Początki misji jezuickiej wśród unitów
Mając doświadczenie w pracy misyjnej [kościół w Wielkopolsce był prześladowany przez pruskiego kanclerza Bismarcka - przyp.], 20 kwietnia 1877 r. w przebraniu kupca wyruszył na Podlasie. Przez ponad miesiąc niósł pociechę religijną ciemiężonym unitom w rejonie Siedlec i Białej Podlaskiej, ledwie uchodząc przy tym przed aresztowaniem.
Był też w kontakcie z jezuitami prowincji galicyjskiej, a w napisanym przez siebie memoriale dowodził konieczności podjęcia szerszej misji wśród unitów, aby uniknąć ich odstępstwa od Kościoła katolickiego. Jego raport przyczynił się m.in. do zmiany stanowiska papieża Piusa IX. 7 grudnia 1877 r. kierowana przez ks. Włodzimierza Czackiego rzymska kongregacja ds. nadzwyczajnych wystawiła dokument udzielający pełnomocnictw przyszłym misjonarzom. Ks. Czacki poinformował generała zakonu jezuitów, że papież – choć nie chce nikogo wysyłać na męczeństwo – zgadza się na dobrowolne podjęcie się misji.
Pierwszym tajnym misjonarzem zdążającym z Krakowa w kierunku zaboru rosyjskiego i Podlasia był jezuita ks. Henryk Jackowski. Na ustroniu, z dala od domu zakonnego, zapuścił brodę, aby trudniej było go rozpoznać. Zaopatrzony w paszport kupca z Kijowa w styczniu 1878 r. przekroczył granicę i udał się do Warszawy. Następnie, wypytawszy o zwyczaje panujące na Podlasiu, postanowił przeobrazić się z wielkiego przedsiębiorcy w handlarza domokrążcę, jakich wielu wędrowało po terytorium Królestwa Polskiego. W tym też celu udał się do Wiednia, gdzie od przypadkowo poznanego Żyda kupił za 200 florenów dokumenty na nazwisko Ottona Hilsnera, wędrownego handlarza galanterią. Wyprawa do Austrii opóźniła jego akcję misyjną o dwa miesiące. Tymczasem 8 lutego 1878 r. zmarł papież Pius IX i na początku marca w kościołach podlaskich odbyły się nabożeństwa za duszę zmarłego.
Pod datą 9 marca 1878 r. K. Kraszewski zapisał, że rząd rosyjski zmobilizował niemal wszystkich podlaskich lekarzy do chorych i rannych rozwiezionych po wojnie po całym państwie rosyjskim. 25 marca ks. H. Jackowski ponownie stanął na granicy austriacko-rosyjskiej. Kontrola celna przewożonego przez niego dużego bagażu zajęła cały dzień. Po przekroczeniu granicy ponownie udał się do Warszawy, by uzyskać w konsulacie austriackim przedłużenie ważności paszportu i wyrobić zezwolenie na handel wędrowny w Izbie Skarbowej. 29 marca ks. Jackowski przyjechał koleją do Łukowa, gdzie rozpoczął kupiecką działalność. Brakowało mu jednak handlowych umiejętności. Pomyliwszy ceny poszczególnych artykułów, jedne towary oddawał prawie za darmo, a za inne żądał zbyt wiele. Miał też trudności w posługiwaniu się nożycami przy krajaniu płótna, aż nieraz klienci musieli wybawiać go z opresji. 30 marca, w sobotę, jako kupiec węgierski zatrzymał się na nocleg w karczmie nieopodal Radzynia Podlaskiego. Na miejscu dowiedział się, że z powodu znacznej odległości nie zdoła dotrzeć na niedzielę do miejscowości będącej celem jego podróży. Jako miejsce noclegu Żyd wskazał mu karczemną salę i ławę. Jednak „Węgier”, nieprzywykły do spania na gołej ławie, zapragnął osobnej izby. Zaskoczony właściciel wpuścił kupca do alkowy, wypędziwszy z niej uprzednio swoją żonę Surę z dziećmi. Powziął jednak pewne podejrzenia względem gościa, które umocniły się, gdy „Węgier” zapytał gospodarza, czy ten nie podwiózłby go do pewnej miejscowości. Żyd odrzekł, że wprawdzie posiada konia, ale w szabat jechać nie będzie. „To może by mi pan sprzedał konia i wóz? – spytał „Węgier”, dodając, iż bardzo mu zależy. „Dobrze, ale to będzie dużo kosztować!” – uprzedził Żyd. Wskazane przez niego 18 rubli były to – jak na owe czasy – wielkie pieniądze [za 8 rubli można było kupić szkapę z marnym żydowskim wózkiem – przyp.]. Żyd dostał 18 rubli, po czym zaczął swego gościa jeszcze bardziej szpiegować. Podglądając go przez dziurkę od klucza, zauważył, że ów „Węgier” klęknął przed łóżkiem i począł się modlić.
Drugiego dnia, a była to niedziela, ks. Jackowski udał się do kościoła, pozostawiając niedomknięty bagaż. Wścibski gospodarz w jednym z kuferków znalazł sprzęt liturgiczny. Wieczorem „Węgier” stanął w Radzyniu Podlaskim. W jego izbie zjawił się nasłany przez Żyda prowokator, jednak ksiądz pozbył się natręta. 1 kwietnia do akcji ponownie wkroczył udający przyjaciela karczmarz. Powiedział, że tajna policja wypytywała o nowego gościa, więc jeśli posiada coś, co mogłoby go skompromitować, może oddać mu na przechowanie. Ks. Jackowski nie zgodził się. Powziął jednak myśl o natychmiastowym pozbyciu się kłopotliwego bagażu. O pomoc poprosił przygodnego szlachcica, który akurat wstąpił do oberży. W chwili, gdy mężczyźni ustalali sposób wyniesienia kuferka przez okno, do karczmy wkroczył naczelnik powiatu, żądając od kupca paszportu i zabraniając mu dalszego handlu. Ks. Jackowski wszczął lament, że posiada patent kupiecki, w związku z czym wyrządza mu się krzywdę. Naczelnik pozornie ustąpił, ale 2 kwietnia z rana, gdy ksiądz załadował już swój dobytek na furmankę i zamierzał odjechać w kierunku Włodawy, zjawiła się policja i po przeglądzie kufrów aresztowała księdza. Nazajutrz skuto mu ręce kajdankami i odstawiono do Siedlec, gdzie z kolei przeszedł rewizję osobistą. Po sprawdzeniu zawartości kieszeni, odpruto podszewkę i znaleziono notatki dotyczące planu misji oraz list polecający do włodawskiego unity, który, na szczęście, już nie żył. 4 kwietnia rozpoczęto śledztwo. Niefortunny kupiec przyznał się, że jest księdzem. Zataił jednak swoje prawdziwe nazwisko i przynależność do zakonu, twierdząc, że przedsięwziął wszystko na własną rękę. Zaimponował Rosjanom świetną znajomością języka rosyjskiego, francuskiego, niemieckiego i włoskiego. Śledczy zaczęli podejrzewać nawet, że jest Anglikiem. Okazało się, że zamknięty w celi ksiądz wykorzystał prawie dwuletni pobyt na kontakty z uwięzionymi unitami. Dzięki przychylności personelu więziennego spowiadał ich, chrzcił dzieci, a nawet udzielał ślubów.
Józef Geresz