Pod dyktando wojewody
Ktokolwiek by, próbując usprawiedliwić swą absencję, zhańbił się krzywoprzysięstwem (bądź też choćby nawet próbował krzywoprzysiąc), lekce sobie ważąc ogólnie znane środki formalnoprawne, zapewne nie zostałby za swój krzywoprzysiężny postępek ukamienowany, lecz na pewno musiałby, zgodnie z aktualnym prawodawstwem, podlec karze abiudykacji. Skazano by go na nieuznanie jego praw do biogazu, toteż należałoby uchylić mu członkostwo w instytucie badającym mikrocząsteczki soi.
To nie żaden akt prawny czy też treść urzędowej decyzji, a fragment dyktanda, które pisali pracownicy mazowieckiego urzędu wojewódzkiego. Wspomniany organ administracji państwowej postanowił przestudiować pisma wychodzące z urzędu. Wynik okazał się mało krzepiący. Z przeprowadzonej analizy wynika bowiem, że urzędnicy mają spory problem z poprawnością językową: najczęściej mylą się, używając pleonazmów („masło maślane”), stawiają przecinki w niewłaściwych miejscach i nadużywają wielkiej litery, pisząc: „Wojewoda Mazowiecki”. Do innych grzechów podwładnych wojewody należą: nadużywanie spójnika „iż” i niektórych słów, np. „posiadać” i „realizować”. Trudno się dziwić, kiedy tyle inwestycji jest właśnie w fazie „realizacji” albo ich „realizacja” dobiega końca, a wojewoda w związku z tym nie „posiada” się z radości. Dodałabym jeszcze całe powtarzane frazy: „Nie możemy udzielić informacji” albo „Wojewoda jest dziś poza urzędem”. Ale, jak rozumiem, w całej akcji chodziło wyłącznie o pisma, a nie rozmowy telefoniczne.
Ponoć zdarza się również, że urzędnicy piszą słowa, nie znając ich znaczenia, szczególnie, gdy powołują się na przepisy i pozyskane dane. A to ci dopiero! Jakby tego jeszcze było mało, na sumieniu mają również błędy ortograficzne. Te dotyczą głównie pisowni łącznej i rozdzielnej. Nie lepiej jest z interpunkcją. Urzędnikom zdarza się wstawić przecinek w zdaniu pojedynczym. Natomiast zapominają o nich przed: „aby”, „gdyż”, „jeżeli” oraz przed konstrukcjami z imiesłowowym równoważnikiem zdania. Typowe dla urzędników błędy to także długie, wielokrotnie podrzędnie złożone zdania, co powoduje, że pomiędzy poszczególnymi członami brak jest logiki.
Ciekawe, po co ta analiza, skoro wszyscy wiemy, że pisma urzędowe są zagmatwane. Nie dowiemy się z nich niczego – co najwyżej poznamy kilka cytatów z ustawy czy rozporządzenia. Tak było niezmiennie od lat. Aż do teraz…
Wyniki przeprowadzonego badania wziął sobie do serca wojewoda mazowiecki i postanowił podjąć walkę z niezrozumiałością decyzji wydawanych przez urząd, którym kieruje. – Chcemy, aby nasze pisma, decyzje administracyjne były zredagowane poprawną polszczyzną i zrozumiałe – zapowiedział. Do pomocy skłonił sekretarz Rady Języka Polskiego, a ta przygotowała dyktando. Na sprawdzenie znajomości polskiej ortografii zdecydowało się (naprawdę zrobili to z własnej woli?) 40 pracowników, w tym i sam wojewoda. Ostatecznie szef jednostki uplasował się na trzecim miejscu, wypadając gorzej od pracowników swojego biura.
Inicjatywa wojewody to nic nadzwyczajnego, wszakże zgodnie z ustawą o języku polskim organy władzy publicznej są zobowiązane do ochrony języka polskiego. A już tym bardziej, jeśli chce się realizować misję MUW: „Wojewoda to rząd bliżej społeczeństwa”. To z kolei pachnie wydaniem pieniędzy na szkolenia z zasad poprawnej polszczyzny, czyli wiedzy, którą każdy z nas powinien wynieść ze szkoły. Cała para pójdzie jednak w gwizdek, kiedy pismo trafi do obywatela, który sam nie wie, gdzie postawić przecinek. Urzędnicy poczują się niedocenieni, a na to są bardziej wrażliwi niż na błędy językowe.
Kinga Ochnio