Opowieść wigilijna
W przedświątecznej krzątaninie łatwo zagubić sens Bożego Narodzenia. Niebo zniża się do ludzi. Rodzi się Boży Syn. Tymczasem uwaga domowników skoncentrowana jest jak nie na szykowaniu wypieków, to przygotowywaniu się do Wigilii. „I bądź tu mądry” - babcia załamywała ręce, przepraszając w duchu Nowonarodzone Dziecię za niedostateczną refleksję nad cudem Tajemnicy. - Odejdziesz wreszcie od tej firanki? - spytała Kaśka.
– I kto to widział, by na mikołaja tak czekać od rana – reprymenda córki, choć skierowana nie do niej, a wnuka, skutecznie sprowadziła seniorkę na ziemię.
– Daj spokój, Kasiu – babcia stanęła w obronie Antka. – Dziecko przecież, to i doczekać się nie umie – usprawiedliwiała. – Jak wam, młodym, cierpliwości brakuje. Tylko starość ze wszystkim musi nadążyć. Choć, tak po prawdzie, to i spieszyć się nie ma do czego… – utyskiwała, mając w pamięci kazanie rekolekcyjne o przeżywaniu każdego dnia, jakby miał być ostatnim. O gotowości stanięcia przed Bogiem z nadzieją, że dobre uczynki, ciężka praca, wiara i miłość wystarczą, by zasłużyć na niebo. – No co? Ja wiecznie żyć nie będę, a tobie spokoju trzeba – i na święta, i nowy rok – pouczała córkę.
– A mama swoje. Wie mama przecież… – Katarzyna spojrzała na syna i zamilkła.
**
Antek od rana dyżurował przy oknie. Stał, jakby czegoś wypatrywał. Wieszaniem bombek znudził się po kwadransie, mimo iż od tygodni podkreślał, że strojenie jodły to w tym roku jego działka.
– Synu, ja cię proszę…. – Kaśka była na skraju wytrzymałości. Robota dosłownie paliła się jej w rękach, a jeszcze te dziecięce fochy. ...
Agnieszka Warecka