Pochwała kastracji
Co chwila słyszymy, jak to wspaniale jest, że ten właśnie człowiek zasiadł na tronie św. Piotra i rządzi w Kościele. Pełne zachwytu słowa nad jego poczynaniami względem duchowieństwa, także tego wyższego rzędu, nad ubożuchnością chociażby w wyborze środków lokomocji, nad łamaniem przezeń różnorakich konwenansów, nad zatroskaniem o losy nielegalnych imigrantów, nad bezpośredniością telefonicznie łączącą z drugim człowiekiem etc., etc. Wydawać by się mogło, że jest to wspaniała reakcja świata na „nowe otwarcie się Kościoła” i zwrócenie się owej „krytycznie myślącej” części ludzkiej populacji w stronę owczarni Pana. We mnie jednak pojawia się pewien niepokój. Proszę jednak nie oczekiwać ode mnie jakiejkolwiek krytyki poczynań następcy św. Piotra. Nie idzie bowiem o to, co wybija się obecnie w jego nauczaniu czy też o jego gesty i zachowania. Każdy papież wnosi swoistość do Kościoła, gdyż obok niewątpliwej asystencji Ducha Świętego działają w nim naturalne dary i talenty, które także są dziełem Boga i stanowią niezaprzeczalne ubogacenie wspólnoty wierzących. Jednakże każde papieskie działanie i słowo jest doskonale filtrowane przez media i wielkich tego świata i dociera do nas w formie już przez nich ukształtowanej. Przy czym nie jest w tym względzie ważna wybiórczość czy też manipulowanie Franciszkowym przesłaniem, na co tak chętnie zwracają uwagę niektórzy kościelni publicyści, ile raczej ideowe podłoże owego sita, cedzącego nam z wypowiedzi Ojca Świętego ideologicznie przekształcony przekaz.
Zachwycony pan socjolog
Ostatnio nawet watykańska prasa doniosła o osobistym zachwyceniu, jakim do osoby następcy św. Piotra zapałał Zygmunt Bauman. Ów dzisiaj ceniony na świecie i w Polsce socjolog we wczesnej młodości uległ jeszcze innemu zachwyceniu, a mianowicie leninowską wersją marksizmu, co stało się zapewne dla niego wystarczającym powodem wstąpienia w struktury komunizmu (zaczynając od sowieckiego Komsomołu, na polsko brzmiącym PZPR kończąc). Zapewne ten sam zachwyt nakazywał mu nie tylko pełnić rolę indoktrynatora ideologicznego w Ludowym Wojsku Polskim w najgorszych latach stalinizmu, ale także dowodzić przez pewien okres jednym z oddziałów KBW. Ta komunistyczna formacja, zgodnie z danymi historycznymi, może pochwalić się takimi dokonaniami, jak m.in. tym, że w okresie od marca 1945 r. do kwietnia 1947 r. (a więc zaledwie w ciągu dwóch lat) jej oddziały zabiły ponad 1,5 tys. żołnierzy podziemia niepodległościowego (mniej więcej dwóch dziennie), raniły 301, wzięły do niewoli 12,2 tys. osób, aresztowały ok. 300 współpracowników podziemia oraz dalszych 13 tys. osób oskarżanych o przynależność do antykomunistycznych organizacji konspiracyjnych. Sam Zygmunt Bauman w swoich wspomnieniach na łamach prasy otwarcie przyznaje się do owego „zachwycenia” i dość śmiało rozgrzesza swoje ówczesne zaangażowanie. Cóż, każdy ma prawo do wybielania własnej przeszłości. W końcu jakoś uspokoić należy sumienie w obliczu wieczności. Może to prowadzić nawet do nawrócenia (pocztą pantoflową rozchodzi się wszak wiadomość o ostatnich dniach życia Leszka Kołakowskiego). Nie chodzi mi jednak o to, co czynił Bauman w przeszłości (tym i tak wystarczająco dzisiaj zajmują się historycy i publicyści), ile raczej o dzisiejsze uzasadnienie przez niego swojej fascynacji działaniami i słowami widzialnej głowy Kościoła katolickiego.
Apoteoza „Kościoła otwartego”
Na łamach „L’Osservatore Romano” Zygmunt Bauman wskazuje na (jego zdaniem) najważniejsze w pontyfikacie papieża Franciszka „odrzucenie sztywnych reguł”. Na pierwszy rzut oka ta fraza zdaje się być rzeczywistą pochwałą. Przecież dla wielu z katolików odchodzenie od ram protokolarnych i bratanie się z ludem było ogromnym zaskoczeniem, pozytywnie odbieranym i często porównywanym z zachowaniami bł. Jana Pawła II. Jednakże Baumanowi chodzi o coś zupełnie innego. Wskazując na umiłowanie przez papieża dialogu z dzisiejszym światem, wyraża pewną nadzieję: „W takim przypadku może naprawdę zdarzyć się to, że osoby prowadzące dialog będą skłonne do zmiany własnych idei”. Ni mniej, ni więcej wyraża on nadzieję na zmianę stanowiska Kościoła w wielu kwestiach, z którymi zapewne lewicowym działaczom nie po drodze. I nie chodzi raczej tylko o kwestie etyki seksualnej, lecz bardziej o zrelatywizowanie prawdy religijnej (jak to czule ujmuje, chodzi mu o „zwolenników «Boga osobistego». Bo oni nie są zbyt zainteresowani moralnymi nakazami wprowadzonymi przez reprezentantów instytucji religijnych”) oraz o dokonanie przemian społecznych w świecie. Co ciekawe, właśnie ta ostatnia fraza współbrzmi niesłychanie z wypowiedziami chociażby amerykańskich komunistów. Ich oficjalny organ prasowy, „The People’s World”, zaangażowany zresztą w promocję zakonnic amerykańskich zrywających z nauczaniem Kościoła, we wrześniu z zachwytem głosił: „Walka przeciwko korporacyjnym przestępcom i ich żarłocznej chciwości zyskała nowego rzecznika z bardzo donośnym głosem, papieża Franciszka I”. Tu już nie chodzi tylko o retorykę, ile raczej o idee zrównania biednych mas z kliką wyzyskiwaczy, zapewne starą metodą stosowaną już wcześniej w krajach realnego komunizmu. Tę nadzieję komuniści wyrażają zresztą dość jasno: „Jeśli słowa Franciszka mogą zebrać jeszcze więcej ludzi na ulicach, by walczyć o siebie i przeciwko kapitalistycznym przywódcom, którzy nas okradają z naszych pieniędzy, godności, szacunku dla samego siebie, prawa do zrzeszania się i prawa do zachowania owoców – wszystkich owoców – naszej pracy, tym lepiej.” Cóż, jak widać komunistyczna prasa już cieszy się ze zniesienia ósmego przykazania, zresztą zgodnie z zamysłem Karola Marksa.
To nie tylko manipulacja
Oczywiście, gros publicystów katolickich (wielu także z koloratkami pod szyją) zapewniać nas będzie, że to tylko kwestia wykorzystywania wypowiedzi papieskich. Zapewne w warstwie technicznej przyznać należy im rację. Jednakże w całej sprawie chodzi o coś więcej. O sławetny „marsz przez instytucje”. Nie chodzi tylko o zawłaszczanie przestrzeni religijnej czy też podpieranie się słowami papieża, ile raczej o demontaż nauczania Kościoła. Wykorzystując możliwość medialnego nagłaśniania własnej interpretacji głosu papieskiego, celują oni w rozbicie prawdy głoszonej przez Kościół. I niestety udaje im się to (jak na razie) znakomicie. Owocem tego działania jest relatywizm już nie tylko moralny, ale również i relatywizowanie prawdy. W tak ukształtowanym świecie słowa Pana Jezusa: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę w świecie, gdy przyjdzie?” stają się nie tylko gorzkim wezwaniem, ale i coraz bardziej rzeczywistością. Dlatego nie ma co zachwycać się „w połowie nawróconym” komunistą. Trzeba podjąć walkę. O prawdę.
Ks. Jacek Świątek