Pociąg do Kresów
Kiedy zaczynałam pracę nad pierwszym wydaniem „Kolejarzy z Wileńszczyzny”, okazało się, że informacje na temat życia codziennego kolejarzy w tej części Kresów są w zasadzie szczątkowe. Dlatego właśnie postanowiłam sięgnąć do rodzinnych archiwów. Uważam bowiem, iż makrohistoria opowiedziana za pomocą losów jednostek, w tym wypadku rodzin kolejarzy, jest ciekawsza, bliższa czytelnikowi. Podczas zbierania materiałów w zbiorach Stacji Muzeum zidentyfikowałam niezwykły sztandar Związku Drużyn Konduktorskich Rzeczpospolitej Polskiej Koło Wilno z 1929 r. Znajduje się na nim przepiękny wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej. Twarz i ręce Maryi są namalowane na płótnie, sztandar zdobiony jest aplikacjami, haftowany barwnymi, również srebrnymi i złotymi nićmi.
Skąd pomysł na książkę o kolei?
Pracuję w dawnym Muzeum Kolejnictwa, które mieści się w Warszawie i obecnie nazywa Stacja Muzeum. To placówka skupiająca się przede wszystkim na aspektach technicznych kolejnictwa. Szukając w niej pomysłu na siebie, uznałam, że warto byłoby przybliżyć ludzi, którzy tę kolej tworzyli. A że niemal od zawsze interesują mnie archiwa rodzinne, piszę od dawna i mam na swoim koncie kilka publikacji, zwłaszcza dotyczących Radzynia Podlaskiego [m.in. „Walizka Józefa Karłowicza” – red.], stwierdziłam, że warto pójść w tym kierunku. Zaowocowało to powstaniem cyklu „Historie kolejowe” mającego na celu kultywowanie i przywracanie pamięci o polskich kolejarzach i ich rodzinach – całych pokoleniach, których życie i byt materialny wiązał szeroki, normalny lub wąski tor. Pierwszy tom pt. „Czyżewscy, Harbin i Kolej Wschodniochińska” ukazał się w 2019 r. Poświęciłam go Polakom, którzy przed ponad wiekiem budowali drogę żelazną w Mandżurii. Natomiast tom drugi pt. „Kolejarze z Wileńszczyzny” to literacka opowieść o kolejowych mieszkańcach Kresów Wschodnich, w szczególności ich części północno-wschodniej.
Ukazanie się książki akurat w tym czasie to nie przypadek.
Rzeczywiście. Publikacja „Kolejarzy z Wileńszczyzny” zbiega się z kolejną rocznicą powojennej masowej ekspatriacji Polaków z Kresów Wschodnich 1945-1946, dlatego właśnie motyw utraty, zesłania, wypędzenia spaja wszystkie ujęte w książce historie.
Tym razem podążamy śladami konkretnych rodzin: Podoleckich i Dąbrowskich, Jałowieckich i Montrymowiczów-Żakowiczów. Dlaczego akurat te rody?
Zawsze zdaję się trochę na opatrzność. I tak było tym razem. Udało mi się spotkać z przedstawicielami wspomnianych rodzin, a oni opowiedzieli mi historie, które, według mnie, powinny zostać zapamiętane. Ich życie bowiem toczyło się wokół kolei, kiedy wybuchały kolejne wojny. Kolejarze przewozili wówczas wojsko czy broń, a kiedy padał rozkaz ewakuacji – ich najbliżsi podążali za nimi. Ciekawym przykładem jest opowieść o rodzinie Podoleckich. Adam Podlecki w czasach carskiej Rosji budował wąski tor dla Bolesława Jałowieckiego, a po wojennej tułaczce za koło podbiegunowe aż do Murmańska i odzyskaniu przez Polskę niepodległości „sprostował” nazwisko swoje i najbliższych na Podolecki. Przypominam również historię jego zięcia, „zawziętego maszynisty” Jana Dąbrowskiego, który „poza parowozem niczego nie uznawał”, osiedlonego w wyniku tzw. ekspatriacji w Toruniu. Rodzina zegarmistrza Piotra Montrymowicza-Żakowicza to natomiast przykład drobnej szlachty, „co chodziła po dzierżawach”, ale rozumiała, że kolej to nie przejściowa moda, nowinka. Są też wspomniani Jałowieccy, właściciele wąskotorówek na Wileńszczyźnie, gdzie pracowali moi bohaterowie. Wyjątkową postacią jest wreszcie inż. Wacław Głazek, społecznik i ostatni dyrektor Kolei Państwowych okręgu wileńskiego. Został on zamordowany przez Sowietów w 1941 r., a ostatnią osobą, która widziała go przy życiu, był gen. Władysław Anders. W 1939 r. Głazek miał szansę na ocalenie, ponieważ dla najwyższych rangą urzędników były przygotowane wagony mające zawieźć ich bezpiecznie do Szwecji. On jednak nie skorzystał z tej okazji. Za jego przykładem poszli pracownicy, z których wielu trafiło do łagrów. Historię tę opowiedziały mi źródła, do których dotarłam. W ogóle wielką radością i lekcją wiedzy były dla mnie spotkania z potomkami tych rodzin, szczególnie ze zmarłym trzy miesiące temu Jerzym Dąbrowskim, przedstawicielem rodów Podoleckich i Dąbrowskich, który był młodym chłopakiem, gdy opuszczał Wilno. Mogłam zapytać go o szczegóły życia codziennego i sprawy kolejowe, o jakich nie dowiemy się z żadnych archiwaliów. Przyznam się bowiem, że oprócz kolei i tego, co ją tworzyło, bardzo interesuje mnie to, co jest na tzw. obrzeżach.
I co na tych tzw. obrzeżach, w rodzinnych archiwach, udało się Pani odkryć?
Bardzo ciekawe rzeczy. Kiedy zaczynałam pracę nad pierwszym wydaniem „Kolejarzy z Wileńszczyzny”, okazało się, że informacje na temat życia codziennego kolejarzy w tej części Kresów są w zasadzie szczątkowe. Dlatego właśnie postanowiłam sięgnąć do rodzinnych archiwów. Uważam bowiem, iż makrohistoria opowiedziana za pomocą losów jednostek, w tym wypadku rodzin kolejarzy, jest ciekawsza, bliższa czytelnikowi. Podczas zbierania materiałów w zbiorach Stacji Muzeum zidentyfikowałam niezwykły sztandar Związku Drużyn Konduktorskich Rzeczpospolitej Polskiej Koło Wilno z 1929 r. Znajduje się na nim przepiękny wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej. Twarz i ręce Maryi są namalowane na płótnie, sztandar zdobiony jest aplikacjami, haftowany barwnymi, również srebrnymi i złotymi nićmi. Do końca nie wiemy, jak dotarł do powojennej Polski. Prawdopodobnie kolejarze przechowali go w czasie kolejnych okupacji i z narażeniem życia przywieźli do kraju. Następnie trafił do stołecznego Technikum Kolejowego, a stamtąd do naszego muzeum. Ten sztandar doprawdy mnie urzekł i zmotywował do zintensyfikowania działań. Uznałam, że to niejako ostatnia szansa na nadrobienie straconych badawczo lat. Przecież przez kilka dekad PRL temat Kresów konsekwentnie przemilczano. Przygotowując publikację, rozmawiałam z dziećmi, wnukami czy prawnukami kolejarzy, ale nie są to już informacje, jakie można było uzyskać kilkadziesiąt lat temu od ich rodziców i dziadków. Wówczas nie było takiego klimatu, aby mówić choćby o wysiedleniach Polaków. Zresztą i dzisiaj, w imię politycznej poprawności, wiele spraw się przemilcza, aby nie drażnić naszych sąsiadów. Podsumowując, ta książka to sposób upamiętnienia ludzi, którzy byli na służbie, bo kolej to służba.
To także historia walki Polaków o niepodległość.
Jak najbardziej. Marszałek Józef Piłsudski bardzo doceniał w tej kwestii rolę kolei, mówiąc że państwo bez kolei nie istnieje. Kolejarze odegrali istotną rolę w kształtowaniu się państwowości, chociażby podczas walk o granice, wojny polsko-bolszewickiej, ale również w okresie zaborów. Była to grupa zawodowa, która trzymała się razem, miała swój etos, a kiedy Kresy wróciły do Polski, kolejarze-osadnicy nieśli polskość na wschodnie tereny. Przykładem są bez wątpienia moi bohaterowie.
Czy w ich historiach udało się odnaleźć także związki z Radzyniem i naszym regionem?
Oczywiście. Kresy z Radzyniem i regionem łączy urodzony w Łukowie kolejarz Tadeusz Gorazdowski, zawiadowca stacji Bedlno Radzyńskie, który służył tam w czasie I wojny światowej (1914-1915). Natomiast tuż przed przejściem na emeryturę pracował w Siedlcach. Z Siedlcami związana była też rodzina Dąbrowskich. Ich losy czytelnicy znajdą w pierwszej części książki. Po powrocie z ogarniętej rewolucją Rosji mieszkała tu również przez jakiś czas rodzina Drozdowskich. To była w tamtych czasach ważna stacja węzłowa. Niewiele osób pewnie wie, ale nieistniejący już dworzec siedlecki był wzorem dla dworca kolejowego w Harbinie (Mandżuria, Chiny). Nie eksponuję tych wątków w książce, bo traktuje ona przede wszystkich o Kresach i na nich się koncentruję.
A wracając do związanego z moim ukochanym Radzyniem T. Gorazdowskiego, w promocji książki, która miała miejsce w Miejskiej Bibliotece Publicznej, wzięli udział krewni zawiadowcy stacji Bedlno. Jego wnuk Andrzej Jankiewicz przybył z USA, gdzie mieszka na stałe, przekazując Stacji Muzeum pamiątki po dziadku – dwie służące do przechowywania i przewożenia dokumentacji skrzynie kolejowe z czasów carskich, a w nich akta służbowe i personalne. Pokazują one m.in. pośpiech i dramat ewakuacji 1915 r., kiedy wojska rosyjskie wycofywały się na wschód. Dokumenty te czekają na opracowanie, ponieważ, zdaniem naszych historyków, uzupełniają wiele luk na temat I wojny światowej, wojny z bolszewikami i udziału kolejarzy w działaniach zbrojnych. Trzeba przyznać, że zainteresowanie rodzin i chęć dzielenia się pamiątkami po przodkach jest ogromna. Dzięki nadesłanym przez nie materiałom powstała wystawa pt. „Portret zbiorowy kolejarza kresowego”, która towarzyszy książce. A mnie bardzo cieszy, że są ludzie, którzy interesują się Kresami i tzw. klucz kolejowy jest też dla nich atrakcyjny.
Dziękuję za rozmowę.
DY