Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Pod każdym sztandarem, byle nie białym…

Kolejna rocznica przywróconej pamięci. 1 sierpnia 1944 r. Godzina 17.00. Godzina „W”. Wyszli z domów okupowanej Warszawy, z jej podwórek i zaułków. Wyszli z ukrycia. W dłoniach trzymali to, co mieli: broń na kilka dni, parę granatów, tajne rozkazy.

Największą ich bronią był mit o wolności. Mit, który ciągnął się od wieków. Głosem Mickiewiczowskim wołał przez pokolenia: „Warszawa jedna twojej mocy się urąga, podnosi na cię rękę i koronę ściąga, koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy, boś ją ukradł i skrwawił…”. Powstańczy zryw był tylko jeszcze jednym w naszych dziejach głośnym krzykiem tego mitu, drzemiącego w pamięci narodu. Dywagacje dzisiejsze o strategii, o konieczności czy potrzebie tego zrywu, o rozwadze czy jej braku są jeno żałosnym pojękiwaniem, skomleniem ludzi świadomych tego, że przerastają ich nawet warszawskie dzieci, które nie mogąc brać udziału w otwartej walce, nosiły płyty chodnikowe, by stawiać barykady. Warszawskie dzieci wobec tych skomleń to istne giganty.

Wolność to tylko przestrzeń

Skąd w nich taka siła? Czy tylko z chęci odzyskania wolności? Czyżby dzieci Warszawy miały być pierwowzorem dzisiejszych anarchistów, dla których wolność/dowolność osobista to najważniejszy cel? Wydaje mi się, że nie. Ich rozumienie wolności wynika z podkreślenia porządku. Porządku ducha i porządku świata. Ten mit wolności wzrósł w nich wraz z codzienną asymilacją krótkiej triady: Bóg – Honor – Ojczyzna. I nie o konfesyjność tutaj chodzi czy hasła typu „Prawdziwy Polak to katolik”. Bo czymże jest ten układ? Porządkiem świata (Bóg), porządkiem wewnętrznym człowieka (Honor) i porządkiem społeczności ludzi dojrzałych (Ojczyzna). Najgorszą przegraną nie jest klęska militarna, ale mentalność niewolnika, przyzwyczajonego do tego, że żyje w niewoli. Adam Asnyk oddał to w jasny sposób: „Miejcie nadzieję (…) tę niezłomną, która tkwi jak ziarno przyszłych poświęceń w duszy bohatera. (…) Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, mężom przystoi w milczeniu się zbroić.” Owo poświęcenie siebie może wzrastać nie w sercu człowieka, który wszędzie szuka kompromisów, by ochronić swoją własną stabilizację i z drżeniem serca zamyka się w ścianach własnego domu, by nikt nie posądził go o „nieprawomyślność”, ale w sercu człowieka znającego własną wartość i kształtującego własne życie, nawet jeśli za ten ideał trzeba będzie oddać spokojną egzystencję czy przyjąć śmierć. Warszawscy Powstańcy (świadomie piszę to wielką literą) stanęli przed światem jako ludzie wolni. Choć ich mogiły po ponad 60 dniach walki pokrywały gruzy Miasta Niezwyciężonego, to uchronili oni to, co jest najważniejsze: własną twarz, ludzkie oblicze. Uchronili honor.

Przechodniu, powiedz…

Przypomniałem sobie warszawski zryw powstańczy stojąc pod pomnikiem garstki Spartan, którzy pod wodzą Leonidasa w sierpniu (zbieg okoliczności?) 480 roku przed Chr. przez trzy dni bronili własnej ojczyzny przed armią Kserksesa. Ich walka została złamana zdradą Efialtesa, który wskazał Persom górską ścieżkę, dzięki której mogli oni okrążyć wojska (300 wojowników) spartańskie. Stojąc na wzgórku przy wlocie do wąwozu, przypomniałem sobie nagle słowa z filmu „300”. Perski król Kserkses zwraca się nimi do zdrajcy: „Leonidas chciał, byś stanął wyprostowany. Ja tylko chcę, byś uklęknął.” Legenda głosi, że Efialtes za swój czyn zażądał od Persów, by dali my tyle złota, ile sam waży. Spełnili jego warunek. Po rozegraniu bitwy obdarli go ze skóry i napełnili ją złotem, a następnie ten straszny pomnik zdrady odesłali Grekom. Gdy spogląda się dzisiaj na kamienne czoło i dumnie wzniesioną głowę Leonidasa, można zdać sobie sprawę z tego, że jego imię przetrwało wieki, zaś o Efialtesie pamiętają współcześnie tylko historycy starożytności. Taki jest los niewolników. Wybrał życie na klęczkach, łaszenie się do nóg panów, więc został potraktowany jak pies.

Spopielałe warszawskie barykady, wyloty do kanałów, które stawały się polami śmierci, ściany straceń, wreszcie powązkowski pomnik „Gloria Victis” to wołanie ludzi wolnych, którzy mówią nam dzisiaj: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni jej prawom”. Nie prawom spisanym, ale wiecznie żywym w sercach: Bóg – Honor – Ojczyzna.

Emo nad grobem powstańczym

Ponoć świat nie stoi w miejscu, ale nieustannie biegnie do przodu. Spoglądając na historię ludzkości należy jednak stwierdzić, że nieustannie drepcze w miejscu. To ciągłe poszukiwanie, ale i obalanie skały własnej egzystencji. Można i dzisiaj zadać pytanie o stan polskiego ducha, zwłaszcza młodego, o stan świadomości i przywiązania do „tej, co nie zginie”. Nastawienie na indywidualizm w przeżywaniu świata, „anarchiczna świadomość” każąca rozwalać wszelkie autorytety, poszukiwanie nawet w działaniach zbiorowych czy społecznych okazji do dobrej zabawy to tylko objaw choroby ducha. Jeden z moich znajomych zadał kiedyś pytanie: „Czy to emo obroni nas przed najeźdźcą?” Odpowiedź jest jedna: „Nie!” I nie dlatego, że brak im odwagi, ale dlatego, że natychmiast zadadzą nam pytanie: „Po co?” A nie jest to pytanie o strategię, możliwość zwycięstwa czy też o szanse powodzenia, ale pytanie o sens. Niestety nie można go odnaleźć w dzisiejszym świecie, w którym polski premier ma czas na ściskanie się w blasku fleszy z rosyjskim przywódcą, a nie ma czasu lub chęci stanąć nad nagim ciałem polskiego prezydenta. Nie można go odnaleźć w świecie, w którym merkantylne quasizyski każą zapominać lub nie dochodzić prawdy. Nie ma go w świecie, w którym zamiast znicza podpalamy grille. Nie ma go w świecie, w którym zamiast o Ojczyźnie mówimy o państwie. Nie ma go w świecie, w którym pamiątki przeszłości gniją w muzeach, miast zapładniać naszą świadomość. Nie ma go w świecie, w którym spór toczy się o krzyż pamięci, a bronią w tym sporze są tacki ze spaghetti, plucie i kopanie staruszki oraz jęzor mieszkańca Biłgoraja. Ten sens odnajduję pośród katyńskich guzików, grobów powstańczych i w twarzy Leonidasa. Wśród tych, którzy „pod każdym sztandarem – byle nie białym – szukają zwycięstwa…”

Ks. Jacek Świątek