
Panie, gdybyś tu był…
Pytanie powraca od czasu rzymskich prześladowań młodego Kościoła, zatacza koła w historii, zatrzymując się dłużej nad Auschwitz i wszystkim tym, co owo miejsce pogardy i śmierci symbolizuje. Dziś, niczym deja vu, powraca ze zdwojoną siłą w kontekście konfliktu zbrojnego na Ukrainie. Wraz z medialnymi przekazami malują się przed naszymi oczami biblijne sceny, w których Jezus także mierzył się z ludzką bezradnością. Choćby wskrzeszenie Łazarza (por. J 11,1-44). Można by rzec: oto piękne idee zderzyły się z życiem, dotykając bezpośrednio Tego, który je głosił. Zawsze wtedy słowa same zdają się układać w zdania: „Co nam teraz powiesz? Jak Twoje obietnice mają się do rzeczywistości? Pokaż, ile są warte!”.
Podobnie było w Betanii. Owszem, Marta – pokorna, ufna – nie zagubiła realizmu, choć miała świadomość, że od niej nic już nie zależy: „Wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. Miłość pozwalała jej tak mówić. Nie wyrachowanie.
To, co się stało później, przekroczyło oczekiwania jej i świadków wydarzenia. Ale też zrodziło kolejne pytania – tym razem nasze: skoro przywrócił do życia Łazarza, dlaczego nie wskrzesił innych? Dlaczego zabiera dziś matkę trójce małych dzieci? Dlaczego pozwala na istnienie przepełnionych hospicjów? Na śmierć w najbardziej nieodpowiednim – po ludzki rzecz ujmując – czasie? Ileż razy doświadczamy chwil, w których nie spełniają się nasze plany i wtedy wołamy: „Panie, gdybyś tu był…” mój brat by nie umarł, dziecko by nie zachorowało, nie musielibyśmy uciekać z bombardowanego Kijowa. ...
Ks. Paweł Siedlanowski