Kultura
Źródło: VITOexTrEAM/facebook
Źródło: VITOexTrEAM/facebook

Oswoić Czarnobyl

Kiedy wydarzyła się katastrofa, miałem sześć lat. Pamiętam lęk graniczący z paniką, gdy dowiedzieliśmy się o wybuchu reaktora. Pamiętam jak obecne w diecie każdego małego dziecka mleko zamieniono na to w proszku. I to jedno - odmieniane przez wszystkie przypadki - słowo „Czarnobyl” - tymi słowami rozpoczął spotkanie w Siedlcach Maciek Nabrdalik.

Fotoreporter i laureat wielu prestiżowych nagród fotograficznych był gościem kolejnego spotkania w ramach cyklu VITOexTrEAM. Przyjechał, by podzielić się swoimi wrażeniami z podróży, które opisał w książce pt. „Homesick” przybliżającej socjologiczne konsekwencje katastrofy w Czarnobylu. - Pamiętam lęk graniczący z paniką, gdy dowiedzieliśmy się o wybuchu reaktora. W tamtych czasach nie wiedzieliśmy nawet, czego dokładnie się boimy. Przez ponad 20 lat tkwiła we mnie olbrzymia ciekawość tamtego zagrożenia. Dlatego kiedy w 2006 r. nadarzyła się okazja, by wyjechać do Czarnobyla, nie wahałem się ani chwili - powiedział M. Nabrdalik. - Nie jechałem tam jednak jako fotograf, ponieważ uznałem, że nie będę w stanie zaproponować nic więcej, niż zrobili moi koledzy po fachu. Owszem, wziąłem aparat, ale bez wyraźnego zamiaru. Pojechałem tam z nadzieją, że oswoję to miejsce. Spodziewałem się, że ujrzę otoczenie, które znałem już z wielu zdjęć i filmów. I tak na początku było.

Zobaczyłem opustoszałe budynki wokół elektrowni, zrujnowane wsie – opowiadał fotoreporter, dodając, iż obecność w tych miejscach pozwoliła mu zmierzyć się z lękiem, a spotkania z ludźmi, których – ku własnemu zdziwieniu spotkał w strefie – uświadomiły mu, że to jest prawdziwy Czarnobyl, który ukrył się za fasadą krótkich wizyt, powierzchownego zwiedzania i zdjęć innych fotografów.

 

Przede wszystkim ludzie

Wokół elektrowni są trzy strefy. Pierwsza, z całkowitym zakazem wchodzenia obcym, to okolice samej elektrowni. Druga, o promieniu 10 km, nazywa się „strefą specjalnego zagrożenia”. Trzecia, o promieniu 30 km, to „strefa najwyższego stopnia skażenia”. – Mimo to żyją w niej ludzie. Niektórzy w ogóle stamtąd nie wyjechali. Inni dość szybko po ewakuacji całej strefy wrócili do swoich domów. Uświadomiłem sobie, że fotografowanie katastrofy socjologicznej, a nie ekologicznej może być wyjątkowym projektem – wyjaśnił, podkreślając, iż wielu fotografów wyjeżdża na materiał ze szczegółową listą ujęć, które zamierzają wykonać. Od razu mają w głowie gotową historię – wystarczy ją zilustrować. – Jednak takie podejście oznacza zamknięcie się na niespodzianki i na to, co może nas spotkać na miejscu. Ja nigdy nie działam według takich planów. Wolę być otwarty na rozmowę z człowiekiem, otwarty na okoliczności – zaznaczył.

W 2008 r. M. Nabrdalik zaczął regularnie wracać w rejony Czarnobyla, by fotografować ludzi mieszkających w strefie zamkniętej. – Żyją w tych samych domach, w których mieszkali ponad ćwierć wieku temu, gdy doszło do katastrofy w elektrowni. Za daleko od reaktora, by dołączyć do dziesiątków tysięcy poszkodowanych i wysiedlonych, którym przyznano zastępcze lokale, grupę inwalidzką i symboliczne odszkodowania. Zdecydowanie za blisko, by uniknąć tragedii, bo ich dotąd ruchliwe ulice zamieniły się w ślepe, a miejsca pracy zostały ogrodzone płotem. Dostawali minimalne zapomogi – opowiadał fotoreporter.

 

Śmierć bez tabu

„Przewodnikiem” polskiego fotoreportera po Czarnobylu został Aleksiej. – Pewnego dnia stałem na schodach przed sklepem, a pewien mężczyzna spoglądał na mnie i na mój aparat. Zaczęliśmy rozmawiać. Dziwił się, że go nie zaczepiam i nie namawiam na portret. Opowiadał, że turyści przyjeżdżają tutaj na „nuklearne safari” i fotografują mieszkańców okolicznych wsi jak rzadkie gatunki zwierząt. Często bez słowa. Okazało się, że Aleksiej jest samozwańczym grabarzem, bo na miejscu nie było domu pogrzebowego. Ma klucze do kościoła i w razie czego, z pomocą kilku kolegów, potrafi wszystko załatwić jak należy. Następnego dnia miał pogrzeb, na który mnie zaprosił – wspominał M. Nabrdalik, dodając, iż tego dnia rozpoczęła się jego prawdziwa podróż po Czarnobylu. – Na Ukrainie śmierć nie jest tematem tabu. Procesja z otwartą trumną przeszła przez całą wieś. Po pogrzebie zostałem zaproszony na stypę. W pewnym momencie Aleksiej odebrał telefon. Skończył rozmawiać, spojrzał na mnie i powiedział: „Jutro następny”. Okazało się, że zmarła 96-letnia Uljana Prokopowna, najstarsza osoba we wsi. Zmartwiła mnie ta wiadomość. Byłem bowiem umówiony z 96-latką na wywiad. Bardzo zależało mi, żeby od razu pójść do jej domu. Aleksiej niechętnie wstawał od stołu, ale się zgodził – opowiadał. I tak powstało niezwykłe zdjęcie, na którym widać niedoszłą martwą rozmówczynię M. Nabrdalika, trumnę zbitą z desek i synową Uljany, która przez telefon informuje rodzinę o śmierci teściowej. – To zdjęcie nigdy by nie powstało, gdybym w pośpiechu jeździł w poszukiwaniu zawczasu wymyślonych kadrów. Ta fotografia zmieniała moje podejście do pracy – zaznaczył fotograf.

 

W cieniu katastrofy

Na kolejnych zdjęciach M. Nabrdalika znalazły się wdowy, których mieszka tam naprawdę wiele. U każdej w domu na ścianie wiszą ozdobione sztucznymi kwiatami portrety mężów, czasem nieżyjących synów. Nie straciły swoich bliskich na skutek wybuchu, ale z powodu nadużywania alkoholu. Fotoreporter uwiecznił też innych mieszkańców – zarówno młodych, jak i starszych. – Mówią, że ci, którym promieniowanie zaszkodziło, już dawno odeszli z tego świata. Reszta umiera ze starości i z przepicia – według miejscowych samogon jest najlepszym lekarstwem na radiację – dodał fotoreporter.

M. Nabrdalik fotografował też codzienne życie mieszkańców wsi, ich zwyczaje, np. świniobicie. – Wbrew wszystkiemu starają się funkcjonować normalnie. Chodzą na grzyby, zbierają złom, spotykają się. Tyle tylko, że nie mają szansy powrócić do tego, co pamiętają – stwierdził, podkreślając, iż Czarnobyl 33 lata po katastrofie wciąż żyje w jej cieniu. Nie ma tam perspektyw zmiany, a nieobecność ludzi wykorzystała bujna przyroda, tworząc połączenia lasu i betonu.

 

Przed i po

„Z popiołów starego zbudujemy nowy świat” – takie motto przyświecało budowniczym Sławutycza, miasta, które powstało specjalnie dla przesiedleńców z Czarnobyla, którzy raz do roku wracają do Strefy. Pretekstem jest Dzień Zaduszny. Ale wszyscy zaraz po uporządkowaniu grobów idą do swoich domów. M. Nabrdalik towarzyszył im w tej niezwykłej podróży. – Była to chyba najbardziej wzruszająca z moich wypraw. Ludzie wchodzili między jakieś mury bez dachu, podłogi. Gołe, odrapane ściany bez szyb w oknach. Stawali i nagle włączała im się pamięć, którą meblowali swój dom. Przyjeżdżali z daleka, nawet kilka godzin samochodem – wspominał prelegent, tłumacząc, iż ludzie ze Sławutycza dzielą swoje życie na to przed i po awarii. Zawsze to „przed” okazuje się lepsze, ponieważ byli wtedy młodzi, brali śluby, rodziły im się dzieci, mieli atrakcyjną pracę. – Mówią: „Sławutycz nie jest brzydki”, ale „tam było piękniej” – cytował słowa przesiedleńców z Prypeci gość spotkania.

 

To ważna opowieść

M. Nabrdalik miał także okazję chodzić po płycie reaktora 3 – bliźniaczego do tego, w którym doszło do awarii. – Wydaje się, że oprócz niesamowicie zaawansowanych technologicznie zabezpieczeń dostępu nic się tam nie zmieniło – wszystko wciąż wygląda jak na filmach historycznych. Tylko teraz każde drzwi są monitorowane, każdy musi wchodzić osobno – stopień kontroli naprawdę robi wrażenie – wspomina Nabrdalik, twierdząc, że opowieść o tych ludziach jest ważna, zwłaszcza gdy temat katastrofy nuklearnej znowu jest aktualny.

MD