Komentarze
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Passe

Uwielbiam bezpośredni kontakt z ludźmi. Można wówczas nieoczekiwanie natknąć się na pokłady współczesnej kultury, i to w tak skondensowanej formie, że człowiek zadziwiony staje, iż wcześniej tego nie dostrzegał.

Ostatnio, będąc przejazdem w Lublinie, zaszedłem do Empiku, aby poszperać pomiędzy półkami. Znalazłem jedną ciekawiąca mnie pozycje książkową i chcąc zapoznać się z nią pobieżnie, stanąłem zagłębiając się w lekturę. Nagle w pobliżu usłyszałem dość głośny krzyk dziewczęcia może w wieku licealnym: „No nie, ja już nie mogę!” Z natury jestem skłonny pomagać ludziom, więc zwróciłem głowę w stronę dźwięku mowy ludzkiej, by sprawdzić, co się właściwie stało. Dziewczę, dysząc powtarzaną frazą: „Ja już nie mogę!”, trzymało w rękach album poświęcony Lechowi i Marii Kaczyńskim. Bieżąc z pomocą zakłopotanemu dziecku podpowiedziałem: „To po prostu niech pani odstawi na półkę.” Zdziwione prostotą działania lub kulturalnym określeniem „pani”, dziewczę patrzyło się na mnie z szeroko otwartymi oczętami. Więc ciągnąłem dalej: „A poza tym w Warszawie krytykowanie Lecha Kaczyńskiego jest już passe. Teraz są nowe trendy.” Dziewczątko z bezgraniczną prostotą i zadziwieniem zapytało: „Naprawdę?” Ale to była chwila i potem już poszło gładko w normalnym slangu młodych wykształconych z dużych miast: „A co się pan wpie…la!” (przepraszam co wrażliwszych na piękno polszczyzny, ale cytat dosłowny jest tutaj konieczny).

Złota młodzież

Ci, którzy mają w pamięci jeszcze świeże całkiem zachowania młodych ludzi pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, wielokrotnie zadawali sobie pytanie, jak mogło dojść do takich zachowań, w których nie ma już nic świętego, czego nie można byłoby zdeptać. Podobnie i obserwatorzy życia publicznego w naszym kraju z niedowierzaniem stwierdzają umacnianie się syndromu Palikota i Niesiołowskiego w przestrzeni politycznej. Publicyści załamują ręce nad faktem, że o byłym redaktorze naczelnym jednej z wiodących (kiedyś) gazet w Polsce nie można powiedzieć nawet tego, co jest prawdą, a co teraz jest dla niego niekorzystne marketingowo, zaś nazwanie urzędującego prezydenta „chamem” mieści się zdaniem sądu w ramach dopuszczalnej debaty politycznej. Niestety obserwujemy ciągłe zniżanie się polskiej debaty politycznej do granic absurdu i rynsztoka, a wątki emocjonalne są w niej główną dominantą. Problem zasadniczy leży nie w nadawcy, ale w odbiorcy. Nadawcy, jakimi są politycy i zaprzyjaźnieni z nimi dziennikarze, dostosowują się do gustów odbiorców, aby grać na tych samych falach, na których odbierają konsumenci ich bon motów. A społeczeństwo w Polsce jest coraz bardziej nie tyle zinfantylizowane, ile postępuje w nim swoista „juwenalizacja”. Kult specyficznie pojętej młodzieńczości. Akcja przed wyborami 2007 r., opierająca się na chwytliwym hasełku: „Zabierz babci dowód”, nie ograniczała się tylko do znanej z dziejów opozycji pomiędzy młodymi i starymi, ale zasadniczą jej kanwą były słowa: „Idź na wybory! Zmień kraj!” Można byłoby zaakceptować to wezwanie, bo w neutralnym znaczeniu jest obojętne kulturowo, ale w Polsce przybrało ono inne znaczenie. Młodzi ludzie zostali uznani za dostatecznie uformowanych, aby decydować o kształcie naszego kraju. Przy czym uznani zostali nie na podstawie głoszonych poglądów czy zasobu informacji o stanie państwa, ale ze względu na sam fakt młodości. Mała ilość lat uznana została za kryterium ich wyższości wobec ludzi starszych. Z samego faktu bycia młodym człowiekiem wypływała owa wyższość, owo „besserwisserstwo”.

Nad poziomy wylatuj?

Dzisiejszy młody człowiek (mówię o większości, nie stawiając kwantyfikatora ogólnego) jest przekonany o własnej doskonałości. Uznanie własnego zdania za najważniejsze kryterium w przestrzeni publicznej jest umacniane w nim od najmłodszych lat. Wystarczy zobaczyć, co dzieje się w szkołach, gdy chodzi o tzw. prawa dziecka, ucznia i inne. Taka postawa skutkuje jednak tym, że istota doskonała nie potrzebuje już dalszego doskonalenia. Każdy więc, kto postawi młodemu człowiekowi jakieś wymagania, jawi się jako osobnik dybiący na jego wolność. Dodatkowo to młode pokolenie wychowane jest już przez ludzi, którzy w dorosłe życie weszli na początku transformacji ustrojowej 1989 r. Dla nich najważniejszym kryterium cywilizacyjnym stały się dobra materialne, a nie idee (wystarczy posłuchać stwierdzeń na temat ilości dzieci w rodzinie, że lepiej jedno dobrze wyżywić itd.). Nie ma więc co się dziwić, że dla większości młodych ludzi, pozbawionych ideałów i to pozbawionych przez własnych rodziców, liczy się tylko „tu i teraz”, doraźna korzyść, doraźna zabawa, najlepiej zgodna z zasadą: „Żyj szybko, kochaj mocno, a umieraj młodo!” Nie liczy się żadna logika, myślenie długofalowe i śmiałość w ponoszeniu konsekwencji własnych wyborów, ale silny bodziec i zajefajność imprezy. Nie jest dla tego pokolenia ważne, czy demonstrację o 23.00 przed krzyżem na warszawskiej ulicy organizuje gość, który ukończył dwie klasy ogólniaka, ma na koncie dwa wyroki i leczenie psychiatryczne, gdyż najważniejsze jest to, że umie zorganizować zajefajną imprezkę, po której nie będzie żadnych konsekwencji. Dzisiaj twórcy hasła: „Róbta, co chceta!” mogą tłumaczyć się, że nie o to im chodziło, ale to hasło żyje już własnym życiem. Oznacza ni mniej ni więcej: najważniejszym jest moja dowolność działania, której nawet nie muszę uzasadniać.

Czy widzisz światełko w tunelu?

Po śmierci Jana Pawła II, a także po katastrofie smoleńskiej, wielu uważało, że w Polsce nastąpi poruszenie etyczne. O ile po odejściu Papieża Polaka nastroje młodego społeczeństwa były dość długo tłumione obyczajem, o tyle po 10 kwietnia sprawy potoczyły się o wiele szybciej. Oczywiście można oskarżać polityków, ale problem jest głębszy. Jest nim nieracjonalne, emocjonalne podchodzenie do życia. Równie szybko, jak poddaliśmy się emocjom żałobnym, tak samo szybko je porzucaliśmy. Bo emocje mają to do siebie, że wygasają najszybciej. Doraźność korzyści sprawia, że nikt dzisiaj nie chce budować na rozumie. Nawet do języka wiary przedostał się ów emocjonalizm, który chce się wykorzystywać, aby przyciągać ludzi do Kościoła. Nie jest ważne, w co się wierzy, a kryterium rekolekcyjnym dla wielu stało się „dobre samopoczucie”. Towarzysząca temu coraz większa psychologizacja wiary powoduje, że wiedza ustępuje miejsca przeżyciu. To sprawia, że należy dzisiaj za papieżem Benedyktem XVI wznieść modlitwę do Boga: „Gott, rette die Vernunft!” (Boże, ratuj rozum!).

Ks. Jacek Świątek