Piórko na wietrze
Podkreśla ona zmienność płci pięknej, porównując ją do piórka na wietrze. Co ciekawe, jest ona częścią tej części opery Verdiego, w której wspomniany książę próbuje poderwać szynkareczkę. Banalny tekst wraz ze skoczną muzyką doskonale wpisuje się w taką właśnie scenerię. Ma jednak w sobie coś ciekawego, co pozwala zastosować go także do sytuacji wyborczej w Polsce AD 2020. Tegoroczna kampania jest chyba najdłuższą w dziejach naszego kraju. Toczy się bowiem nie od ustanowienia nowego terminu wyborów prezydenckich, ale już od marca. Nie mówię tutaj o właściwych dla wszystkich kampanii wyborczych przedbiegach, ale o formalnych wystąpieniach kandydatów na najwyższy urząd w państwie. Podmiana jednego z kandydatów nic w tej materii nie zmieniła, poza, oczywiście, notowaniami sondażowymi. Oprócz swojej długości i spowodowanej przyspieszeniem w finiszu krwawości, niczym zdecydowanie nie odbiega od innych polskich elekcji. Jest jednak coś, co przypomina jako żywo słowa z opery Verdiego. Tym czymś jest zmienność przynajmniej niektórych kandydatów.
Ta zmienność bywa tak nieoczekiwana, że zwykłemu odbiorcy informacji trudno połapać się, co w końcu myśli ów kandydat. Weźmy dla przykładu przedstawiciela lewicy Roberta Biedronia. Z łkaniem w głosie, wspomagany przez swoją matkę, rwał szaty na sobie i udowadniał, że środowisko Andrzeja Dudy będzie miało krew na rękach po samobójczej fali zastraszonych i sponiewieranych osób o skłonnościach homoseksualnych. Gdy jednak urzędujący obecnie prezydent zaproponował spotkanie i wymianę poglądów, wówczas zarówno kandydat, jak i jego matka, odmówili przyjazdu do Warszawy. Ponoć dlatego, że bali się wykorzystania przez Andrzeja Dudę. Fraza cokolwiek w ustach zadeklarowanego geja dwuznacznie brzmiąca. Zażądali jednak, by prezydent przeprosił publicznie za wypowiedziane przezeń słowa. Cóż, nieostrożny obserwator życia politycznego zapewne nie zauważy zbieżności owych żądań z pokazywanymi przez media całego świata zachowaniami policjantów i „intelektualnej elity” USA wobec czarnoskórych obywateli tego kraju po śmierci niejakiego George’a Floyda. Biedroniowi nie chodzi o zmianę zdania przez Andrzeja Dudę, tylko o to, by padł przed nim na kolana i – jak stróże prawa w Stanach – całował go po stopach. Więc jednak jakiś rodzaj perwersji. Jak to mówią, natury nie oszukasz i prawdziwe marzenia zawsze wyjdą na jaw. Pomijając jednak ten kabaretowy akcent w marzeniach kandydata lewicy, warto zwrócić uwagę na zasadnicze dążenie do odwzorowania w Polsce sytuacji ze Stanów Zjednoczonych, z tą jednak różnicą, że „uciemiężoną mniejszością” mają być osoby o skłonnościach homoseksualnych. Czyżby więc czekały nas walki uliczne i plądrowanie sklepów? Być może. W końcu Antifa w polskiej rzeczywistości swoją siedzibę miała w kawiarni redakcji o jak najbardziej lewicowym charakterze.
Czarująca twarz kłamliwa
Laur zmienności nie znajduje się jednak w rękach Roberta Biedronia. Przewyższa go zdecydowanie Rafał Trzaskowski. Bo jak można nie zauważyć, że głosząc obecnie swoją atencję do śp. Lecha Kaczyńskiego, tak wielki miał do niego szacunek, że nie pozwolił, by dobre imię nieżyjącego prezydenta kalała jakaś tam ulica w jakiejś tam Warszawie. Parafrazując jego własne słowa, można by rzec, iż po co jakaś tam ulica w Warszawie, skoro jest w Tbilisi. Ciekawą też jego propozycją jest tzw. ustawa skromnościowa, która miałaby obniżać pensje członkom zarządów spółek Skarbu Państwa. Kto jak kto, ale właśnie ten kandydat wie, co mówi, bo wszak on sam jest twórcą niebotycznych podwyżek dla zarządów kierowanych przezeń spółek warszawskich. To trochę tak, jakby kot ogłosił, iż wprowadzi ustawę zakazującą polowań na myszy. Dziedzin, w których kreatywność zmienności wykorzystywana jest przez kandydata Koalicji Obywatelskiej do bólu, można znaleźć więcej, by wspomnieć tylko wypłacanie odszkodowań dla ofiar dzikiej reprywatyzacji w Warszawie. Mnie jednak zastanowiła jedna rzecz. Otóż Trzaskowski zapowiedział tworzenie w każdym mieście powiatowym tzw. centrów społecznych, których zadaniem byłoby we współpracy z obywatelami ustalanie najważniejszych inwestycji realizowanych w samorządach. I tutaj zonk: przecież wydatkowanie pieniędzy na inwestycje, także te z unijnych funduszy, jest domeną samorządów. To one podejmują decyzje, a te są kontrolowane przez rady danego szczebla samorządowego, będące emanacją danej społeczności poprzez wybory. Po co więc owe centra, czyli dodatkowe struktury biurokratyczne (ktoś musi nimi kierować, w nich pracować przynajmniej jako sekretarka czy sprzątaczka), niemające żadnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje, a dodatkowo bardziej narażone na lobbystyczne działania? Wytłumaczenia są dwa: albo chodzi o to, by dać dobrze płatną i bezwysiłkową pracę znajomkom, albo o oczarowanie „ciemnego ludu”, że o czymś tam decyduje. Ponadto w większości samorządów istnieją już tzw. budżety obywatelskie, stanowiące właśnie o tym, o czym miałyby decydować owe centra. To trochę tak, jak z owym katolicyzmem pana Trzaskowskiego, który głosi, że katolikiem jest, ale dziecka na lekcje religii i do Pierwszej Komunii nie posyła. Tak, jakby zmienna kobieta powiedziała: piękna jestem, ale lustra i mydła nie używam. No cóż, tylko powiedziała…
Zawsze biedny, kto jej się powierzy…
Zastanawiające jest to, że tegoroczna elekcja dokonuje się w czasie obchodów 100 rocznicy Bitwy Warszawskiej. Na przedpolach naszej stolicy zatrzymany został marsz bolszewickiej nawały antycywilizacyjnej na Europę. W 100 lat później hydra podnosi ponownie – tym razem odmienioną nowocześnie – głowę. I jak wtedy, liczy na głupotę odbiorców swoich informacji. Gdy Sobieski pod Wiedniem zdusił nawałę hord islamskich, Turcja musiała czekać blisko 300 lat, by opanować znaczne połacie naszego kontynentu. Czy po wydarzeniach 1920 r. antycywilizacji wystarczy tylko jeden wiek, by zrealizować nad Wisłą to, o czym marzyli Budzionny i Tuchaczewski?
Ks. Jacek Świątek