Początek martyrologii Próchenek
8 lutego Finot napisał w swym raporcie, że Polacy nie widzą lub nie chcą widzieć zupełnie przejrzystej gry Kotzebuego, który mógł teraz oświadczyć całej Europie: Trzeba uznać, iż prześladowania nie istnieją, ponieważ w tych dniach możecie zobaczyć, jak cała Polska je i pije u przedstawiciela Jego Cesarskiej Mości i to z jakim zapałem. Jeśli tak uważał, to mylił się generał gubernator. Garstka renegatów nie była całą Polską.
Na pewno nie wzięła udziału w balu marszałkowa Kuczyńska, właścicielka dóbr Korczew, czy książę Jeremiasz Woroniecki, właściciel dóbr Huszlew, a już na pewno nie hrabina Kaboga z Milanowa, która dzielnie wspomagała unitów. Jej balujący syn Seweryn Uruski, szambelan dworu carskiego i radca stanu, miał pretensję do matki, że kompromituje go swoim postępowaniem. Nieco inną opinię niż baron Finat 10 lutego przesłał swojemu rządowi w Londynie konsul angielski, który pisał: „Mam zaszczyt donieść Waszej Lordowskiej Mości, że nawrócenie 50 tys. greko-unitów nie odbyło się bez zaburzeń i trudności. Ludność w tych powiatach jest w stanie wielkiego wzburzenia i podniecenia”. Ale i poseł angielski dokładnie nie napisał, że po oficjalnym zjednoczeniu trwa krwawe łamanie oporu i nawracanie siłą niektórych parafii. Wśród tych opornych wyróżniała się także parafia Próchenki. Należały do niej wsie: Próchenki, Korczówka. Olszanka, Szydłówka i Dawidy. 15 lutego 1875 r. przybyło do Próchenek ponad 300 kozaków. Tak o tym zapisała unitka Helena Filipczuk: „Wójt przeczytał, że każdy gospodarz musi jechać do Mostowa i Dziadkowskich po kozaków. Kozacy z parafii do parafii posyłani byli, aby mękami zmuszać ludzi do prawosławia. Nasza wioska była tak jakoś na granicy, więc najpóźniej prawie przybyli do nas, a właśnie kilka tygodni stali w Dziadkowskich i Mostowie. Z Próchenek kazano wszystkim gospodarzom jechać w czwartek; na gospodarza naznaczono po trzech, czterech kozaków. Gospodarzy było 80 w wiosce, więc kilkuset kozaków stanęło na miejscu. Jak słońce zachodziło, jęły powracać furmanki z kozakami i wyszliśmy patrzeć, co to będzie. Strach i boleść była, wołaliśmy: Boże Święty! A tu jedzie jeden wóz za drugim, po trzech, czterech kozaków na wozie, a jak ujrzeli, że my na nich patrzymy, zaczęli trząść batami i nam grozić. I nawiózł sobie każdy gospodarz katów! Odtąd trzeba było żywić kozaków i ich konie, a oni za wszystko bili! Przez piątek i sobotę następną zaczęli kozacy chodzić po chatach, aby porywać dzieci niechrzczone, bo do popa nikt dzieci nie nosił, więc były niechrzczone i takie, co w kościele jakim cichaczem dali ochrzcić rodzice”. 18 lutego przybył do Próchenek znany naczelnik Klimenko, zgromadził wszystkich parafian przed szkołą prawosławną, pytając, czy będą chodzili do cerkwi i tam chrzcili swoje dzieci. Zgromadzeni zgodnie odpowiedzieli, że oni do cerkwi prawosławnej nie będą chodzić, ani też nie będą w niej chrzcić swoich dzieci i nie przepiszą się na prawosławie. Po takiej odpowiedzi parafian nakazał Klimenko nahajki. Szczególnie upodobał sobie matki, które nie chciały oddać kozakom swoich dzieci. Tak o tym wspominała Helena Filipczuk: „Gdy kozacy prowadzili rodziców do naczelnika, ten rozkazywał natychmiast dać ojcu i matce po 30-40 nahajek, a dziecko kazał nieść do popa. Najgorsze było to, że w całej parafii znalazło się dwóch gospodarzy – Michał i Paweł – co od razu, jak przyszli kozacy – poszli im w ład. Jęli podpatrywać, wydawać, zdradzać innych. Michał i Paweł cały dzień przy naczelniku Klimence siedzieli i opowiadali za pieniądze, co się działo przez ten rok, kto pobożny, gdzie się schodzą do czytania, gdzie kto był na odpuście, gdzie kto umiera albo umarł, które dziecko nie chrzczone itp. Przyszła niedziela. Zwołano wszystkich w wieku od 15 lat do gminy w Olszance i wszyscy przed kancelarią stanęli; cała gmina. Naczelnik Klimenko obstawiony policjantami i kozakami wyszedł na ganek, odczytał ukaz carski i odezwał się : «Wy zgłasne?». Znaczyło to: «Czy jesteście zgodni z tym, co car rozkazał?». Nikt nie odpowiedział, więc drugi raz to samo powtórzył. Na to nie bardzo głośno, ale wszyscy stanowczo zawołali: «My nie zgłasne, w jakiej wierze my się porodzili, w takiej i pomrzemy». Naczelnik odezwał się na to: «Stupajtie w dom, bo zawtra rozgaworymsia», co znaczyło: idźcie do domu, pojutrze się rozmówimy. W poniedziałek jeszcze się nie rozwidniło, a kozacy batami pospędzali w Próchenkach wszystkich mieszkańców od lat 15 z chat przed szkołę i kazali stać w gromadzie. Kozacy otoczyli ich i pilnowali, żeby nikt się nie oddalił, a mróz był straszny, i tak długo czekali ludzie, aż naczelnik wstał, zjadł śniadanie i wyszedł. Zapytał: «No trzymacie się swego, to zobaczymy, co będzie dalej?». I wywołał Prokopa, który miał chatę pierwszą od kołowrotu, i był to stary pastuch. Klimenko zapytał go: «Będziesz chodził w cerkiew?». Prokop: «Ja proszę naczelnika, nigdy nie chodzę do cerkwi, bo pasę trzodę». «Do prawosławnej spowiedzi będziesz chodził?». Prokop odpowiada, że nie. Naczelnik kazał wyliczyć nahajów. Prokop bity z bólu powiedział, że zgłasny, ale potem nigdy do cerkwi nie chodził. Bito każdego w ten sposób, że jeden kozak brał za nogi, dwóch pod pachę, jeden głowę trzymał, trzeci bił”. Wg ks. Pruszkowskiego dzieci od lat 15 dostawały po 50 nahajek, starsi i śmielsze kobiety otrzymywały po 100 batów.
Józef Geresz