Kultura
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Po podlasku

Dawniej to były czasy… - przyznaje Krystyna Werner z Żukowa. Snuta przez jedną ze stałych czytelniczek „Echa” opowieść z cyklu „jak to ongiś bywało”, przybiera formę sentymentalnej podróży w przeszłość - cennej tym bardziej, że okraszonej wspomnieniami rzadko już dziś praktykowanych wierzeń i zwyczajów.

Rozpoczynająca Wielki Tydzień Niedziela Palmowa zwana była kwietną albo wierzbną - rozmowę na temat pielęgnowanych dawniej na wsi zwyczajów pani Krystyna poprzedza przywołaniem palemek jako atrybutu świętowania pamiątki uroczystego wjazdu Pana Jezusa do Jerozolimy. - Najczęściej były to gałązki wierzbowe poprzetykane suchymi trawami i kolorowymi kwiatkami z bibuły. Po powrocie z kościoła okładało się nimi domowników ze słowami: „Palma bije, nie zabije, wielki dzień - za tydzień”. Przy okazji tego „bicia” życzyło się wszystkim dobra i powodzenia. A jak ktoś miał przykładowo chore gardło, zalecało się, by połknął kilka poświęconych bazi - wskazuje na przypisywane palmom walory lecznicze.

Gałązkami – na co zwraca uwagę – celowano także w grzbiet bydła przed pierwszym wypędem na pastwisko. Powód? – Żeby ustrzec zwierzęta przed urokiem i zapewnić im zdrowie – objaśnia, dodając, iż palemki wykorzystywano następnie do robienia krzyżyków. Po wetknięciu w grudy ziemi zaoranych pól miały one gwarantować urodzaj w plonach. – Palmy wtykano też za obrazy i w okna domów, by chroniły od nieszczęść: gwałtownych burz, gradu i pożarów. Z kolei chłopcy lubili smagać wierzbowymi gałązkami nogi i plecy dziewczyn, co miało zapewnić im zdrowie i życiową zaradność, a przy tym… szybkie zamążpójście – wspomina mieszkanka Żukowa.

 

Chrzan z buraczkami

Od Niedzieli Palmowej przygotowania do Świąt Wielkanocnych nabierały tempa. Zadaniem każdej gospodyni – co akcentuje K. Werner – było ogarnięcie domu i obejścia. – Porządki obejmowały mycie okien, wietrzenie pościeli, trzepanie dywanów, szorowanie podłóg czy wreszcie wypychanie sienników świeżym sianem lub słomą – opowiada, podkreślając, iż od przedświątecznej krzątaniny nikt nie mógł się wymówić. – Podczas gdy do obowiązków gospodarza należało zabicie świni i uwędzenie wyrobów na świąteczny stół, kobiety szykowały dania. Czego tam nie było… i szynka w cieście, i pasztet z królika z żurawiną i suszonymi grzybami, i kaszanka, i biała kiełbasa… Nie lada rarytasem okazywała się też galareta ze świńskich i kurzych nóżek. Oprócz tego trzeba było naszykować sałatek i utrzeć chrzan do żurku i wędlin zaprawiany buraczkami czy wreszcie farsz do nadziania ugotowanych wcześniej jajek. Z ciast na wielkanocnym stole królowały natomiast babki, mazurki, serniki, kołacze i migdałowce. A i tak nic nie mogło równać się z zapachem pieczonego domowego chleba… – mówi pani Krystyna.

Zanim jednak smakowite dania mogły zagościć na wielkanocnym stole, ktoś musiał zadbać o jego godną oprawę. Odpowiedzialność za świąteczne dekoracje leżały w gestii młodych. – Już z wyprzedzeniem wysiewali w spodkach owies i rzeżuchę. Przygotowywali też wiosenne kwiaty z kolorowej bibuły i szyli zwierzątka: baranki, zajączki, kurczaki. Robiło się je z płótna, a potem wypychało watą i dekorowało – wyjawia z uwagą, że najbardziej znanym symbolem świąt jest jajko. Konkretnie: pisanka.

 

Ciemna malwa na fiolet

– Pisanki, kraszanki… różnie się je nazywało i wykonywało – wskazując na kilka technik zdobienia świątecznych jaj, K. Werner daje wyraz prawdziwego znawstwa tematu: – Skrobanie, oblepianie kolorowym papierem, pisanie… Później trzeba było nadać im odpowiedni wzór – zaznacza. I tak z roztopionego pszczelego wosku nanosiło się – za pomocą szpilki, słomki czy igły ze złamanymi uszkami – różne motywy, np.: gałązki, wiatraczki, jabłuszka, serduszka, dzwoneczki, zajączki, baranki… Kolejnym etapem prac było barwienie, czyli moczenie pisanek w roztworach wodnych mających gwarantować im określoną barwę, np. „kąpiel” w łupinach cebuli malowała jajko na rudawożółto, buraki farbowały na bordowo, liście ciemnej malwy na fiolet, a jemioła dawała zieleń. Pisankami – jak wspomina mieszkanka Podlasia – obdarowywało się chrześniaków, krewnych i znajomych. Kraszanki – na co zwraca uwagę – służył też do zabawy i były pretekstem do zalotów miłosnych. – Grało się nimi w tzw. taczanki. Pisanki taczało się po stole, jedna uderzało o drugą, a wygrywał ten, czyje jajko pozostało niestłuczone. Bawiono się też w „bitki” i „waletki” – przybliża dawne zwyczaje.

A skoro o jajach mowa… – Jako to symbol życia – podkreśla pani Krystyna, opowiadając, jak to w przeszłości skorupki poświęconych jaj gospodarze nosili w pola i wtykali w ziemię, co miało uwolnić plony od chwastów. – Wierzono też, że wkładane do kurzych gniazd czy w oborach pod ściółkę przyniosą urodzaj jaj i mleka – podsumowuje.

 

Smakowity koszyk

W opowieści z cyklu, „jak to ongiś bywało”, nie może też zabraknąć tradycji przypisanych do obchodów Triduum Paschalnego. – Dawniej w Wielki Czwartek topiło się „judasza” – Podlasianka opowiada, jak to wypchaną słomą kukłę wlokło się po całej wsi, okładając przy okazji kijami, aż do pobliskiej rzeki lub stawu. – Nad wodę po zmroku biegały też dziewczęta. Kąpiel miała zapewnić im urodę. Z kolei w Wielki Piątek wieszano śledzia na drzewie za karę, że przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki lichym posiłkiem – zdradza.

Sobotni ranek do dziś znany jest w tradycji jako czas święcenia pokarmów na wielkanocny stół. Co od zawsze musiało znaleźć się w świątecznym koszyku? – Przede wszystkim jajka, także w formie pisanek, a do tego chleb i sól, chrzan biały, wędliny, ser oraz babeczki lukrowane. Koszyczek musiał być obowiązkowo ozdobiony liśćmi borówek i gałązkami bazi, a jego wierzch przykryty białą serwetką – wyjawia K. Werner.

Z powodu znacznej odległości niektórych wsi od kościoła święcenie pokarmów z konieczności musiało odbywać się u jednego z zamożniejszych gospodarzy. Gospodyni wspomina, że pod proboszcza podjeżdżało się najczęściej wozem – tzw. żelaźniakiem. – Kiedy ksiądz przyjeżdżał, czekały już na niego koszyczki z pokarmami ustawione na podłużnym stole przykrytym białym obrusem, a obok stało wiadro z wodą do poświęcenia – dodaje.

 

„Prawdziwie, że powstał”

Wreszcie nadchodził czas długo wyczekiwanej rezurekcji – uroczystej Eucharystii obchodzonej na pamiątkę zwycięstwa Jezusa nad szatanem; świętowanej w glorii prawdy, że ostatnie słowo należy do życia, a nie śmierci. W opinii pani Krystyny niedziela wielkanocna powinna być przeżywana jako święto rodzinne – w gronie najbliższych i przyjaciół. To czas, kiedy – na podobieństwo Wigilii – milkną wszelkie waśnie i spory. Wymową tego czasu musi być ręka wyciągnięta do zgody i postawa serca gotowego darować wszelkie pretensje i urazy.

– Mszy rezurekcyjnej towarzyszy procesja wokół kościoła z Przenajświętszym Sakramentem. Biorą w niej udział strażacy. Wierni niosą chorągwie i feretrony, dzieci pierwszokomunijne sypią kwiaty. Wszyscy śpiewają też „Wesoły nam dzień dziś nastał…” – przypomina z uwagą, że akurat w tej tradycji, na szczęście, nic się do dziś nie zmieniło. – Kiedyś było inaczej… – dopowiada, wyjawiając, jak to bladym świtem wyruszano do kościoła zaprzężonymi w konie wozami albo furmankami z wyścielonymi siedzeniami. Wracając po Mszy św., wszystkich napotkanych po drodze witało się słowami: „Chrystus Pan zmartwychwstał!”. Na co odpowiadano: „Prawdziwie, że powstał”.

 

„Jak tem jajkiem się podzielić”

Po powrocie do domu gospodarz pierwsze kroki kierował w stronę obory. – Trzeba był pokropić bydło wodą święconą – wyjaśnia K. Werner i przechodzi do meritum rodzinnego celebrowania Wielkanocy – uroczystego śniadania z udziałem wszystkich domowników, krewnych i znajomych. – Jeśli młodzi „zdali egzamin” z przygotowań, na stole nakrytym białym obrusem i ozdobionym żywą zieleniną w spodkach stały owies i rzeżucha. Wokół rozkładano gałązki borówek. Był też koszyczek ze święconką i pisankami, a w centrum stał biały baranek z czerwoną chorągiewką jako symbol Jezusa zmartwychwstałego – wymienia.

Zanim jednak gospodarz dał hasło do rozpoczęcia posiłku, sięgał po talerz z poświęconymi ćwiartkami jajek. – I tak jest do dziś, że jajkiem dzielimy się niczym w Wigilię opłatkiem. Każdy każdemu życzy zdrowia, szczęścia i radości… – komentuje i starym zwyczajem recytuje: „Aby nam łaskawe nieba darów swoich nie szczędziliby, aby nam nie brakło chleba, ani życia, ani siły, byśmy byli litościwi, w Bogu mogli się weselić i wszystkim z nieszczęśliwymi jak tem jajkiem się podzielić”.

Po „jajeczku” i serdecznościach nadchodził czas degustowania pysznych dań. Smacznych tym bardziej, że poprzedzonych 40-dniowym postem.

 

Wszystko było inaczej

Co królowało na wielkanocnym stole? Jako jeden z obowiązkowych punktów świątecznego menu pani Krystyna wskazuje żur z białą kiełbasą, wędzonym boczkiem i jajkiem na chlebowym zakwasie z dodatkiem białego chrzanu. Była też pascha z białego twarogu, miodu i masła. Na amatorów czekała również kaczka nadziewana jabłkami i żurawiną, a nawet… małe pieczone prosię.

Po niedzieli spędzonej w iście rodzinnym gronie Poniedziałek Wielkanocny pozwalał na swoistą rekreację. Nawiązując do praktykowanego do dziś, choć już w nieco mniejszym zakresie, zwyczaju śmigusa-dyngusa, mieszkanka Żukowa sugeruje, że dziewczęta nieraz same prowokowały chłopaków do bycia obiektem ich psot i żartów. Powód? Stopień zmoczenia odpowiadał poziomowi powodzenia. – Dawniej to były czasy… Wszystko było inaczej – podsumowuje.

AW