Komentarze
Ostatnia paróweczka hrabiego Barry’ego Kenta

Ostatnia paróweczka hrabiego Barry’ego Kenta

Polską politykę rozgrzała do białości wiadomość o ponownym wprowadzeniu na sejmową salę ustawy o zakazie hodowli zwierząt futerkowych.

Przy okazji ustawowo ma być określony również m.in. czas pozostawania na łańcuchu psów w gospodarstwach czy też długość rzeczonych łańcuchów. Oczywiście, jedyną argumentacją, jakiej używa się przy tak skonstruowanej ustawie, jest święte przekonanie o cierpieniach zwierząt, potrzebie ich humanitarnego traktowania i braterstwie międzygatunkowym. W tle jednak pojawia się również żądanie ograniczenia spożywania konkretnego rodzaju mięsa przez ludzi, oczywiście w celu ochrony klimatu etc. W pierwszym odruchu każdy zdroworozsądkowo myślący człowiek podnosi palec, by postukać się w czoło. I nie idzie tutaj o to, że wspomniany wyżej homo sapiens jest krwiożerczą bestią chcącą na każdym kroku maltretować sadystycznie „naszych braci mniejszych”. Podskórnie bowiem wyczuwa się w tejże propozycji, jak i w przypadku wielu innych formułowanych przez tzw. ekologów, ideologiczne zacietrzewienie i zupełny brak racjonalnego wytłumaczenia, poza wyświechtanymi sloganami ukutymi na rzecz medialnie uformowanych osobników szczycących się mianem człowieka.

Problem bowiem jest dużo szerszy i dotyka podstawowych zasad myślenia. W tym samym czasie, gdy w Polsce wybuchła „bomba futerkowa”, w odległej Portugalii grupa młodych ludzi (najmłodszym z nich było kilkuletnie dziecko) wystosowała do europejskiego sądownictwa akt oskarżenia wobec wszystkich krajów unijnych i paru jeszcze innych, formułując w nim zarzut nieskutecznych bądź żadnych działań na rzecz ochrony klimatu planetarnego. W pierwszym odruchu zdawać by się mogło, iż chwalebnym jest zatroskanie naszych młodych potomków sprawami „ogólnoludzkimi”. Jednakże chwila zastanowienia ów zachwyt ostudza. Rozumowanie, które leży u podstaw akcji młodych Portugalczyków, opiera się bowiem nie na realnych danych, ale na wysnutych na podstawie hipotez naukowców i publicystów teoriach o możliwych przyszłych wydarzeniach. Innymi słowy mówiąc: opiera się ono na wróżbach o tym, co może się stać, a nie na pewności, iż tak się stanie. Rozumowanie to przebiega następująco: jeśli wejdziesz na czerwonym świetle na przejście dla pieszych, to gdy będzie jechał jakiś pojazd, może on ciebie zabić. Czego w tym rozumowaniu brakuje? Ano tego, że nie wiemy, czy jakikolwiek pojazd będzie jechał, ani też czy zdoła on wyhamować. Oznacza to, że rozumujący tak pieszy nie będzie zwracał uwagi na to, co się dzieje wokół niego, lecz będzie stał pokornie do zmiany światła, respektując ustanowione prawo (co jest chwalebne), ale nie w imię realnego zagrożenia, lecz w imię przypuszczalnej zaledwie w kilku procentach możliwości zaistnienia jakiegoś faktu. Młodzi Portugalczycy nie są w stanie w niezawodny sposób uzasadnić najważniejszego argumentu za oskarżeniem rządów państw, a mianowicie, że tragedia klimatyczna nastąpi, ale działają w imię ideologicznego zacietrzewienia. I tym zacietrzewieniem karmią innych osobników gatunku homo sapiens.

 

Moralne dylematy fermowego oprawcy

Podobne mechanizmy myślenia uruchamiane są w przypadku hodowli zwierząt. Teza bowiem o cierpieniu „naszych braci mniejszych” (nie mam na myśli zakonu franciszkańskiego) – jako jedyne uzasadnienie – może mieć tylko przyjętą, wyliczoną teoretycznie hipotezę o paralelności procesów fizycznych w człowieku i u zwierząt albo poetycką wizję „załzawionych ocząt” i „rozdzierającego skowytu” (lub innego dźwięku) jako wyrazu ich męki i gehenny. Oba uzasadnienia są niestety nie realnie sprawdzoną informacją, lecz tylko wyrazem naszych własnych odczuć i przeżyć. Gdyby bowiem przyjąć pierwsze uzasadnienie, wówczas należałoby, idąc za ciosem, uznać cierpienie kabla elektrycznego (bo w nim, jak w człowieku i zwierzęciu, przepływ prądu powoduje jakieś działania fizyczne) oraz zakazać łowieckich zapędów wilków i innych drapieżników, bo zagryzane przez nie zwierzęta także wyją, skowyczą i charczą. Nie o opis różnorakich spraw zoologicznych tu chodzi, ale o strukturę naszego uzasadniania tez przyjętych. Wspomniany w śródtytule „fermowy oprawca” dylematy dotyczące jego pracy opiera więc nie na tym, co jest stwierdzone z pewnością w rzeczywistości, ale na hipotezach wydumanych w głowach i innych częściach ciała ideologów ekologicznych. A to oznacza, że nie idzie tu o rzeczywistą ochronę zwierząt, ile raczej o zaspokojenie ego ideologów i spełnienie ich rojeń. Nie jest wcale dziwną rzeczą, że w tak nastawionym bezmyślnym świecie jakaś panienka w parlamencie europejskim bajać będzie, że dojenie krów jest ich molestowaniem, a nawet gwałceniem. Zastanawia mnie nadto minimalizm działań ekologicznych. Skoro bowiem możemy mówić o cierpieniach zwierzątek, to dlaczego nie objąć tym myśleniem także i roślin, a nadto np. wirusów. Obrońcy praw zwierząt wszelakich winni więc w imię własnych hipotez dążyć do zakazu prac nad szczepionką przeciwko Covid-19, bo przecież zabijany wirus też może cierpieć. Oderwanie od rzeczywistości zawsze kończy się terrorem, czyli niewolą homo sapiens (jedynego stworzenia, które na to sobie pozwala).

 

Mam niepłonną nadzieję…

Ja jednak, mimo tak ogłupiałego społeczeństwa, mam nadzieję, że nie będę pozbawiony możliwości spożywania w przyszłości np. steków wołowych. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim to odpowiada, chociażby z powodów dietetycznych. Ja jednak nie mam żadnych dylematów moralnych w tym zakresie. Nie jest to bowiem obżarstwo, ale normalne odżywianie się człowieka. Potrzebne m.in. do tego, by mógł normalnie funkcjonować mózg. Bzdury bowiem rodzą się najczęściej w głowach ludzi, którzy nie są zadowoleni z własnego istnienia i chcą w ramach „solidarności” ową radość istnienia zabrać innym. Dlatego ekologicznym „skrytożercom” trzeba powiedzieć stanowcze: nie!

Ks. Jacek Świątek