Komentarze
Panowie, nie zmarnujcie tego

Panowie, nie zmarnujcie tego

I już wszystko jasne... Chociaż Chorzów przywitał piłkarzy deszczem... Jak na złość. (K)ataru przecież szwedzkim rywalom nie życzył nikt z polskich kibiców.

A goście i tak przyjechali do kraju nad Wisłą wystraszeni - nie tyle umiejętnościami polskiej reprezentacji, co naszym geograficznym położeniem. Zorientowali się, że miasto, w którym zostanie rozegrany mecz, leży jedynie 300 km od granicy z Ukrainą. Ten fakt ponoć mógł wpłynąć na obniżenie komfortu i podniesienie poziomu stresu podczas gry. Wiadomo, pierwszym wyborem powinien być stadion narodowy. Ale na nim właśnie dzieje się historia... Nie piłkarska bynajmniej. Kiedy zapadała decyzja o wyborze lokalizacji, stadion narodowy służył jako szpital dla chorych na Covid-19. Teraz arena jest miejscem, w którym ukraińscy uchodźcy mogą się zarejestrować i uzyskać PESEL.

Ten przedmeczowy stres u Szwedów, że u nas mogłoby stać się im coś złego i to – zaznaczam – nie ze strony polskich piłkarzy, był zupełnie niezrozumiały. Wszakże rakiety z Krymu spokojnie dolecą także do Sztokholmu. Przebywając u nas, Skandynawowie są pod skrzydłami NATO. A tymczasem Szwecja nie jest członkiem struktur sojuszu i nie chroni jej słynny artykuł piąty mówiący o obronie kolektywnej. Paradoksalnie to właśnie u nas powinni czuć się bezpieczniej niż we własnym kraju.

Ale co nas już teraz obchodzą Szwedzi… Najważniejsze, że to my jedziemy do Kataru. Fanfary, wystrzały serpentyn i konfetti w narodowych barwach, a potem pomeczowe komentarze, wywiady czy ujęcia płaczącego trenera (przypomnijmy, że dopiero w styczniu przejął zdradzoną przez poprzedniego szkoleniowca reprezentację), dla którego to było pierwsze poważne spotkanie, trwały prawie tyle samo co mecz. Ktoś by pomyślał, że już zdobyliśmy jakieś mistrzostwo. A to jedynie awans – i to wywalczony dopiero w barażach… Było zatem jak zwykle: najpierw wiara i nadzieja, potem nerwy, a na koniec – tym razem na całe szczęście – wielka radość.

Ale niech będzie, że Polska już przeszła do historii – wszakże wyeliminowaliśmy z mistrzostw Rosję. Wszyscy pamiętamy, że gdy wybuchła wojna na Ukrainie, nasza kadra odmówiła starcia z reprezentacją tego kraju w barażach. Polacy zdecydowali się na ten ruch, ryzykując ukaraniem walkowerem, kiedy FIFA nie bardzo wiedziała, jak na piłkarskiej arenie potraktować agresora. Niektórzy kibice przyznali, że po raz pierwszy są dumni z reprezentacji. Nie zabrakło też malkontentów twierdzących, że nasi i tak przegraliby starcie na boisku z Rosją, a więc taka decyzja pozwoliła wyjść z twarzą całej sytuacji.

Można by rzec, że nasza reprezentacja awansowała na mundial w atmosferze chwały. Panowie, nie zmarnujcie tego… I nie każcie nam w listopadzie oglądać tradycyjnie trzech meczów: otwarcia, o wszystko i o honor.

Kinga Ochnio