Historia
Źródło: AS
Źródło: AS

Oni jeszcze są wśród nas

Panie Kapitanie, rozmawiamy we wrześniu, który dla Was - kombatantów - ma wymiar symboliczny. W swych szeregach skupiacie wszystkich, którzy niegdyś walczyli o wolność ojczyzny?

Nasza organizacja – Związek Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych ma wprawdzie charakter ogólnopolski i jest największą organizacją skupiającą kombatantów, to jednak nie oznacza, że wszystkich bojowników o wolną Polskę. Nasz związek skupia natomiast wszystkich tych, którzy udowodnią, że walczyli o ojczyznę i po prostu chcą do naszego związku należeć. Oczywiście organizacji kombatanckich jest bardzo dużo. Niemal każde ugrupowanie zbrojne z czasów ostatniej wojny ma swój własny związek, do którego mogą należeć tylko byli żołnierze tej konkretnej organizacji. U nas natomiast członkiem może być każdy weteran walk o wolność Polski. Tak na marginesie dodam, że dobrze byłoby, aby w Polsce była tylko jedna, silna organizacja reprezentująca środowisko kombatanckie. Siła tkwi przecież w jedności. Rzeczywiście, organizacji walczących o wolność było sporo i naszej historii nie zmienimy. Dobrze byłoby jednak, aby rany wynikające z historii, także na płaszczyźnie kombatanckiej, powoli już się zabliźniały – oczywiście przy zachowaniu pamięci o tej rzeczywistej, prawdziwej historii, nie zawsze niestety pięknej i chwalebnej. Ja wiem jedno: przeciętny, szary żołnierz zwykle nie był wtedy, w czasie wojny, uwikłany w politykę. On dostał karabin, płaszcz i szedł się bić, nieważne, czy szedł z zachodu, czy ze wschodu. Polityka po prostu rozgrywała się nad głowami ogromnej większości żołnierzy…

Jak liczny jest okręg siedlecki, któremu Pan przewodzi?

Członków zwyczajnych mamy przeszło 1 tys. Są oni zgrupowani w ponad 60 kołach. Pochwalę się, że nasz okręg jest największy w kraju. Poza wspomnianymi członkami zwyczajnymi mamy też ponad 2 tys. tzw. podopiecznych, którymi są współmałżonkowie zmarłych kombatantów. Także pod względem obszarowym jesteśmy dużym okręgiem, bo pod naszym zarządem są koła z siedmiu okolicznych powiatów. Wiek naszych członków oscyluje w granicach 84-88 lat, ale są i tacy, którzy skończyli już 90 lat. Szczycimy się tym, że mamy w swoich szeregach m.in. żołnierzy, którzy w 1939 r. walczyli w regularnej armii polskiej, ale tych jest już niewielu.

Widzę, że staracie się być samodzielni, ale bez sojuszników chyba trudno jest funkcjonować?

Rzeczywiście, mamy wielu przyjaciół. M.in. doskonale układa się nam współpraca z komendantem siedleckiej Wojskowej Komendy Uzupełnień. To dzięki WKU mamy dobrze zlokalizowaną siedzibę. Pozostając w kręgach mundurowych, muszę też wspomnieć o dowództwie siedleckiego garnizonu. Żołnierze wraz z dowódcą ppłk. Krzysztofem Krawczykiem bardzo nam pomagają. Oczywiście to tylko przykłady. Mamy wielu przyjaciół, również ze środowisk pozamundurowych.

Na czym polega działalność Waszego związku?

Na co dzień po prostu staramy się opiekować naszymi członkami. Oczywiście nie chodzi tu o pieniądze czy też tylko o pieniądze, bo ich nie mamy. Oczywiście pomagamy naszym członkom uzyskać zapomogi, o ile o takowe się ubiegają. Gdy kombatant złoży wniosek o pomoc finansową, my go opiniujemy, poświadczamy zawartą w nim treść, po czym wysyłamy go do Warszawy, do urzędu ds. kombatantów. Staramy się też pomóc naszym kombatantom w uzyskaniu świadczeń opieki zdrowotnej. W tym celu ja osobiście podpisałem umowę z obydwoma siedleckimi szpitalami, które od tej pory używają przymiotu: „Szpital przyjazny kombatantom”. Dzięki temu kombatanci mogą liczyć na m.in. szybsze leczenie oraz tzw. załatwianie poza kolejnością.

Innym przejawem naszej działalności jest np. choćby współorganizowanie 100 urodzin naszych członków. Robimy to oczywiście razem z przedstawicielami miejscowych władz. Kombatanci bardzo emocjonalnie przeżywają taką uroczystość. Jubilat dostaje wtedy od związku najwyższe odznaczenie kombatanckie, zaś od ZUS czy KRUS specjalny, dość pokaźny dodatek do pobieranej emerytury.

Zajmujemy się też grobami partyzantów i innych osób poległych w czasie okupacji. Takie „swoje” groby mamy np. w Hołowczycach, Mierzwicach, Litewnikach. Oczywiście i tu staramy się szukać „pomocników”. Zwykle zwracamy się do pobliskich szkół, aby opiekowały się tymi mogiłami. Nas przecież już niedługo nie będzie…

Czy relacje pomiędzy kombatantami i szkołami rozwijają się właściwie?

Niestety, nie do końca. Skoro zostałem zapytany, to muszę to powiedzieć. My, kombatanci mamy trochę taki niesmak. Szkoły, i to różnych poziomów, nieczęsto zapraszają nas na spotkania z młodzieżą. A przecież te wiadomości, które jeden z nas może przekazać młodym ludziom, są bezcenne, bo to jest historia nie z książki, ale wydarzenia, w których uczestniczyliśmy. Tu nie ma żadnego „naginania” historii. To jest po prostu „żywa” historia, która – niestety z naturalnych przyczyn – niedługo będzie już niedostępna. Nasza młodzież ma zdecydowanie za mały kontakt z kombatantami. Jest to o tyle ważne, że – w mojej ocenie – w programach szkolnych nie ma nauki patriotyzmu. Z rodzinnego domu też nie każdy go wyniesie. Kto więc ma nauczyć patriotyzmu przedstawicieli młodego pokolenia? Tu jest miejsce m.in. dla nas.

Dziękuję za rozmowę.

Andrzej Sprycha