Óznali, że morzna
Teraz okazuje się, że - zgodnie z obowiązującą w mediach poprawnością polityczną oraz odczuciami naszych ukraińskich przyjaciół - mogłem jednak być nie na..., a w Ukrainie. Do ostatniego czwartku tegorocznego karnawału wszystko było jasne i przejrzyste. Mieliśmy znajomych na Ukrainie. Zwiedzaliśmy miasta i zabytki na Ukrainie. Przedsiębiorcy robili interesy z firmami na Ukrainie. Politycy gościli z oficjalnymi wizytami na Ukrainie. Nawet jeden z naszych byłych ministrów miał budować drogi na Ukrainie, będąc przez moment prezesem państwowej agencji drogowej na Ukrainie.
24 lutego, ok. 8.00, czasu polskiego wszystko się zmieniło. Idący z duchem czasu i nowomową dziennikarze z mediów, które zapraszają na wywiady oraz do udziału w programach publicystycznych głównie „gościnie”, „ministerki”, „prezydentki”, „chirurżki”, „naukowczynie”, „świadkinie” i inne takie językowe potworkinie, uznali, że należy mówić i pisać „w Ukrainie”. – Pisanie lub mówienie „na Ukrainie” jest bowiem rusycyzmem oraz podważaniem suwerenności tego kraju. Chodzi o to, że oni tam walczą o swoją państwowość, a my tym zwrotem „na” pokazujemy, że nie traktujemy ich serio – uznali zgodnie krzewiciele nowomowy. I tak oto większość mediów zaczęły zabawę w zmianę stosowania wyrażenia przyimkowego z „na Ukrainie” na „w Ukrainie”, tworząc problem, nad którym ostatecznie pochylić się musiał (?) sama Rada Języka Polskiego.
Wydany właśnie przez autorytety językowe komunikat (polecam lekturę) okazuje się być jednak bardzo niejasny i bełkotliwy. Z jego treści można nawet wywnioskować, że każdy błąd językowy (a tym – jak mnie uczono – jest wszystko, co stoi w sprzeczności np. ze słownikami) da się wytłumaczyć i usprawiedliwić. W dodatku uzasadnienia te mają niezwykle szerokie spektrum od polityki, przez wrażliwość społeczną, różne przekonania, szacunek dla innych aż po biurokratyczną nowomowę. W głównej mierze treść dokumentu RJP sprowadza się do stwierdzenia, że skoro niektórzy Ukraińcy życzą sobie, aby mówić „w Ukrainie” i „do Ukrainy”, to tak też powinniśmy mówić. Tęgie głowy z tytułami naukowymi podpisane pod komunikatem niespecjalnie nawet ukrywają swoje motywacje, które nie mają nic wspólnego z regułami gramatycznymi, a wręcz z premedytacją odrzucają zasady zawarte w „drukowanych wydawnictwach poprawnościowych” i tworzą własne „reguły” oparte o „szczególną sytuację i szczególne odczucia naszych ukraińskich przyjaciół”. Przyznam, że to iście upiorny, a zarazem uniwersalny projekt. No bo skoro o tym, co jest poprawną polszczyzną, a co nią nie jest, decydują uczucia, emocje i specjalne okoliczności, to praktycznie każdego „byka” i każdego „ortografa” da się usprawiedliwić i wytłumaczyć. Na tę okoliczność pozwoliłem sobie na tytułowy żart, który, jak widać, nie wychodzi poza poziom przedszkola. Proponuję też, by pójść na kompromis i w oficjalnych dokumentach jednak zawsze pisać Ókraińcy. No chyba, że są niezaszczepieni, to wówczas ókraińcy.
Leszek Sawicki