Anna Wolańska