Komentarze
Ostateczna ostateczność

Ostateczna ostateczność

Wzruszające były reakcje części naszej „klasy” politycznej na oświadczenie wydane przez Komisję Wenecką w sprawie legislacji związanej z Trybunałem Konstytucyjnym. Pianie z zachwytu nad troską instytucji doradczej międzynarodowej organizacji o „ład prawny” w naszym kraju stanowiło dominantę wypowiedzi opozycyjnych kręgów obecnego porządku politycznego w Polsce.

Do szczytu jednak doszedł nie kto inny, jak znawca sześciu króli i rubikonia, czyli Ryszard Petru. Stwierdził on bowiem w charakterystyczny dla siebie sposób, że decyzja Komisji Weneckiej jest… ostateczna. Przyznam się, że jakoś nie do końca rozumiem myślenie lidera Nowoczesnej.

Przyjęcie tezy o ostatecznym charakterze wydanej przez owo ciało doradcze opinii oznaczałoby, że ponad całym procesem legislacyjnym w Polsce stoi akt ocenny małego gremium zagranicznego, które ma w swoich prerogatywach wyznaczanie granic możliwości samostanowienia narodu polskiego. Co więcej, to uprawnienie nie ma żadnej instancji odwoławczej, bo jest ostateczne. Skonstatować można, wobec tak odkrywczego stanowiska, że konstrukcja myślenia lidera Nowoczesnej nie dorasta nawet do poziomu Wikipedii. Wystarczyłoby bowiem, wzorem specjalisty od bigosowania i sprawdzania wierności prezydenckiej małżonki, sięgnąć do owego „źródła”, by przekonać się o bzdurności powyższego twierdzenia. Wszak kto czyta, ponoć nie błądzi. Wydając jednak werdykt o roli opinii Komisji Weneckiej, wychowanek Balcerowicza uznał, iż czytanie ze zrozumieniem nie stanowi żadnej wartości edukacyjnej. Posiada ją li tylko „radosne gaworzenie”.

Gra w znajdowanie podobieństw i różnic

Umiejętność czytania ze zrozumieniem to nie jedyny mankament wspomnianego przeze mnie polityka. Innym jest znajomość historii, przynajmniej pobieżna. Nie można jednak żądać cudów od osoby sytuującej upadek Imperium Rzymskiego na przełomie I i II w. po Chrystusie. Można jednak choć trochę postarać się o poszerzenie wiedzy o dziejach dawniejszych niż rok własnego urodzenia czy też „cudu 1989 r.”. Takie rozszerzenie granic poznawczych przyczyni się zapewne do rozumienia dzisiejszych procesów. Weźmy pierwszy lepszy przykład. Opozycja zżyma się na porównywanie jej działań z Konfederacją Targowicką i tym wszystkim, co działo się w I Rzeczpospolitej w latach bezpośrednio poprzedzających jej całkowite zniknięcie z map Europy. A wystarczy tylko sięgnąć do traktatu zatwierdzającego II rozbiór Polski, by przekonać się o licznych podobieństwach. Dla przypomnienia warto nadmienić, że ów traktat był następstwem Konstytucji 3 Maja oraz insurekcji kościuszkowskiej. W preambule tegoż traktatu można przeczytać m.in. takie zdanie: „Waśnie i niepokoje, które wstrząsnęły Królestwem Polskim na skutek rewolucji starego ustroju, przeprowadzonej jednostronnie i przemocą 3 maja 1791 roku, stale burząc się i rozprzestrzeniając, wbrew usiłowaniom Jej Cesarskiej Mości Wszech Rosji by je stłumić i uspokoić, stały się jawnym zagrożeniem spokojnego bytu państw ościennych. Jej Cesarska Mość poczuwa się być zobowiązaną do poczynienia tych uwag mocą tych niezaprzeczalnych praw, jakie nabyła jako sprawiedliwe odszkodowanie za wszystkie koszty i ofiary, jakie poniosła w czasie interwencji na rzecz Rzeczypospolitej, by osiągnąć porozumienie z mocarstwami ościennymi, w sprawie najodpowiedniejszych środków, jakie mają być podjęte do osiągnięcia jej celów”.

Passusy tego tekstu jako żywo przypominają dzisiejszą sytuację w Polsce. Państwo ościenne, czyli Rosja, zaniepokojone zanegowaniem przez Polaków dotychczasowego układu politycznego w ich własnym kraju, mogącym mieć wpływ na trwałość status quo politycznego w innych krajach znajdujących się pod protektoratem matuszki Rosji, postanowiło interweniować w naszym kraju. Wspomniane „niebezpieczeństwo” powiększał, – zdaniem Katarzyny II – fakt, że zmiany prawne dokonane były „jednostronnie i przemocą”, tzn. przez zwycięskie stronnictwo sejmowe i bez uwzględniania zdania opozycji. „Uspokojenie” sytuacji w Polsce miało dokonać się na mocy… porozumienia z państwami ościennymi, które podejmowały działania w „trosce” o spokojność bytu Polaków. Co ciekawe, sam fakt interwencji w naszym kraju (nieważne, czy militarnej, czy też politycznej) uzasadniał nabycie przez imperatorową prawa do rozstawiania po kątach polskich posłów i ministrów. Symetria z dzisiejszą sytuacją aż bije po oczach.

W kleszczach przyjaźni

Warto jednak popatrzeć na inne fragmenty tegoż traktatu. Czytamy w nim m.in.: „od dzisiejszego dnia po wieczne czasy nastąpi stan niezmąconego pokoju i doskonałe przyjacielskie zjednoczenie pomiędzy Jej Cesarską Mością imperatorową Wszech Rosji, jej spadkobiercami, następcami i wszystkimi jej prowincjami z jednej strony i jego Królewską Mością królem Polski, wielkim księciem Litwy, jego następcami, jak również pomiędzy Królestwem Polskim i Wielkim Księstwem Litewskim z drugiej strony. By wzmocnić i utwierdzić wzajemną przyjaźń, wysokie układające się strony zobowiązują się puścić w niepamięć nie tylko przeszłość, lecz także zwracać baczną uwagę, by zniszczyć w zarodku wszelką niezgodę, która mogłaby na nowo popsuć szczerą przyjaźń pomiędzy nimi jak też doskonałą harmonię i zgodę pomiędzy ich poddanymi”.

Celem więc owej interwencji w polską rzeczywistość miało być wieczne zjednoczenie z imperium rosyjskim oraz podejmowanie działań, by w przyszłości niszczyć w zarodku wszystko, co owo „harmonijne zjednoczenie” może zanegować. A co w zamian mieli dostać Polacy? Otóż „wzajemną intencją dwóch wysokich układających się stron jest by odtąd ich poddani cieszyli się owocami zjednoczenia i szczerej przyjaźni, jakie od dzisiaj zaistnieją pomiędzy nimi, dostarczając im przede wszystkim korzyści wolnej wymiany ich potrzeb i swobodnego obrotu podstawowych artykułów ich przemysłu, o ile to będzie zgodne z zasadami handlu, wprowadzonymi w ich krajach”. Czyli mówiąc krótko – w zamian za dominację imperium będą mogli do woli swobodnie przemieszczać się i handlować, ale tylko w granicach ustanowionego przez cesarzową prawa. I znowu symetria z dzisiejszym stanem w Polsce bije po oczach.

Rozstrzygnięcie ostateczne?

Słychać dzisiaj, że Komisja Wenecka ma „rozstrzygać” o kolejnej ustawie podjętej przez polski parlament. Zanim to się stanie, warto byłoby, żeby Polacy rozstrzygnęli inny dylemat: kto właściwie jest suwerenem w naszym kraju? Polski naród, który wyłonił w wyborczym plebiscycie rządzących, czy też „ciało doradcze Rady Europy” jako żywo będące zewnętrzną agendą organizacji międzynarodowej? Inaczej mówiąc: czyśmy państwem jeszcze, czy tylko kolonią?

Ks. Jacek Świątek