Aktualności
Panie, ratuj!

Panie, ratuj!

Lubimy przebywać w „strefie komfortu”. Nawet jeśli towarzyszy temu podświadome czy świadome przekonanie o miernocie, która zaczyna ogarniać umysł czy serce, albo gdy zakłuje wyrzut sumienia przypominający o zakopanym talencie.

Kurczowo trzymamy się przyzwyczajeń, ponieważ dają złudne poczucie bezpieczeństwa, konserwują stagnację. „Mówię paciorek, chodzę do kościółka. Modlę się codziennie do Bozi” – to, wbrew pozorom, nie sposób obrazowania świata kilkuletniego dziecka, ale język dorosłych ludzi, mających się za wykształconych i poważnych. Jezus nie ma szans, by się przebić – firewall infantylizmu, a zarazem jakiegoś dziecinnego „zagapienia” stanowi zaporę nie do pokonania. A niekiedy – sprytną ochronę przed potraktowaniem Boga „na poważnie”. I stąd konieczność terapii wstrząsowej, kryzysy. Dlatego potrzebne są momenty, o których wspomina dzisiejsza Ewangelia, gdy łódź – symbolizująca ludzkie życie, chrześcijaństwo, Kościół – zaczyna tonąć, i gdy trzeba zawołać: Panie, ratuj, ginę! Zatracam się w miałkości, zdziecinnieniu, zafiksowaniu na sobie!

„Człowiek do rozumienia świata dochodzi powoli, do rozumienia Boga jeszcze wolniej. Kiedy Bozia ma przeistoczyć się w Boga? – pytał ks. Tomasz Horak w jednym ze swoich felietonów („Gość Niedzielny”). Kiedy paciorek ma stać się pacierzem, a kiedy wreszcie modlitwą? Kiedy grzech powinien być rozumiany jako moralna wina? Kiedy opłatek świętą Obecnością Pana? Więcej jest takich progów w rozwoju naszej religijnej świadomości. A jeśli ktoś ich nie przekroczy? Jak znam życie, prędzej czy później jego wiara skamienieje w dziecinnej postaci. I nie będzie miała wpływu na życie. A być może w ogóle zaniknie i pozostanie tylko sentymentalnym wspomnieniem wczesnego dzieciństwa. Niektórzy mimo to deklarują się jako wierzący, inni stają się wojującymi ateistami. Ale oni nie z Bogiem walczą, tylko ze swoim dzieciństwem, z którego nikt nie pomógł im wyrosnąć”.

„Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!”.

Kryzysy sprawiają, że zaczynamy pytać, szukać, tracimy pewność. Próbujemy „przekraczać progi”, ruszamy w drogę. I to jest najlepszy moment, by pozwolić się poprowadzić Temu, który sam nazwał się Drogą. Nawet jeśli zaboli, a szlak okaże się długi i stromy.

Iluż spotkałem w życiu ludzi, którzy mówili: Gdyby nie wypadek, nie spotkałbym Jezusa. Gdyby nie utrata pracy w korporacji, zapędziłbym się w wyścigu szczurów na śmierć. Gdyby nie choroba, moje grzechy, namiętności zadusiłyby mnie. Gdyby nie zmiana pracy, towarzystwa, moja żona już dawno nie byłaby ze mną.

Nigdy nie wiemy, co jest naszym błogosławieństwem, a co przekleństwem. Tylko Bóg zna odpowiedź na ów odwieczny dylemat. Dlatego tak ważna jest ufna modlitwa: „Ojcze (…) Bądź wola Twoja! Ty wiesz lepiej. Prowadź! Zburz mury, gdy zaczną oddzielać mnie od Ciebie! Wybudź mnie, gdy idę na zatracenie!”.

„Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną!” (Ps 23,4).

Ks. Paweł Siedlanowski