Historia
Początek działalności Konrada Greczuka

Początek działalności Konrada Greczuka

Dopiero 5 marca 1874 r. lojalistyczny Dziennik Warszawski przedrukował artykuł z Gońca Urzędowego odnośnie wydarzeń w Drelowie i Pratulinie.

Według tego lakonicznego i tendencyjnego artykułu unici stawali się gorliwymi łacinnikami i Polakami, wyrzekali się swej narodowości i ruskiego imienia. Dlatego rząd postanowił podtrzymać i uchronić silną dłonią ruską narodowość i wiarę przez użycie środków stosownych i skutecznych.

 

“Goniec” stwierdzał, iż „w trzech parafiach: zabłockiej, drelowskiej i pratulińskiej doszło do znacznych rozruchów, które zmusiły władze do wprowadzenia wojska; w rezultacie zamieszek są ranni i zabici”. Tymi rozruchami zainteresował się nowy gen. gubernator warszawski (już nie namiestnik) hr. Paweł Kotzebue. Prawosławny duchowny z Białej M. Liwczak zanotował w swym pamiętniku: „Nowy gubernator hr. Kotzebue odbierając z siedleckiej guberni skargi na poczynania władz, zawezwał do Warszawy przedstawicieli społeczności z tych miejscowości, w których doszło do największych wystąpień…”. Potwierdził to w swej kronice K. Kraszewski: „Włościanie… byli z deputacją u nowo mianowanego gen. gub. Kotzebuego, który miał ich przyjąć łaskawie… (Chłopi, którzy jeździli do Warszawy, opowiadają, że pan Kociubiński był bardzo grzeczny, ale mówił «nic nie zrobiu»), że przy tym posłuchaniu był podobno i naczelnik guberni, który rzeczy, nie tak jak mówią włościanie, przedstawił, mieli oni pono w oczy mu bardzo niegrzecznie zaprzeczać”. Liwczak krótko to skwitował: „Wracający unici rozpuścili między ludem wieść, że gen. gub. będzie pisał do Petersburga i szybko wyjdzie ukaz, by odprawiać nabożeństwa po staremu… Gromeka czuł się w obowiązku wezwać do siebie do Siedlec delegatów i srogo ukarać”. K. Kraszewski poświadczył: „Jeździłem do Siedlec dnia 26 marca dla zrobienia aktu przystąpienia do pożyczki Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego; razem ze mną tym pociągiem jechało bardzo wielu włościan z naszych stron, unitów, wezwani podobno do Siedlec w kwestii oporu ich rządowi w zaprowadzeniu zmian w cerkwiach”. Pod datą 31 marca 1874 r. Kajetan zapisał: „Tymczasem w Rudnie, wsi na gościńcu radzyńskim leżącej, która ma do 200 osad, włościanie w opozycji wynieśli się, jak mówią, do lasu, wszyscy co do nogi, z żonami, dziećmi, całkiem tak, że żywego ducha we wsi nie zostało; okoliczni chłopi jeść im donoszą i tak biwakują, ale sobie nieboraki porę wybrali niedogodną – zimno, plaga i słota trwa od kilku dni”. Chłodna Wielkanoc była na początku kwietnia tego roku. Liwczak z przekąsem zanotował: „Po Wielkanocy 1874 r. zaczęły się wyprawiać do Lublina do biskupa unickie delegacje z prośbą, by ich przyłączono do obrządku łacińskiego. Wracający z Lublina chłopi ze wsi Szpaki i mieszczanie z Rossoszy rozpuścili wieść, że lubelski rzymsko-katolicki biskup (Walenty Baranowski – J.G.) umożliwił im przejście na katolicyzm i że wszyscy, którzy szczerze żałują przejścia na prawosławie, też zostaną przyjęci. Pogłoska powyższa stała się powodem., iż do Lublina ciągnęli całymi parafiami chłopi z guberni siedleckiej. Przez dwa miesiące do Lublina szli nowi ludzie, dopóki policja nie zabroniła”. Bp Baranowski zmuszony był wydać oświadczenie, że nie może żadnej zmiany wyznania uczynić. 3 maja 1874 r. J. Łubieńska zapisała: „Przejeżdżam do siebie (do Kolana – J.G.) wczesnym rankiem z Międzyrzeca przez Drelów. Cały front cerkwi jak pierś trupa pokaleczona kulami. Nikt do cerkwi nie chodzi, więc zamknięta i martwa jak grób. Śladów gwałtu nie zatarto. Facjaty nie pobielono. Kul nie wykruszono. «Na postrach» jak ciało wisielca na szubienicy sterczy ranne ciało znieważonego Domu Bożego, świecąc czarnymi dziurami mozaiką ołowiu na tle strzaskanych cegieł i opadłego tynku”. 12 maja tego roku sekretarz konsulatu francuskiego Theodor Meyer pisał do swego rządu: „milczy się o masakrze z powodu oporu chłopów. Wymienione fakty wykraczają poza wszelkie wyobrażenia, ale zna je zaledwie mała grupa ludzi, a większość milczy zlękniona możliwością użycia terroru. Ten strach i cenzura są tak skuteczne, że o tych wydarzeniach milczy nawet prasa”. Z faktów oporu obok Pratulina, Drelowa, Zabłocia wymieniał w swym raporcie Jabłoń i Białą, gdzie na tle prześladowań zdarzyły się samobójstwa księży, Próchenki (bunt przeciwko carskim wrotom), Rudno i Rudzieniec (ucieczka całych wsi do lasu), Krzyczew (przymus utrzymywania żołnierzy) i Międzyrzec (odmowa wejścia do świątyni). Od siebie dodajmy, że w maju trwał jeszcze opór w parafii pratulińskiej, szczególnie we wsi Krzyczew. Doprowadzało to do wściekłości dowódcę oddziału ppłk. Steina, który osobiście katował biednych unitów. Jak zapisał ks. Pruszkowski: „Na niepomyślne raporty strażników zrywał się, szatan weń na nowo wstępował, krzepił go swoją siłą piekielną i do Pratulina przywodził, a wtedy swą prawosławną misję z taką samą jak pierwej zajadłością prowadził dalej. Jeżeli nieszczęśliwy włościanin miał na imię Jozafat, to za zuchwalstwo rodziców… (na chrzcie św. – J.G.) musiał srodze odpokutować”. Za przywódcę oporu unitów pratulińskich uznano teraz świątobliwego Konrada Greczuka, którego 5 czerwca aresztowano. Prawdopodobnie prawdziwe jego nazwisko brzmiało Weremczuk. Ks. Józef Pruszkowski, który niedaleko mieszkał od Pratulina, tak o nim zapisał: „Człowiek wielkiej wiary, rozumu, poświęcenia i zręczności… Był to mąż biedny, wiejski majster ciesielski, więcej wyrobnik, aniżeli gospodarz rolny. Mając katolicki paszport, przechodził bezpiecznie z miejsca na miejsce jako rzemieślnik szukający pracy i zarobku”. Jednak umiał dobrze czytać i pisać. Mało o nim wiemy, a historia Podlasia odnośnie oporu i męczeństwa unitów tak wiele mu zawdzięcza. On stanie się wkrótce prawą ręką dziejopisa podlaskiego ks. J. Pruszkowskiego.

Józef Geresz