Ostatnia prosta do nieba
W listopadzie w sposób szczególny pamiętamy o naszych zmarłych, nawiedzamy groby, modlimy się za tych, którzy odeszli. W centrum tego wszystkiego stoi prawda o czyśćcu. Ci, którzy są w niebie, naszych modlitw nie potrzebują. To raczej oni wstawiają się za nami. Tym, którzy odrzucili Boga, wybierając to, co nazywamy piekłem, modlitwa już nie pomoże. Ale są i ci, którzy, tak jak my, jeszcze pielgrzymują po drodze ku rzeczom ostatecznym, tyle że po tamtej stronie, czyli w czyśćcu. Czym on jest?
Niektórzy wyobrażają sobie czyściec jako jakieś miejsce. Tymczasem jest on stanem. Francuski dominikanin Yves Congar określił czyściec jako „przestrzeń”, w której – podobnie jak w niebie – „Bóg jest Początkiem i Celem wszystkich rzeczy” (Yves Congar OP). O ile jednak w niebie Bóg jest Celem osiągniętym, to w czyśćcu Celem jedynie wyglądanym, upragnionym, oczekiwanym. Dlatego towarzyszy mu tęsknota przenikająca serce dotkliwym bólem rozłąki. Tęskni się tylko za tym, co jest nam bliskie, drogie i umiłowane, więc cierpienie czyśćcowe jest przeniknięte miłością. Dlatego jednym z określeń czyśćca, używanym przez współczesnych teologów, jest właśnie „miłość oczyszczająca”. Tylko miłość może uzdolnić do zjednoczenia z Miłością i dopóki nie nastąpi to połączenie dwóch miłości – Boskiej i ludzkiej – człowiek nie może być w pełni szczęśliwy. Takie rozumienie czyśćca uwalnia nas od paraliżującego lęku przed śmiercią i oczyszczeniem.
Mimo to często wyobrażamy sobie czyściec jako miejsce kary za grzechy na zasadzie „oko za oko, ząb za ząb”, czyli „dwa kilo nagrzeszyłeś, to teraz należą ci się dwa kilogramy kaźni”. Bez wątpienia czyściec jest dotkliwym cierpieniem. ...
Jolanta Krasnowska