Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Oszukany brzeg bez fal

Dywagacje na temat końca cywilizacji zachodnioeuropejskiej od lat zajmują poczesne miejsce w dyskusjach zarówno akademickich, jak i publicystycznych. Z jednej strony udowadnia się, że w swoich zasadniczych zrębach nie istnieje ona, podważona ideami i działaniami człowieka, z drugiej strony - powołując się na ilość artefaktów historycznych i współczesnych, stara się wskazać, że teza o jej śmierci jest cokolwiek na wyrost.

Oczywiście, problem oceny sytuacji zawsze rozbija się o moment zdefiniowania problemu oraz terminów używanych do jego opisu. Po prostu ustanie tego, o czym się rozmawia, wcześniej czy później prowadzi do wypracowania odpowiedzi na interesujący nas temat. Jeśli za cywilizację uznać tylko i wyłącznie to, co związane jest z artystyczną stroną ludzkiej aktywności w świecie oraz poziom wynalazczości, to wówczas o zmierzchu cywilizacji raczej mówić nie można.

Jednak taki poziom rozumowania pomija całkowicie fakt, że istota wykonująca te czynności sama w sobie musi być zdefiniowana, a jej stosunek do świata wyraża się w całokształcie obyczajowości. Wziąwszy to pod uwagę, optymistyczne spojrzenie na cywilizację chrześcijańską cokolwiek blednie. Być może tli się jeszcze sentymentalna tęsknota za uprzywilejowaną pozycją człowieka, ale jest to tylko tęsknota. Dlaczego jednak cywilizacje giną? Zasadniczym dla nich jest związanie z prawdą. Tam, gdzie ta więź się rozrywa, dochodzi do obumierania cywilizacji, będącej wszak sposobem kształtowania przez człowieka swojego życia w świecie. To właśnie dokonało się w cywilizacji łacińskiej. Można to dość łatwo odczytać w niektórych wydarzeniach, które miały miejsce w ostatnich tygodniach.

 

Wszystko jedno jak?

Nie doświadczyłem tego nigdy, ale to, co zdarzyło się w niedzielny poranek w Poznaniu, było traumatycznym doświadczeniem nie tylko dla rodzin ofiar, ale również dla innych, którzy wprost nie ponieśli konsekwencji tego wybuchu. Wyłaniający się jednak w trakcie dochodzenia obraz sekwencji wydarzeń związanych z zawaleniem się części kamienicy w sprawia, iż ta trauma jest jeszcze większa. Doniesienia części mediów o makabrycznym zabójstwie, które miało miejsce przed wybuchem, w większości z nas rodzą pytanie o przyczynę takiego kroku mordercy. Dlaczego narażał on inne osoby na śmierć? Nawet jeśli w akcie desperacji postanowił popełnić samobójstwo, czemu razem z nim odejść z tego świata miała cała kamienica? Nie wystarczy w tym momencie odwołać się tylko do psychicznych przeżyć sprawcy. Większość z nas uznaje, iż psychologiczne jeno podłoże stanowi co najwyżej o chęci usprawiedliwienia ludzkiego działania, a nie jego wyjaśnienia. Wydaje mi się, a nawet mam w tym względzie moralną pewność, iż zasadniczym dla zrozumienia tego, co działo się w umyśle sprawcy, jest to, co wiąże się właśnie z kryzysem cywilizacyjnym. Ukształtowane na bazie socjologicznej społeczeństwo nie poszukuje już odpowiedzi na swoje pytania w tym, co jest obiektywne, ale raczej podąża za własnymi urojeniami, których jedyną podstawą jest własne ja. Ono staje się kryterium i jedyną instancją oceniającą podejmowane działania. Łatwo to zobaczyć na przykładzie regulowania zachowań społecznych poprzez różnego rodzaju sondaże. Ta łatwa z pozoru metoda badania przekonań populacji ludzkiej wprowadziła jednak w krwioobieg społeczny zasadę, iż podejmowane przeze mnie działania nie muszą mieć nie tylko obiektywnej przyczyny, ale również żadnego uzasadnienia poza własnymi chęciami. Pytany w sondażach lub ankietach człowiek w ogóle nie musi uzasadniać swoich tez. Wystarczy za „uzasadnienie” tylko to, że on tak uważa. Przenosząc to na teren jego działania, otrzymujemy prostą konstatację, że nie są ważne chociażby skutki mojego działania, ważne jest ono samo. Ten właśnie kontekst cywilizacyjny można odczytać z tamtego traumatycznego doświadczenia.

 

I wierzyć tak, że…

Dość dobrze widać to również w społeczności Kościoła. W ostatni poniedziałek Radio Watykańskie wspomniało o wywiadzie, jakiego dla Vatican News udzielił kard. Walter Kasper. Oczywiście, wiele miejsca poświęcono w nim papieskiemu dokumentowi „Amoris laetitia” i możliwości przystępowania do Komunii św. przez osoby żyjące w ponownych związkach małżeńskich. We wspomnianym wywiadzie niemiecki purpurat stwierdził był, że w przypadku ponownych związków należy wziąć pod uwagę nie tylko „obiektywny charakter grzechu”, ale również intencję i sumienie człowieka. Taka „diagnoza” może wykazać nie tylko, że w zerwaniu przymierza małżeńskiego miał miejsce grzech powszedni, ale nawet że żadnego grzechu nie było. Być może dla niektórych taka konstatacja miło brzmi w uszach, ale baczne przyjrzenie się tezie kardynała pokazuje, że naczelną zasadą uzasadniającą działanie obiektywnie grzeszne jest subiektywne sumienie i wewnętrzna intencja działającego. A spowiedź nie staje się miejscem osądu ludzkich działań, ale wygodnym miejscem do uzgadniania poglądów i zapatrywań pomiędzy spowiadającym a penitentem. A wszystko to w sosie współczesnego myślenia w stylu, iż „ludzie potrzebują miłosierdzia, empatii, życzliwości Kościoła”, cokolwiek się przez to rozumie. To jest społeczeństwo, w którym tłumaczy się sprawcę, a nie ofiarę. Co ciekawe, dotychczasowe rozumienie okoliczności grzechu związane było z kwestią odpowiedzialności, czyli kary, a nie z uznaniem samego faktu zła. Trudno więc mówić w tym przypadku o „twórczym rozwoju depozytu wiary”, gdyż zerwanie z nim jest cokolwiek widoczne. Pominę milczeniem założenie dokonane przez purpurata, iż każde sumienie, nawet źle ukształtowane, staje się w tym momencie naczelną instancją tłumaczącą ludzkie działanie. Obiektywna prawda po prostu przestaje się liczyć.

 

Mały trzask i runął cały las

W tym kontekście próby przedefiniowania dotychczasowych pojęć są już tylko pokłosiem degradacji, która dokonała się w ramach kryzysu cywilizacyjnego. Spór pomiędzy kard. Farrellem a biskupem Dublina o wprowadzenie do programu Międzynarodowego Spotkania Rodzin nie tylko tematyki, ale wręcz instytucjonalizacji tzw. par jednopłciowych, jest łabędzim śpiewem gruzów cywilizacyjnych. Dążenie hierarchy irlandzkiego, by w serce katolickiego myślenia o rodzinie wrzucić to, co rodziną nie jest, świadczy wyłącznie o skrajnie socjologicznym ujmowaniu prawdy, o ile nie o celebryckim sposobie istnienia pasterza Kościoła katolickiego. Tylko na dobrą sprawę kogo ma to oszukać?

Ks. Jacek Świątek