Historia
Płomienny symbol pokolenia

Płomienny symbol pokolenia

Proboszcz parafii huszlewskiej ks. Apolinary Makowelski, kanonik honorowy katedry podlaskiej, zapisał w księdze chrztów: „Działo się w Huszlewie dnia dwunastego kwietnia tysiąc osiemset trzydziestego ósmego roku.

O godzinie jedenastej przed południem stawił się szlachetnie urodzony wielmożny Feliks Frankowski, dziedzic wsi Liwki z przyległościami, w obecności Franciszka Kuczyka, doktora w mieście w Międzyrzecu zamieszkałego, lat 42, tudzież Antoniego Zuchmantowicza, ekonoma w folwarku Liwki zamieszkałego, lat 33 mającego, i okazał nam dziecię płci męskiej urodzonego tam we dworze Liwki dnia 10 kwietnia roku bieżącego, o godzinie jedynastej przed południem z jego małżonki szlachetnie urodzonej Julii z Marcinkiewiczów, dwadzieścia i sześć lat mającej. Dziecięciu temu na chrzcie św. odbytym w dniu dzisiejszym stały imiona Józef, Leon, Dionizy, a rodzicami jego chrzestnymi wspomniany szlachetny Franciszek Kuczyk i Anna Kozłowska. Akt ten stawającemu i świadkom przeczytany, został przez nich podpisany”.

Taka jest treść aktu urodzenia. W encyklopediach i publikacjach błędnie podawany jest rok 1843. Można objaśnić, że F. Kuczyk był osobistym lekarzem ks. Konstantego Czartoryskiego, a Anna Kozłowska prawdopodobnie żoną dziedzica sąsiedniej wsi Kobylany. Mimo nadania chłopcu trzech imion, w przyszłości będzie posługiwał się tylko imieniem Leon. Ojciec dziecka był światłym i znanym w literaturze poetą. To on był autorem słynnego w czasach powstania listopadowego hymnu, w którym m.in. pisał: „Cześć Polsce, cześć! / Kto się jej synem zwie” / W kim polska dusza wre / Niech stanie w grono to / Pieśń chwały wznieść”

Podobnie jak starsi bracia, Jan i Stanisław, Leon początkowo pobierał nauki w domu. W 1857 r. zdał egzamin do czwartej klasy Instytutu Szlacheckiego w Warszawie. Uczył się wzorowo i z klasy piątej do szóstej zdał jako prymus. W r. 1860, wbrew woli ojca, lecz przy poparciu brata Jana, przeniósł się do Gimnazjum Realnego w Warszawie. Jeden z jego kolegów zapamiętał, że był wzrostu więcej niż średniego, wysmukły, kształtny, o twarzy pociągłej, bardzo sympatycznej, śniadej, która nosiła na sobie ślady jakby przebytej kiedyś ospy. Leon już przedtem razem z bratem Janem należał do tajnego koła młodzieży patriotycznej. Zdzisław Janczewski zapamiętał Leona z czasów Gimnazjum Realnego, że mniej dbał o wygląd zewnętrzny, ale udawał filozofa, politykowca i człowieka rozumnego. W postępowaniu chciał być poważnym, rozsądnym i doświadczonym. Inny kolega twierdził, że zawsze bezinteresownie poświęcał się sprawie niepodległości, był wiecznie czynnym, zapalonym w działaniach i fanatycznym konspiratorem. Przynosił i czytał kolegom różne odezwy, broszury i książki. Zapamiętano, iż raz przyniósł dzieło K. Stolzmana „Partyzantka czyli wojna dla ludów powstających najwłaściwsza”. Innym razem czytał „Kordiana” Słowackiego. Świadectwa współczesne zgodnie przyznają, że Leon zjednywał kolegów, którzy szanowali go, bo odczuwali, że to, co wypowiada i robi, pochodzi z najczystszych pobudek.

W październiku 1860 r. car Aleksander II polował w Puszczy Białowieskiej, skąd przybył do Warszawy, gdzie mieli przyjechać także król pruski i cesarz austriacki. Dzięki Leonowi Frankowskiemu rozrzucono w stolicy odezwę zaczynającą się od słów: „Warszawa wkrótce ujrzy w swych murach sępów, którzy naszą Ojczyznę rozszarpali… Zlatują się kruki, siedźcie w domu gawrony”. Agitacja odniosła skutek. 20 października 1860 r. Warszawa zachowała się chłodniej niż w czasie poprzednich monarszych wizyt.

Leon był także uczestnikiem następnej akcji. Kiedy w Teatrze Wielkim wystawiano balet dla koronowanych głów, przed spektaklem zniszczono urządzenia loży kwasem siarkowym i rozlano roztwór siarkowodoru. Leon zapewne był także wśród członków manifestacji ku czci 1830 r. k. kościoła karmelitów na Lesznie. Bronisław Deskur zapisał, że w końcu 1860 r. w okręgu włodawskim Towarzystwa Rolniczego posługiwano się broszurką wydaną przez braci Frankowskich pt. „Adwent polski”. Zawarte w niej były opisy manifestacji w Warszawie w rocznicę powstania listopadowego, wyjątki z dzieła Mickiewicza i teksty pieśni patriotycznych. 21 lutego 1861 r. otwarto w Warszawie kilkudniową sesję Towarzystwa Rolniczego, na której byli obecni delegaci z Podlasia. W związku z tą sesją zwolennicy drogi radykalnej zapowiedzieli na 25 lutego wielką manifestację w rocznice bitwy grochowskiej. Czołową agitację w tym kierunku prowadził L. Frankowski. Chcąc uchronić tego ucznia przed niebezpieczeństwem, nauczyciele zamknęli go na 24 godziny w karcerze. W tym dniu żandarmeria konna rozpędziła manifestację i 30 osób aresztowano. Uparty, płomienny Podlasiak wziął jednak udział 27 lutego w następnej demonstracji, która domagała się uwolnienia więźniów. Naoczny świadek tak o niej napisał: „Wszystkie okna i lufciki domostw Starego Miasta i ul. Świętojańskiej naraz się rozwarły, a z III piętra z domu wprost katedry spuszczono obraz z wizerunkiem Chrystusa (wg innych relacji był to obraz Matki Bożej). Podjął go kolega Leon Frankowski i podniósłszy wysoko skierował się wraz ze śpiewającymi hymn „Święty Boże” w stronę kolumny Zygmunta”. Jednak na Placu Zamkowym stał kordon piechoty z bronią w ręku i sotnia Kozaków. W oknie zamkowym ukazał się namiestnik Gorczakow. Tłum postępował jednak naprzód. Wówczas – jak zanotował A. Kraushar – na dany z okien zamkowych znak rzucili się Kozacy na niosącego obraz i zaczęli prażyć tłum nahajkami. Demonstranci bronili się. Niestety wojsko odpowiedziało ostrą amunicją. Padło 55 strzałów, pięć osób zabito, kilkanaście zostało rannych. L. Frankowski poznał smak nahajki, święty obraz poturbowano, a dwóch członków Towarzystwa Rolniczego z Podlasia – Kajetan Kraszewski z Romanowa i Teodor Jasieński z Rozwadówki – omal nie padło ofiarą salwy. Leon szykował się do następnych akcji i głębokiej konspiracji.

Józef Geresz