Pan będzie z tobą
Któregoś dnia trwała dyskusja o kolędzie: jedni idą do wszystkich, inni tylko „na zaproszenia” - która opcja lepsza? Zdania były podzielone. Zatrzymajmy się dziś na tym dylemacie. Pukać do każdych drzwi czy tylko niektórych? Iść jedynie do tych, co nas lubią i dają gwarancję, że nie spotka nas przykra niespodzianka? A może odwrotnie: iść do wszystkich, zburzyć (niekiedy mocno nieświęty) „święty spokój”, drapnąć sumienie, narażając się na obelgę czy przykre słowo, przypomnieć swoją obecnością o istnieniu innego świata?
Pan Jezus, gdy wysyłał swoich uczniów, nie mówił: idźcie tylko tam, gdzie będzie miło. Owszem, przewidział odrzucenie: „Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!” (Mk 6,11). I prosił o uszanowanie ludzkiej wolności – nawet, jeśli jest to wolność pogardy i negacji. Przed nią było jednak zaproszenie.
Warto ów kolędniczy dylemat poszerzyć: czy my, jako ogół ludzi wierzących, mamy dać się zamknąć w gettach, bać się publicznie mówić o swojej wierze, milczeć o Bogu, bo tak sobie życzy ktoś, kto na każdą wzmiankę o Nim reaguje histerią? Jezus, mówiąc do swoich uczniów „Idźcie!”, zwraca się do wszystkich – wszak wszyscy ochrzczeni stanowią uczniowskie grono. Nie wolno przywiązać się do miękkiej kanapy i pilota od telewizora – prosił o to na Campusie Misericordiae papież Franciszek.
Zdarza się, że rezygnujemy z misji, ponieważ czujemy się niegodni, nie widzimy w sobie potencjału, charyzmatów, które mogłyby być naszym orężem. Czasem w naszej gromadce dziennikarskiej zastanawiamy się: czy jesteśmy potrzebni światu? Kto nas czyta? Z radiem jest jeszcze trudniej. Ks. Leszek Gęsiak, rzecznik prasowy KEP-u, dzielił się niedawno swoimi doświadczeniami z pracy w Radiu Kraków: „Nigdy nie wiedzieliśmy, ile osób nas słucha? Może nikt? Po czasie okazywało się, że taki czy inny program komuś pozwolił poukładać życie, odnaleźć Pana Boga”. Logika Pana Boga jest inna niż nasza.
Kilka niedziel temu słuchaliśmy fragmentu Biblii opowiadającego o powołaniu proroka. Bronił się, bał – Izajasz prawdopodobnie się jąkał. Wezwany przez Pana, buntował się: czyż nie ma lepszych, z lepszą aparycją? Nawrócony Szaweł, prześladowca chrześcijan, mówił o sobie, że jest „poronionym płodem” i niegodnym miana apostoła. Szymon, gdy zapraszał Jezusa do łodzi, nie wiedział jeszcze, jak bardzo to odmieni jego życie. Św. Augustyn w młodości był hulaką i miał nieślubne dziecko. Gdzie tam św. Franciszkowi w młodości było myślenie o niebie!? Wspaniałe stroje, uczty i zabawy wyraźnie go odróżniały od pozostałych kompanów. Pragnął tytułu rycerskiego – ba, śnił nawet o książęcym. Co łączy wszystkie te postacie? W którymś momencie swojego życia zaryzykowali, postawili wszystko na jedną kartę – na Boga. Łatwo im to przyszło? Na pewno nie.
Bóg nie wybiera mocnych, ale umacnia słabych – Pismo Święte dostarcza mnóstwa dowodów na taką logikę działania. „Bądź mężny i mocny, nie lękaj się, nie bój się ich, gdyż Pan, Bóg twój, idzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci” (Pwt 31,6) – zachęca autor Księgi Powtórzonego Prawa. Skarżący się na dotkliwie raniący oścień św. Paweł słyszy: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. „Pan jest z tobą, dzielny wojowniku!” – mówił do zaskoczonego Gedeona anioł. „Idź z tą siłą, jaką posiadasz i wybaw Izraela z ręki Madianitów. Czyż nie Ja ciebie posyłam? (por. Sdz 6, 11-32).
Poszedł. I zwyciężył.
Ks. Paweł Siedlanowski