Paranoja jest goła
Pisowski talib, człowiek z obłędem w oczach, podpalacz Polski narażający ją na śmieszność na arenie międzynarodowej… Jednym z najczęściej powtarzanych argumentów przeciwko zespołowi Antoniego Macierewicza oraz przeciwko samemu szefowi tegoż zespołu jest zarzut paranoidalnego doszukiwania się spisku i związanego z tym rzucania oskarżeń pod adresem obecnie rządzących w naszym kraju, a przynajmniej wobec tych, którzy w czasie smoleńskiej tragedii nim rządzili. Metoda zohydzania przeciwnika jest stara jak świat i każdy, komu brakuje argumentów racjonalnych, z upodobaniem sięga po tę broń. O tyle jest ona nośna, że nie wymaga od odbiorcy owych „argumentacji” najmniejszego wysiłku intelektualnego.
Ostatnio, pod wpływem II Konferencji Smoleńskiej oraz ujawnionych na niej ważnych informacji, a także pod wpływem publikacji zdjęcia premiera Tuska ze spotkania z Putinem zaraz po przybyciu na miejsce tragedii, głosy potępienia i dzikie wręcz zawodzenia ozwały się ponownie. Problem w tym, że nie do końca jestem w stanie zrozumieć wagę argumentów (jeśli tak można je nazwać, choć analogia z elementami logicznego wywodu jest cokolwiek w ich przypadku wątpliwa), chociaż wiodący dziennikarze i „autorytety” medialne przekonują mnie o wrodzonej nienawiści do rodzaju ludzkiego Antka Policmajstra i jego ferajny. Postanowiłem więc odłożyć na bok własne preferencje i prześledzić chociaż pokrótce ten typ uzasadniania.
Jestem taka zmęczona
Jednym z koronnych argumentów przeciwko dochodzeniu w sprawie tragedii smoleńskiej, dochodzeniu wbrew i w kontrze do oficjalnych „wyjaśnień”, jest powtarzanie frazy, że Polacy są już zmęczeni ową kolejną „wojną polsko-polską”. Przywołuje się w tym kontekście badania opinii publicznej, z których wynikać ma niezbicie, iż większość Polaków nie wie już, gdzie jest prawda. Według mnie jednak badania te nie świadczą o zniechęceniu naszych rodaków do sprawy wyjaśnienia do końca wszystkich okoliczności tragicznego lotu, ile raczej utknięcia naszego społeczeństwa we mgle. Biorąc pod uwagę odsetek tych, którzy wierzą „ustaleniom” Tatiany Anodiny i Jerzego Millera, zauważyć można tylko, że dokładnie pokrywa się on z procentowymi słupkami elektoratu PO i lewicy jakkolwiek pojętej. Oznacza to, że w przypadku Smoleńska mamy do czynienia z opowiadaniem się za konkretnym wyjaśnieniem nie z powodów merytorycznych, ale raczej w ramach preferencji politycznych. A z tego wynika już niezbicie, że o tzw. religii smoleńskiej możemy mówić nie po stronie niezgadzających się z oficjalnym śledztwem, lecz raczej po stronie zwalczającej prace i ustalenia komisji Macierewicza. Przyjmowane są bowiem tezy ze względu na autorytet, a nie ze względu na merytoryczne ustalenia. Co więcej, zauważyć należy bardzo zdrowy objaw w naszym społeczeństwie. Wyraźny odsetek zdezorientowanych to znak zdroworozsądkowego podejścia ludzi, którzy wobec niejasności nie zajmują stanowiska. Czekają na wyjaśnienia i wręcz milcząco owych wyjaśnień żądają. Owszem, możliwe, iż jest to również ta część społeczeństwa, która przyjmie każde wyjaśnienie, byle tylko dano jej spokój. Ja jednak mam nieodparte wrażenie, że liczni pośród nich są ci, którzy z wielką dozą nieufności patrzą na klasę polityczną (wyrażenie cokolwiek na wyrost) i nie są w stanie już ślepo jej zaufać.
Na księżyc patrzę jak pies
W atakach na komisję Macierewicza sięga się również po tak stałe elementy, jak manipulacja, kłamstwo i wyśmiewanie. Ileż to razy w internecie można było odsłuchać lub obejrzeć słynne już „bziuuu” wypowiedziane przez prof. Chrisa Cieszewskiego. Miało to oznaczać, że naukowiec naukowcem nie jest, bo pozwala sobie na tak dziwaczne zachowania. No cóż, można porównać takie zachowanie do wytoczenia przeciwko racjonalnej naukowej argumentacji kontrtezy w stylu: „A pana krawat jest niemodny, więc co będzie mi pan gadał”. Pomijam już manipulacje i jawne kłamstwa, jakie niektóre gazety osławione przez swych dawnych naczelnych wytaczają przeciwko komisji. A przecież na rewelacje prof. Cieszewskiego wystarczyło tylko pokazać odpowiednie zdjęcie owej brzozy z przedednia katastrofy i byłoby już po ptakach. Chyba że takowego zdjęcia nie ma lub też teza profesora jest prawdziwa. Ślinotoku posła Niesiołowskiego czy też „obronionej” prezydent Warszawy(ki) raczej komentować nie ma potrzeby, gdyż jest to materiał do zgoła innego badania. Mnie zastanawia dokładne unikanie przez stronę rządową (tak zresztą sami nazwali siebie „eksperci” pana Laska) konfrontacji z otwartą przyłbicą z przedstawicielami drugiej strony. Zamiast tego mamy festiwal inwektyw i kłamstw. Odnieść można wrażenie, iż nie rozsądek nimi kieruje, ale raczej strach. W panice ludzie zachowują się nieracjonalnie, a ich zawodzenie przypomina żałosny skowyt psa do księżyca.
Stopień po stopniu
Trzeba przyznać, że paranoja po stronie „obrońców dobrych relacji z Rosją” wzrasta w miarę odkrywania coraz to nowych rewelacji związanych z nieudolnie prowadzonym śledztwem, nie mówiąc już o okolicznościach samej tragedii. Pojawianie się tak koszmarnych stwierdzeń, rodem z Monty Pythona, jak chociażby teza red. Paradowskiej, że Rosjanie po tym, co nazywali sekcją, zaszywali w czaszkach i jamach brzusznych ofiar różne rzeczy (np. kawałki drewna, rękawiczki czy szmaty), aby rodzinom było łatwiej je identyfikować, to doskonała wręcz wskazówka, że „sekta antymacierewiczowska” sięga po bzdurę, gdyż sama już się gubi w tym, co wcześniej mówiła, a co teraz okazuje się kłamstwem. Jest jednak i druga strona medalu wskazująca, że w walce o utrzymanie „status quo” smoleńskiego wyjaśnienia strona przeciwna nie cofnie się przed niczym, nawet przed ogłupianiem społeczeństwa. Mam nadzieję, że na razie wstrzymany został „seryjny samobójca”, który w ostatnich latach grasował po Polsce. Problem w tym, czy sytuacja nie stanie się tak nieznośna dla „antyAntków”, że zmuszeni zostaną do spuszczenia go ze smyczy. Można więc podsumować ten felieton dwojako.
Pesymizm i optymizm w jednym jeszcze stoją domu
Optymistycznie wygląda nagość paranoi po stronie „wyznawców pancernej brzozy” i „obrońców dobrych relacji z Rosją rodem z pomnika czterech śpiących”. Pesymistycznie jednak w uszach brzmią słowa z ballady Przemysława Gintrowskiego: „Za sto, dwieście lat będzie już małe okienko…”
Ks. Jacek Świątek