Komentarze
Źródło: Bigstockphoto
Źródło: Bigstockphoto

Pieją prawdy na rusztach

Słuchając doniesień medialnych o tym, co dzieje się w naszej polskiej polityce w sezonie cokolwiek ogórkowym, można by do opisania tej rzeczywistości użyć parafrazy słów z „Wróżby” Jacka Kaczmarskiego: Na prawdę popytu, na zdradę ceny nie ma.

Wpuszczenie w medialną i społeczną przestrzeń ponownie tematu pozaustrojowego powoływania do życia nowych osobników gatunku homo sapiens, co czule St. Michalkiewicz nazywa „zapłodnieniem w szklance”, jest najlepszym przykładem na poparcie owej parafrazy. Cała bowiem dyskusja koncentruje się wokół dopuszczalności lub nie owej procedury, co do której medycznych aspektów mam cokolwiek wątpliwość, ewentualnie debatuje się na sposobem realizowania owego procederu. Natomiast spychana na bok jest zasadnicza tematyka godności osoby ludzkiej, przysługującej każdemu człowiekowi od chwili poczęcia, obejmująca także owe „zapasowe zarodki” (dlaczegóż zamiast „zamrożone zarodki” nie mówimy o „zapasowych ludziach”, istotach ludzkich „na zapas”, ludziach, którzy będą mogli istnieć „ewentualnie”?), która to tematyka jawi się jako zasadnicza dla całej tej sprawy. Wyobraźmy sobie debatę na temat kary śmierci. Tam od razu pojawia się tematyka jej dopuszczalności lub nie ze względu na ludzką godność, i nie debatuje się o wyższości ścinania gilotyną nad zwykłym wieszaniem. Śmiem jednak twierdzić, że całe zamieszanie jest zwykłą ustawką sfer rządowych, skutecznie odwracającą oczy społeczeństwa od „osiągnięć” naszych rządzących, lecz niestety ustawką mogącą mieć tragiczne skutki. Zwłaszcza w mentalności naszego społeczeństwa i postrzeganiu świata, szczególnie ludzkiego.

Stroją namiot cyrkowcy

Minęło wszak Euro 2012, które, zgodnie z iście nostradamicznymi zapowiedziami naszych władz, miało przyćmić nawet Chrzest Polski. Jakoś nie przyćmiło. Co więcej, z zapowiedzi boomu ekonomicznego i napływu milionów turystów futbolowych do naszego kraju jakoś nic nie wyszło. Cała branża hotelarsko – restauracyjna nie jest wcale pełna wigoru i optymizmu. Jak wskazują wyliczenia, wpływy z przybycia ponoć niespotykanych tłumów na mistrzostwa w porównaniu z analogicznym okresem z lat poprzednich, gdy fanów piłki kopanej w Polsce nie było, wzrosły raptem o dwadzieścia kilka procent (ok. 150 mln zł). Dla zwykłego zjadacza chleba jest to suma astronomiczna, lecz kiedy weźmie się pod uwagę nakłady na tę imprezę, liczone w miliardach, to zysk jest blady. Zresztą piłkarscy kibice nie są wymagającym klientem. Nie potrzebują rozsiadać się w restauracjach, wystarcza im piwo sprzedawane w strefie kibica czy też zakup kilku (!) zgrzewek w markecie. Miasta – gospodarze raczej nie zyskały, a wręcz przeciwnie – pozostały z kredytami na kilkanaście lat, które trzeba będzie spłacać, i obiektami cokolwiek nieużytecznymi, za których utrzymanie trzeba będzie bulić miliony rocznie. Gdzieś pieniądze znaleźć trzeba, więc np. Warszawa tnie koszty – odbiera wszelkie dodatki… nauczycielom. W gospodarce też nieciekawie, firmy padają jak muchy (zapowiada się, że do końca roku upadnie ok. 800 firm, nie licząc tych, które dobiło nasze państwo przy budowie autostrad). Ale na Euro świat się, niestety, nie kończy. Nikt jakoś nie pisze o najbardziej uderzających w zwykłych ludzi podwyżkach cen (w niektórych przypadkach nawet ponad 40%) czy też wzroście obciążeń podatkowych, a w tle rysuje się coraz bardziej możliwość wprowadzenia w Polsce podatku katastralnego, opartego na uznaniowości urzędniczej. Wprowadzona zmiana wieku emerytalnego jako pierwszy owoc przyniesie zwalnianie z pracy w niektórych zwodach po 65 roku życia, ponieważ nie zadbano o wprowadzenie zmian w innych ustawach. O rosnącym bezrobociu też jakoś nie słychać. Minister transportu zapowiadał szumnie zmiany na kolei, a doniesienia medialne wciąż podają o przezornych maszynistach, którzy, niedowierzając urządzeniom trakcyjnym, zatrzymują pociągi, by nie dopuścić do tragedii. W czasie wyborów w spotach reklamowych rządzącej partii słyszeliśmy o milionach euro dla Polski, a dzisiaj dowiadujemy się, że Unia redukuje budżet właśnie w tych obszarach, z których my moglibyśmy najwięcej skorzystać. A pani Agnes Trawny nie tylko, że odbiera polskiej rodzinie dobytek, to jeszcze sądownie załatwia sobie i to, że nie musi im zwracać nakładów poniesionych na utrzymanie „jej własności”, gdy ona sama bawiła w Niemczech. Można by mnożyć przykłady powodów frustracji społecznej. Więc by społeczność czymś zająć, wyciąga się in vitro.

Mącą kaci w strumieniach

Problemem in vitro nie jest tylko sam fakt wykorzystania tej moralnie niedopuszczalnej metody powoływania ludzi do istnienia w doraźnej walce już nie politycznej, ile raczej wizerunkowej. Niesie ona bowiem ze sobą niebezpieczeństwo „upaństwowienia dzietności”, a więc najbardziej intymnej i osobistej sprawy w życiu każdego człowieka. Brutalne wnikanie machiny państwowej w życie rodzinne stało się w naszej ojczyźnie faktem. Dzisiaj „asystent rodzinny” lub inny działacz opieki społecznej może odebrać dzieci rodzicom, chociażby za brud w domu (za taki uznane mogą być np. okruszki po śniadaniu na stole, takie przypadki w Polsce już były), a sąd może uznać, że przymusowa sterylizacja kobiety dokonana bez jej zgody „mieści się w ramach odpowiedzialności społecznej lekarza”. Co więcej, sztuczne zapłodnienie ma i to do siebie, że wzmaga egoizm rodzicielski. Podstawą bowiem jest chęć posiadania dzieci dla ich posiadania. Zresztą na tym egoizmie ufundowane jest również nawoływanie do posiadania dzieci przez Polaków (ktoś musi pracować na nasze emerytury). Nie przeczę, iż argumentacja za metodą in vitro może być wzniosła, ale podłoże nie zawsze jest wysokich lotów. Ów „rodzicielski egoizm” znajduje swój wyraz chociażby w zachowaniach rodziców względem nauczycieli w szkole, gdzie nawet depcząc prawdę i godność osobistą belfra, bronią swoje pociechy przed konsekwencjami ich poczynań. Tymczasem społeczność ufundowana na takowym egoizmie staje się wcześniej czy później zbiorowiskiem ludzi walczących ze sobą, gdzie pozycję jedynego arbitra zajmuje państwo, roszczące sobie prawo wnikania we wszelkie dziedziny naszego życia.

Idą ludzie niezłomni

Cóż więc robić? Przede wszystkim podnieść głowę i mówić prawdę, nawet jeśli trzeba będzie ponosić konsekwencje ostracyzmu medialno – politycznego. Może rację ma Marek Grechuta, gdy śpiewa, że „gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji… niosą krzyże Polonii… idą ludzie niezłomni”. Trzeba to odkryć i jasno mówić „Non possumus”. Bo pokorne cielę nie ssie dwóch matek, lecz szybciej ginie w rzeźni.

Ks. Jacek Świątek