Komentarze
Parę myśli przed synodem

Parę myśli przed synodem

Być może narażę się wielu, bo dzisiejszy świat jest nasiąknięty uznawaniem praw jednostkowych za najświętsze i niepodważalne. Jednak próba tworzenia idealnego do życia społeczeństwa za pomocą tylko indywidualistycznej emancypacji jest projektem głupców. To po prostu niemożliwe.

I chociaż brzmi to niesamowicie, to jednak im bardziej w sferze politycznej podkreśla się wolność każdej osoby do tworzenia własnej wizji rzeczywistości, tym bardziej staje się konieczna kontrola rządu, aby trzymać porządek społeczny i uchronić go od całkowitej implozji.

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

Zarówno liberałowie, jak i konserwatyści cywilizacji zachodniej wykazują tendencję, aby ujmować postęp w kategoriach tylko indywidualistycznych. Przy czym chociaż liberał podkreśla prawo do wolności od jakichkolwiek przeszkód na drodze do samorealizacji, a konserwatysta akcentuje przede wszystkim prawo własności, to jeden i drugi koncentrują się zazwyczaj na braku przymusu jako zasadzie postępu społecznego.

Podjąć długą drogę

Znajomy podesłał mi mailem artykuł zamieszczony w październikowym numerze „First Things”, napisany przez Yuvala Levina, kierownika ds. bioetyki w Białym Domu za czasów prezydentury G.W. Busha. W tekście tym z niezwykłą jasnością stwierdza on, że nasze ułomne parcie na usunięcie poszczególnych ograniczeń nie doprowadzi do wytworzenia zwartych i skutecznych społeczeństw. Powodem jest to, że człowiek nie może działać naprawdę swobodnie, jeśli nie został ukształtowany moralnie. Tymczasem dominujące trendy społeczne, kulturowe i polityczne w dzisiejszych społeczeństwach Zachodu za główny cel stawiają sobie zniszczenie formacji moralnej, która ma stanowić przeszkodę dla indywidualnej samorealizacji. Efektem jest społeczeństwo bez wspólnego celu, oprócz dobrobytu ekonomicznego, który każdy zdobywa na własną rękę. Wskazuje on, że takie społeczeństwo pozostaje w stanie wojny z samym sobą.

Levin zatytułował swój esej „Taking the Long Way”. Wydaje mi się, że chciał stwierdzić, iż parcie na usunięcie wszelkich ograniczeń wydaje się tylko być najkrótszą drogą do wolności. W rzeczywistości tak nie jest, a wręcz przeciwnie – musimy koniecznie podjąć długą drogę do wolności na drodze formacji moralnej, która umożliwia nam wybór prawdziwego dobra. We wstępie do swoich przemyśleń cytuje on Księgę Wyjścia 13,17: „Gdy faraon uwolnił lud, nie wiódł go Bóg drogą prowadzącą do ziemi filistyńskiej, chociaż była najkrótsza”. Jego zdaniem powód takiego działania Boga podany jest wprost w tym samym wersecie: „Powiedział bowiem Bóg: Żeby lud na widok czekających go walk nie żałował i nie wrócił do Egiptu”. Bóg prowadził Izraelitów przez 40 lat przez pustynię, dając im w ten sposób doskonałą możliwość poznania, w jaki sposób kształtować cnoty niezbędne do życia w prawdziwej wolności, nieograniczonej przez wygodny fotel, szkła do trunków i jedzenie do syta chleba. To jest właśnie „długa droga” do wolności. Nie ma drogi na skróty, bo poza nią pozostaje tylko tyrania naszych apetytów i namiętności. Poza tym społeczeństwa, utworzone przez takich obywateli, bezustannie gonią złudzenia i rozpadają się w chaosie.

Popiół czy diament

Musimy zrozumieć to całkiem wyraźnie. Prawdziwie „społecznym” celem nie jest taka transformacja społeczeństwa, by służyło ono własnym egoistycznym interesom czy nawet sumie wszystkich egoistycznych interesów. Przez szereg przełomowych teorii w tradycji zachodniego liberalizmu zbyt przyzwyczailiśmy się do myślenia o wartości społecznej wynikającej automatycznie z nieograniczonej wolności jednostki, prowadzonej przez różne „niewidzialne ręce”. Tak więc, czy rozważamy konserwatywne idee (powiedzmy – całkowitą wolność rynku), czy też liberalne idee (powiedzmy – powszechnej edukacji), w dzisiejszych społeczeństwach zachodnich każdy z nas i tak wyznaje wspólną ideologię: „wyrugować zewnętrzne ograniczenia jednostki”. To jest trend utopijny.

Dlaczego? Ponieważ prawdziwie „społeczny” cel musi być i jest celem właściwym także dla naszego socjusza, tzn. towarzysza lub partnera w społeczeństwie, a co za tym idzie – dla wszystkich, którzy są towarzyszami i partnerami w społeczności, której jesteśmy częścią. Inaczej mówiąc: celem społeczeństwa pozostaje zawsze dobro wspólne, będące podstawą zarówno klasycznej teorii politycznej, jak i katolickiej nauki społecznej. To pojęcie „dobra wspólnego” ma ogromne znaczenie, ponieważ skupia w jednym i tym samym czasie nie tylko to, co jest powszechne, ale również i to, co dobre.

Możemy, owszem, debatować nieustannie nad poznawaniem dobra, ale musimy przyjąć jako minimum to, że dobro nie może być osiągnięte, gdy ustanowimy egoizm jako uniwersalny cel. Nawet w głębokiej naiwności współcześnie gloryfikującej wszelakie słabości ludzkie niewielu poddaje w wątpliwość, że także nasze naturalne zachcianki i wszystkie namiętności muszą być hartowane w celu osiągnięcia chociażby „sukcesu”. Możemy twierdzić, iż w konkretnych przypadkach tak nie jest, ale nie możemy zaprzeczyć temu jako uniwersalnej zasadzie.

Wydaje się więc oczywistym, iż nie możemy realizować życia społecznego opartego na tym, co jest wspólne dla wszystkich osób, tak długo, jak długo podkreślamy nasze namiętności jako główny element życia społecznego. Bez nawyków dyscypliny, w tym pewnej zwykłej bezinteresowności, ciężko nawet ocenić, co powinno być naszym społecznym priorytetem i w jaki skuteczny sposób winno być realizowane.

Powiedziałem, że możemy spierać się bez końca o najbardziej owocne źródło rozumienia dobra. Czy winno ono pochodzić z takiej religii lub innej, z filozofii czy jeszcze z innego źródła? Jestem gotów tę dyskusję przełożyć na inny raz. Ale to, co ujawnia się natychmiast, to stwierdzenie, że priorytetowym elementem porządku społecznego musi być utrzymanie i ochrona pierwszej i najbardziej uniwersalnej „komórki społecznej”, w której uczymy się kontrolować nasze pragnienie dóbr czysto prywatnych na rzecz dobrobytu wszystkich. Czyli rodziny.

Kulturowy matecznik ludzkości

Nawet w społeczeństwie oszalałym przez ideologię indywidualizmu prawie każdy z nas otrzymuje podstawową formację moralną w rodzinie. To tam po raz pierwszy ludzie uczą się dążyć do wspólnych celów, do poszanowania potrzeb innych oraz uzyskują rękojmię, że „dobro wspólne” zabezpiecza możliwość uzyskania dóbr osobistych nie na drodze namiętności, lecz z poszanowaniem siebie i drugiego. Pierwszą zasadą, której uczymy się w rodzinie, jest (lub winno być) opanowanie naszych namiętności i działań, ograniczających wrodzoną słabość do posiadania rzeczy tylko na własny sposób. Druga zasada to dążenie do współpracy. Trzecią zaś jest podporządkowanie własnych interesów na rzecz dobra wspólnego, stanowiące podstawowy warunek udziału w tej „grupie społecznej”.

Indywidualistyczne mrzonki o samorealizacji prowadzą zbyt wielu rodziców do rozwalenia tej najbardziej podstawowej formacji moralnej. Z tym jednak, że najbardziej narażoną na tę deformację są nie sami ojciec czy matka, ale dzieci. Jest czymś porażającym i często nieuświadomionym to, że rozbite rodziny jako podstawową lekcję wypalają w sercu i umyśle dziecka zasadę, iż jego ojciec lub matka poświęcili dobro wspólne na ołtarzu swoich własnych pragnień. Niepewność, frustracja, gniew, a nawet niestabilność moralna będące plagą wśród dzieci osób rozwiedzionych zostały dobrze udokumentowane. Spójne rodziny są koniecznością dla właściwie funkcjonującego społeczeństw.

Miałeś czy masz złoty róg?

Uznanie, że rodziny stają się budulcem społeczeństwa, prowadzi do rozpoznania, iż głupie są próby poprawy porządku społecznego poprzez ideologię i politykę koncentrujące się niemal wyłącznie na jednostce. W rzeczywistości marginalizacja rodziny jest zawsze największym zagrożeniem dla tej fundamentalnej wewnętrznej wolności, która umożliwia właściwe postrzeganie i osiągnięcie wspólnego dobra.

Pojęcie porządku społecznego musi zostać na zawsze głęboko zakorzenione w naszej tożsamości, w której płciowość i przekazywanie życia (biologicznego i kulturowego) znajduje swoje trwałe miejsce w małżeństwie i stabilnym życiu rodzinnym. To nie jedna z wielu opcji. To jest głęboko zakorzenione w zrozumieniu, co to znaczy być osobą ludzką. Taki jest po prostu porządek rzeczy.

 

Ks. Jacek Świątek