On jest mój, a ja cała Jego…
Trudno oderwać wzrok od jej fotografii. Była piękna, fizycznie i duchowo. Wielkie czarne oczy, misterny kok, elegancka suknia… Ten niesamowity urok pozostał nawet wtedy, gdy założyła na siebie obszerny karmelitański habit. Elżbieta Catez urodziła się w 1880 r. w obozie wojskowym w Avor (Francja). Była bardzo temperamentnym dzieckiem.
Siostra pisała o niej, że to „istny diabełek”. Szybko wpadała w złość. Gdy miała siedem lat straciła ojca. Od pierwszej spowiedzi zaczęła nad sobą pracować. Mimo gwałtownego charakteru, odznaczała się „żelazną wolą” podczas nauki gry na fortepianie. Potrafiła skupić się, będąc w kościele. Młode lata mijały jej na dawaniu koncertów, na podróżach, nauce języka francuskiego i angielskiego, na szyciu i zabawach towarzyskich. Lubiła ludzi, nigdy od nich nie uciekała. Znajomy kapłan napisał o niej, że była przywódcą grupy. Grała w tenisa i krokieta. To tylko jedna część jej życia. Druga dotyczyła Boga. Jej zażyłość z Najwyższym pogłębiała się z roku na rok.
Słyszeć Boga w świecie
Przyjaciele z lat młodości przeczuwali, że Ela jest w jakiś sposób „inna” od nich. Chłopcy mówili: „Tamta nie jest dla nas, patrzcie na jej wzrok”. Koleżanka wykrzyknęła kiedyś do niej: „Promieniujesz Jego miłością”. Ela chętnie uczestniczyła w zabawach, ale myślami często uciekała do kościoła, do tabernakulum. Nie traktowała świata jako czegoś gorszego, przeszkadzającego w relacji z Bogiem. Pisała bowiem: „Nawet wśród świata można Go słyszeć w ciszy serca, które chce należeć tylko do Niego”.
Pozostawiała po sobie prawie 350 listów, pisanych do krewnych, przyjaciół i kapłanów. Z pism wysyłanych jeszcze przed wstąpieniem do Karmelu bije ogromne ciepło i radość. ...
Agnieszka Wawryniuk