Historia
Pamięć niezatracona

Pamięć niezatracona

Poszukiwania dokumentów potwierdzających zbrodnie hitlerowskie w Gęsiej Wólce i Feliksinie Teresa i Zenon Cegiełkowie rozpoczęli ok. 2003 r. - jak zaznaczają - z potrzeby serca. Udało się.

Wydarzenia, od których rozpoczynam rozmowę z mieszkającą obecnie w Warszawie Teresą Cegiełką (z domu Skwarek), miały miejsce 70 lat temu. W rodzinnej wiosce pani Teresy Gęsiej Wólce - obecnie należącej do gminy Kłoczew w powiecie ryckim, a przed laty znajdującej się w granicach powiatu garwolińskiego - Niemcy zabili trzy osoby zaangażowane w ruch oporu.

Zginęli wówczas: Władysław Mazur – nauczyciel ze Starej Huty (35 lat), liczący wówczas 32 lata Stanisław Pisula – nauczyciel z miejscowości Stryj oraz 36-letni gajowy ze Starego Zadybia Kazimierz Wiśniewski. – Jako ludzie wykształceni przewodzili miejscowym oddziałom Armii Krajowej, a punktem kontaktowym była szkoła w Gęsiej Wólce, gdzie jadali obiady – precyzuje pani Teresa. 31 marca 1944 r. Niemcy zorganizowali obławę na budynek szkoły, w którym przebywała cała trójka. Wyprowadzili ich do pobliskiego lasu i zastrzelili. – Ponieważ pomordowani pochodzili z innych terenów (jeden z nauczycieli prawdopodobnie z okolic Radomia), mieszkańcy Gęsiej Wólki z udziałem partyzantów pochowali ich na parafialnym cmentarzu w Okrzei. Podczas pogrzebu żegnał poległych brat K. Wiśniewskiego. Wiem o tym ze wspomnień przywoływanych w domu, mam też zdjęcie z pogrzebu – tłumaczy.

Wszyscy byli poruszeni tą śmiercią

W czasie wojny T. Cegiełka była dzieckiem, ale pełne dramatyzmu wydarzenia – zarówno te, których mimo woli była uczestnikiem, jak i te znane z opowieści – wryły się w jej pamięć tak mocno, że wracając do nich dzisiaj, czuje grozę tamtych dni. – Za oknem noc, a my, wyrwani z łóżek, uciekamy w ciemność przed Niemcami… Takie obrazy pozostają w człowieku na zawsze – mówi. – Chociaż o rozstrzelaniu nauczycieli i gajowego mówiono tylko szeptem, sprawa była głośna i w Gęsiej Wólce, i w okolicy. Wszyscy tą śmiercią byli poruszeni i bardzo ją przeżywali – podkreśla z uwagą, że jej rodzina z tym, co stało się w ostatnim dniu marca 1944 r., była związana w szczególny sposób, m.in. z powodu przynależności stryja pani Teresy do Armii Krajowej. Podczas pogrzebu ofiar mordu w Gęsiej Wólce jej wuj Władysław Prządka wiózł trumny na cmentarz.

– Czy ktoś ich wydał? To mogą być tylko domysły. O tym się nie mówiło. Śmierci udało się wówczas uniknąć nauczycielowi z Gęsiej Wólki Władysławowi Szastowi. Kiedy wracał z Kłoczewa, gdzie załatwiał służbowe sprawy, ludzie ostrzegli go w lesie, że w Wólce jest akcja. Nie wrócił do szkoły i dzięki temu przeżył.

– Te wydarzenia utkwiły we mnie bardzo głęboko – mówi pani Teresa, uzasadniając fakt, że kiedy po skończeniu liceum pedagogicznego i po zdobyciu nauczycielskiej praktyki w szkole w Jagodnem przez trzy lata pracowała w Gęsiej Wólce, dzieliła się posiadaną wiedzą z uczniami. – Co roku na Wszystkich Świętych wraz z młodzieżą wiłam wianuszki z jodełki i ubieraliśmy mogiłę nauczycieli – wspomina. Los rzucił ją do Warszawy i z tym miejscem związał, ale zawsze, ilekroć odwiedzała cmentarz w Okrzei, starała się uprzątnąć grób czy zapalić znicz.

Szukając śladów

Po wyzwoleniu zbiorową mogiłę zalano betonem, na płycie postawiono tabliczkę z nazwiskami straconych. Ząb czasu zrobił jednak swoje – beton popękał i skruszał. Mogiła robiła wrażenie zaniedbanej, opuszczonej.

– Myśl, że trzeba coś z nią zrobić, a pamięć ożywić, nurtowała mnie przez lata nieustannie. Czułam się wręcz w obowiązku, by podjąć starania prowadzące do zmiany wyglądu grobu. Kiedy pracowałam, nie miałam czasu. Po przejściu na emeryturę zaczęłam szukać materiałów potwierdzających morderstwo – mówi T. Cegiełka. W poszukiwaniach nie była osamotniona – towarzyszył jej mąż pochodzący z Feliksina, który dwa tygodnie przez mordem w Gęsiej Wólce, w pogromie na mieszkańcach swojej rodzinnej wioski przeprowadzonym przez Niemców stracił dwóch rodzonych braci i kuzyna. Poczucie potrzeby upamiętnienia ofiar tych wydarzeń, jak też dotarcia do potwierdzającej je dokumentacji sprawiła, że państwo Cegiełkowie na własną rękę rozpoczęli poszukiwania, a zwieńczeniem były materiały, które otrzymali w Instytucie Pamięci Narodowej oraz Archiwum Akt Nowych.

Ocaleliśmy – musimy świadczyć

W 1944 r. Z. Cegiełka był siedmiolatkiem. Przeżyć związanych ze zbrodnią, do której doszło 15 marca w Feliksinie, nie wymazał upływ czasu. W odwecie za pobyt w jednym z domów patrolu partyzantów hitlerowcy spalili pięć domostw, uznając, że tam mogą ukrywać się żołnierze. Kilka osób spłonęło żywcem, pozostali zginęli od kuli. – Kto mógł, uciekał, a Niemcy do uciekających strzelali – pan Cegiełka tłumaczy, jaka śmierć czekała dwóch jego rodzonych braci: Kazimierza (21 lat), i Eugeniusza (17 lat) oraz stryjecznego – 16-letniego Bronisława. – Niemcy wszystkich uważali za bandytów. Nas, rodziny zabitych, też postawiono pod ścianą. Zginęlibyśmy, gdyby nie komendant policji granatowej z Huty Dąbrowa. Nazywał się Gorczyca – mówi Z. Cegiełka. – Moje wspomnienia? – powtarza pytanie. – Okropne… Będąc dzieckiem, przez wiele lat, noc w noc, zrywałem się z krzykiem. Nie chcę do tego wracać – przyznaje. Dodaje, że impuls, by w Feliksinie pozostawić materialny ślad zbrodni, był jednak przez lata bardzo silny. – Przede wszystkim dlatego, że straciłem trzech braci. Ponadto uważałem za niedopuszczalne, by taka tragedia: wymordowanie 11 osób, co w tak niedużej wiosce zostawiło ogromną wyrwę, nie została upamiętniona – tłumaczy.

Sprawca represji

Jak wynika z dokumentów odnalezionych przez państwa Cegiełków, winę za egzekucję w Gęsiej Wólce oraz Feliksinie ponosi komendant żandarmerii w Żelechowie sierż. Albert Guntow (w literaturze dokumentującej dzieje tego regionu w czasie II wojny światowej pojawiają się również formy „Gintów” lub „Gintow”; niewykluczone, że stanowią one fonetyczne uproszczenie niem. Güntow). Faktem jest, że komendant słynął z okrucieństwa. W publikacji Zbigniewa Gnata-Wieteski „Żelechów. Tradycje patriotyczne”, wydanej w 2000 r., czytamy: „Sprawcami wielu represji przeciwko mieszkańcom miasta i gminy byli żandarmi stacjonujący w Żelechowie. Szczególnym okrucieństwem wyróżniał się Gintow, komendant miejscowego posterunku od wiosny 1944 r. Znany ze swego sadyzmu był on postrachem nie tylko mieszkańców Żelechowa, lecz także dalszych okolic. Mawiał, że obiad nie smakuje mu, jeśli nie zabije Polaka lub Żyda”. Ofiar działań komendanta żandarmerii w całym regionie było zresztą wiosną 1944 r. znacznie więcej. Autor raportu dotyczący poczynań Guntowa – jego skan dostępny jest na stronie www.szukajwarchiwach.pl – określa go jako wyjątkowego zbrodniarza. Na zamieszczonych tam imiennych listach osób rozstrzelanych przez A. Guntowa znajdują się nazwiska nauczycieli i gajowego poległych w Gęsiej Wólce.

Zostanie znak

Wyrazem hołdu wobec ofiar mordu w Feliksinie stał się kamień z nazwiskami 11 poległych wówczas osób. Stanął przy kapliczce na rozstaju dróg w 2005 r., dzięki wsparciu ówczesnego wójta gminy Krzywda. W 1944 r. ich ciała bliscy pochowali na cmentarzu parafialnym w Okrzei. Nieznane pozostaje natomiast miejsce pochówku nieznanych z imienia partyzantów. Niemcy kazali wrzucić je mężczyznom z Feliksina do wykopanego dołu, ale pod osłoną nocy żołnierze Armii Krajowej wydobyli je i przenieśli w inne miejsce. Być może na cmentarz w Wojcieszkowie, jednak nie jest to – jak zaznacza Z. Cegiełka – informacja potwierdzona.

W listopadzie 2006 r. odbyła się uroczystość odsłonięcia tablicy na ścianie kaplicy w Gęsiej Wólce. Ufundowali ją T. i Z. Cegiełkowie. Dwa lata temu w lesie w Gęsiej Wólce, w miejscu mordu, stanął kamienny obelisk sfinansowany przez miejscowego właściciela kopalni żwiru.

Starania o postawienie nowej płyty nagrobnej na okrzejskim cmentarzu trwały dość długo. Ostatecznie nowy pomnik – sfinansowany ze środków i staraniem samorządu gminy Krzywda, wojewody lubelskiego oraz Rady Ochrony Walk i Męczeństwa w Warszawie – stanął na mogile we wrześniu bieżącego roku.

Winniśmy im cześć

– Upamiętnianie wydarzeń i osób ważnych dla narodu polskiego buduje i podtrzymuje naszą tożsamość narodową. A to ona jest podstawą istnienia niepodległego państwa polskiego, zamieszkałego przez w pełni świadomych i odpowiedzialnych obywateli – mówi Krystian Pielacha, prezes Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Rykach im. mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika”. Słysząc historię starań państwa Cegiełków, by zachować ślad tego, co w ich rodzinnych wioskach wydarzyło się 70 lat temu, nie kryje uznania. –  Poprzez tego rodzaju działania tworzą się więzi między kolejnymi pokoleniami Polaków, w wyniku czego mają oni możliwość budowy swego życia na wypływających z tego ponadczasowych cnotach i wartościach. Jest to także nasz obowiązek wypływający z wdzięczności, jaką powinniśmy okazywać osobom, które na to zasłużyły swoją postawą wierności ojczyźnie – stwierdza.

KL