Historia
Początek misji ks. Jana Urbana

Początek misji ks. Jana Urbana

Poprzedni tajny misjonarz, jezuita ks. Henryk Pydynkowski zapoczątkował nową taktykę działania: zamiast miejscowych przewodników, którzy nieraz traktowali swą posługę jako środek dochodu, a czasem zawodzili, korzystał z pomocy braci albertynów pochodzących z Podlasia i dobrze znających teren.

Po aresztowaniu ks. Pydynkowskiego taką samą strategię zastosował następny misjonarz - ks. Jan Urban. Wykorzystał on do pomocy br. Mariana, czyli Onufrego Buczniewicza pochodzącego z Koszołów.

Br. Marian okazał się prawdziwym specjalistą od wypraw misyjnych: towarzyszył już przedtem kilku tajnym misjonarzom jezuitom i przekraczał wielokrotnie granicę rosyjsko-austriacką. W towarzystwie br. Mariana ks. Urban przekroczył granicę rosyjską 18 lipca 1902 r. Zakonnik podawał się za robotnika sezonowego poszukującego pracy przy żniwach, a ksiądz za przedstawiciela firmy oferującej nasiona. Przez Miechów, Kielce i Dęblin, który już przemianowano na Iwangród, misjonarze dotarli do Lublina. Tu br. Marian udał się do kościoła, gdzie rektorem był pochodzący z Podlasia pobożny i gorliwy ks. Ignacy Kłopotowski (beatyfikowany w 2005 r. przez Benedykta XVI). W czasie rewizji w 1901 r. znaleziono u ks. Kłopotowskiego wiele broszur z zakresu historii Polski i projekt tajnych bibliotek, które skonfiskowano. Ks. Urban udał się natomiast do kościoła, gdzie proboszczem był ks. Noyszewski, pracujący przedtem na Podlasiu, prześladowany za ruch trzeźwości i szerzenie kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa. Obaj kapłani zaopatrzyli misjonarzy w komunikanty i ci w niedzielę 20 lipca pojechali pociągiem do Parczewa (zauważono iż rosyjski konduktor namawiał podróżnych do zapłaty, ale nie wydawał biletów).

Po przyjeździe do Parczewa br. Marian miał za zadanie wyszukać kogoś ze znajomych, kto mógłby zawieźć misjonarzy do najbliższej wsi Kostry. Ks. Urban postanowił zorientować się w stosunkach panujących w mieście. Przy cerkwi prawosławnej stwierdził, iż po zakończonym nabożeństwa wyszło najwyżej 20 osób. Natomiast odnośnie łacińskiego kościoła katolickiego zapisał taka uwagę: „W pobliżu kościoła, pomimo iż to zwykła niedziela ogromne tłumy tamują drogę. Przynajmniej 500 fur otacza kościół; cmentarz przy nim jak również tuż leżący cmentarz grzebalny zapełnione ludem, w szczupłym drewnianym kościółku [św. Jana Chrzciciela – JG] ogromna ciżba tak iż dostać się doń w żaden sposób nie mogłem (…). Znajdujący się w kościele i na obydwóch cmentarzach tworzą jedną zwartą masę w liczbie przeszło chyba 10 tys. ludu i wszyscy razem śpiewają «Święty Boże, Święty mocny (…) zmiłuj się nad nami». Dwie trzecie tego ludu to unici (…), którzy opuścili odebraną sobie cerkiew własną i tutaj w kościele polskim błagają Zmiłowania Pańskiego. Usiłowano wszczepić w nich prawosławie, rzekomo aby uratować ruską narodowość przed zalewem latynizmu i polonizmu, a oni wyrzekli się swego języka, aby uratować swój katolicyzm”. „- Czy u was zawsze tak dużo ludzi w kościele?”. „- O! Jeszcze więcej czasami bywa”. „- Przecież tutaj ściągają ludzie z okolicy kilku mil, bo kościoły przez rząd pozamykane i ten jeden musi starczyć za kilka” – brzmiała odpowiedź.

Ks. Urban udał się następnie do herbaciarni założonej przez rząd niby w celu umoralnienia, a właściwie obałamucenia i rusyfikacji ludności. Misjonarz zdumiał się, wszedłszy do wnętrza, gdyż nie zastał tam nikogo z klientów, natomiast na ścianie były umieszczone mądre sentencje o pijaństwie i trzeźwości w języku rosyjskim. Dla porównania udał się do pobliskiej piwiarni i stwierdził, że wszystkie stoliki są zajęte, ale pijaństwa nie ma. Każdy po opróżnieniu dwóch szklanek piwa lub monopolowej miarki opuszczał lokal i spieszył do domu. Misjonarz zanotował: „Zrozumiałem, że opieka rządowa nad moralnością tego ludu jest zbyteczna, gdyż bojaźń Boża dostatecznie go przeniknęła”. Tymczasem br. Marianowi udało się odnaleźć znajomego wieśniaka, który zajechał przed traktiernię, zabrał misjonarza i jego rzeczy. „Tak wśród dnia i wśród tysięcy tłumów wyjechałem na pierwszą stację pracy misyjnej do Kostrów” – zapisał potem. Był to najlepszy i najpraktyczniejszy sposób dostania się do wsi na misje.

Głównym celem jego misji było zwizytowanie istniejących na Podlasiu tajnych kółek tercjarskich św. Franciszka. Tercjarze mieli w wypadku braku kapłana chrzcić dzieci, ułatwiać zawieranie małżeństw i przygotowywać chorych do dobrej śmierci. Ks. Urban zaczął w Kostrach pracę od tych wybranych. Na drugi dzień odprawił Mszę św. i udzielił Komunii. Uszczęśliwieni ludzie padali mu do nóg i całowali stopy, by okazać swą wdzięczność za przybycie do nich, obsłużenie i pokrzepienie. 21 lipca 1902 r. czekały jeszcze misjonarza chrzty, bierzmowanie dzieci i dorosłych oraz spisywanie notatek do przyszłych metryk. Z Milanowa przybyły pielęgniarki z prywatnego szpitala założonego przez księżną Czetwertyńską dla dobra okolicznego ludu, który znajdował tu bezpłatną pomoc i lekarstwa. Siostry szpitalne poinformowały misjonarza, że tegoż dnia rano zawitał do ich szpitala pijany pop prawosławny z Lublina, domagając się, aby wpuszczono go do zamkniętej przez rząd szpitalnej kapliczki i pozwolono sprawdzić, czy czasem nie ma w cyborium Najświętszego Sakramentu. Dawał do zrozumienia, iż podejrzewa jakoby w ostatnich dniach w tej kaplicy ksiądz odprawiał Mszę. Usłyszał gorzkie słowa za wtrącanie w nieswoje rzeczy i odprawiony został z niczym.

Józef Geresz