Pierwsze skrzypce
Dziecięca fascynacja sprawiła, że już jako mały chłopiec przymierzał się do grania. Zaczął od samodzielnego wykonania skrzypiec, najpierw z deski, potem sklejając je z płyty. Struny naciągał z kabli niemieckich - dobre były do dźwięku e - natomiast polski kabel, nieco grubszy, służył jako budulec dźwięku a.
Kiedy skręciło się dwie struny, wychodziło „d”, a do „g” potrzebny był kabel miękki, metalowy.
Kolejne skrzypce zrobione przez chłopca były coraz bardziej zmyślne. W końcu ojciec, widząc zapał syna, kupił skrzypce z prawdziwego zdarzenia. Wprawdzie była to samoróbka – instrument wyszedł z warsztatu stolarza, ale zadowoliły Edmunda.
Podczas okupacji niemieckiej chłopak pobierał nauki u Piotra Sidoruka z Kopiny. Ten wiejski skrzypek, który jednak miał wykształcenie muzyczne, przebywał w domu Brożków przez dwa zimowe tygodnie. W tym okresie Edmund nauczył się kilku utworów, które pamięta do dzisiaj… Były to: „Walc malinowy”, fokstrot, który nazwał „Piotrusiem” od imienia swojego mistrza i który grywa do dziś, czy marsz „Defilada”. – Pisał mi nuty, a ja przygrywałem – opowiada. – Po kilkuletniej przerwie, gdy miałem może 13 lat, przez zimę chodziłem do Wytyczna, do muzyka Wacława Cieszki. Była to, muszę przyznać, zasługa mojego ojca, który grał na organce, ale bardzo lubił skrzypce i opłacił naukę gry na tym instrumencie. Nauczyciel pisał mi dwa utwory na każdy tydzień, ale ja dopytywałem go jeszcze o inne, dodatkowe. Poznałem wtedy dość dużo lekkich utworów, a także m.in. „Walc zakochanych” i „W lesie nas troje”. Gdy poszedłem do partyzantki, znów była przerwa w graniu – wspomina E. Brożek.
Gra w zespole
Brożek wspomina wesele z 1940 lub 1941 r. – Jako najmłodszy muzyk grałem z zespołem na weselu u sąsiada Jana Hoszczaruka. Był to zamożny człowiek, członek Związku Walki Zbrojnej. W trakcie gry włożył mi do kieszeni 10 zł, a była to wówczas duża suma. Koledzy z zespołu nie pozwolili dzielić tych pieniędzy. Stwierdzili, że powinny należeć do mnie. Była to dla mnie radość i zachęta – opowiada.
Na weselach grało się przede wszystkim marsze. Podczas błogosławieństwa płynęło Veni Creator…”, które – gdy było ładnie zagrane – sprawiało, że goście weselni płakali. Zaproszeni na wesele muzykanci zajeżdżali do domu pana młodego jako pierwsi, byli obecni, gdy furmankami zajeżdżano do panny młodej. W drodze do domu weselnego obowiązkowo grano marsze, natomiast na przyjęciu – także muzykę ludową: oberki, mazury, polki, sztajerki. Do tańca weselników wciągały takie utwory, jak „Czarna reczka”, „Poleciała przepióreczka w proso” czy „Owczarek”. W domu weselnym nie brakowało przyśpiewek, ale na pierwszym planie zawsze w tamtym czasie były skrzypce. – Byliśmy niezłym zespół, choć lepszy był włodawski zespół żydowski Szpilman, z którym konkurowaliśmy. Mieliśmy w składzie skrzypce, kornet i bęben – wylicza E. Bożek. Głęboko w pamięć zapadły mu powroty z wesel. – Zawsze wstępowałem do ojca. Chorował… Leżał w łóżku i czekał na swój ulubiony utwór: „Z tamtej strony Wisły”. Jako młody chłopak grał także solo na chrzcinach, jak też na zabawach. Do dziś z uśmiechem wspomina, jak dróżnik o nazwisku Kruglej przenosił go na drugą stronę rzeki Włodawki między Łowiszowem a Dominiczynem. Dzięki temu chłopak miał szansę zagrać na skrzypcach na wiejskich potańcówkach.
W latach okupacji E. Brożek nie tylko grał, ale także handlował instrumentami, marząc o skrzypcach o lepszym brzmieniu. Pierwsze zakupił po tym, gdy przed jednym weselem wywiązała się bójka, a jemu niechcąco wytrącono instrument z rąk i połamano.
Ze skrzypcami w czasie wojny
E. Brożek zapamiętał dokładnie niektóre fakty z życia w partyzantce, także te dotyczące muzykowania. 4 lutego 1943 r., gdy z S. Chutkowskim grał na weselu u Wiktora Tomaszewskiego w Żdżarce, doszło do aresztowań. Wójt Hańska Michaił Koszczuk, „pogromca pierwszej konspiracji” – jak określa go Brożek – rozkazał otoczyć z daleka zabudowania domu weselnego. Sam wójt, obecny na weselu, obserwował gości. W pewnej chwili na jego rozkaz w trakcie zabawy rozpoczęły się aresztowania. Edmunda ukryto. Po schwytaniu niektórych osób, w tym ślusarza odnalezionego w kryjówce pod żłobem, usłyszał głośno wypowiedziane pytanie: „Gdzie ten drugi muzykant?”. Wtedy wyszedł. Wielu wówczas aresztowano, Brożka jako najmłodszego wywieziono do „kozy” do Hańska, a przesłuchiwano w biurze wójta.
– Ojciec mój, gdy się o tym dowiedział, nabrał obaw, że mogę zdradzić naszego krewnego Józefa Klaudę z ZWZ i rozpoczął zabiegi, aby mnie uwolnić. Podczas przesłuchania rzeczywiście pytano mnie o Klaudę. Uratowała mnie karta potwierdzająca, że jestem pracownikiem we dworze w Wytycznie. Po miesiącu zostałem zwolniony – relacjonuje E. Brożek.
– W 1944, gdy wróciłem z partyzantki, Sowieci zwoływali do wyrównywania terenu na lotnisku w Heleninie. Choć grałem jeszcze nie dość dobrze, przygrywałem pracownikom… – opowiada.
Hebanowy smyczek
We wczesnej młodości mój rozmówca spotkał się także ze skrzypcami cygańskimi, wyposażonymi w dwa głośniki, które ktoś wcześniej wymontował. Należały one do jego nauczyciela Cieszki. – Był to bardzo dźwięczny instrument, głośny jak klarnet. Gdy pewnego dnia złamał się, a dobry stolarz go pokleił, nadal grał dźwięcznie.
Skrzypek z Dominiczyna od początku przykładał dużą wagę nie tylko do muzyki, ale także techniki gry. Wie, jak ważne jest naciąganie smyczka, ułożenie rąk przy grze na skrzypcach… Posiada również umiejętność transpozycji, czyli przenoszenia zaznaczonych nut wyżej lub niżej na pięciolinii. – Transpozycję pokazał mi Jan Markowski, chociaż do tej umiejętności doszedłem samodzielnie – przyznaje.
– Na początku miałem smyczki z deszczułki, z czasem stolarz Grzesiuk skonstruował mi smyczek z końskiego włosia. Nie było łatwo je zdobyć. Trzeba było ukradkiem wyrwać kilka promyków z ogona siwego konia. Bezpieczniej było to zrobić na jarmarku: konie stały w hołoblach, nie było obawy, że kopną – opowiada ze swadą E. Brożek. Zdarzyło się też, że zdobył smyczek hebanowy. – Był on bardziej wartościowy od samych skrzypiec. Nie chciałem go sprzedać za oferowane mi duże sumy pieniędzy. Trzeba było zdobyć włosień, naciągnąć i posmarować kalafonią – samodzielnie wykonaną z żywicy i odciśniętą w formie ziemniaka – opowiada Brożek. Radość z posiadania cennego przedmiotu nie trwała długo. Pewnego razu pożyczył ten smyczek. Wrócił do niego złamany przy główce. Nawet po rekonstrukcji sprawiał grającemu pewien dyskomfort.
Skrzypce i saksofon
W latach 70 E. Brożek przeszedł na grę na saksofonie. Gdy został zwerbowany do zespołu muzycznego Jana i Edwarda Markowskich w Okunince, pozazdrościł właśnie tego instrumentu, który był rzadkością. – Kupiłem saksofon, zaczęto się ze mną wtedy liczyć. Grałem w zespole, który składał się z harmonii pięciorzędówki, bębna, skrzypiec i saksofonu – tłumaczy.
Jednak to gra na skrzypcach pozostała do dziś największą pasją mego rozmówcy. Skrzypek E. Brożek jest zdobywcą wielu muzycznych nagród. Cztery lata temu samouk z Włodawy rzucił na kolana publiczność oraz sędziów 46 Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, którego został laureatem.
Joanna Szubstarska