Podejrzany Tomasz
Znamienne, że pojawia się im jako Miłosierny: nie wypomina tchórzostwa, ucieczki spod krzyża. Uwiarygadnia się przez swoje rany – to bardzo ważny znak, konieczny do zrozumienia każdego słowa, jakie wypowiada. One są ceną zbawienia, punktem odniesienia Jego miłosiernej miłości. Przypominają, iż zmartwychwstanie nie unieważnia krzyża, nie niweczy sensu cierpienia i śmierci, ale nadaje im nowy wymiar. Doskonale rozumiał to św. Tomasz domagający się dowodów prawdziwości od Mistrza. O nim słów kilka.
Skłonni jesteśmy potępiać „niewiernego” apostoła – jak go zwykła określać tradycja – za jego sceptycyzm. Słowa „Jeżeli na rękach jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” w powszechnym mniemaniu uchodzą za obrazoburcze, burzące sielankowość „wieczoru pierwszego dnia tygodnia”. Tymczasem sprawa nie jest tak prosta, jakby mogło się wydawać.
Zbyt realne było to, co Tomasz widział, by teraz szybko zapomnieć. Obraz gehenny mocno wrył się w pamięć – nie było szans na szybkie zapomnienie Męki. Nie był materialistą niezdolnym do otwarcia się na tajemnicę. Wieść o zmartwychwstaniu mogła mu się jawić jako zbyt łatwy happy end. Czuł opór przed przyłączeniem się do radości pozostałych apostołów. Chciał więcej: sprawdzenia, czy zmartwychwstanie nie ogołaca krzyża. Dotknięcie ran Chrystusowych – namacalny dowód cierpienia – sprawiło, że odkrył na nowo Boga żywego! Jego wiara została rozpięta pomiędzy krzyżem i zmartwychwstaniem. Odkrył obok siebie i w sobie nie apatycznego Boga stoików czy wytworu mocarstwowych aspiracji człowieka, uczynionego na ludzki obraz i podobieństwo, ale Boga zranionego. Nie Boga Prawa czy tradycji, patrona świątecznego przyzwyczajenia, ale Boga współczującego, współcierpiącego.
Historia św. Tomasza uczy nas, że czasem trzeba się zdobyć na odwagę i zbuntować. Przede wszystkim przeciwko temu, co zamyka nas w ciasnym gorsecie złudnej pewności, nabożnych fantazji, przeciwko religii, która (niedorzecznie i bluźnierczo), bez pytań i wątpliwości, chce się wspiąć ku Bogu po drabinie li tylko własnych konstrukcji teologicznych, pobożnych nawyków, bezdusznej rutyny. Chciałaby poprowadzić ku wierze, ale bez konieczności kruszenia skamieliny w sercu, zamiany rytuałów i tradycji na spotkanie z żywym Bogiem.
To nic, że ceną pytań będzie załamanie się dotychczasowej pewności. Ona często jest zgubna dla człowieka. Tłumi czujność. Robi w sercu miejsce dla pychy, a ta jest przecież matką wszystkich porażek. „Być wierzącym nie znaczy odrzucić na zawsze brzemię palący pytań. Czasami znaczy to wziąć na siebie krzyż wątpliwości i idąc z nim, wiernie naśladować Chrystusa – pisze ks. Tomasz Halik. Siła wiary nie polega na «niezachwianym przekonaniu», ale na tym, że potrafimy udźwignąć również wahania, niejasności, znosić ciężar tajemnicy – a przy tym zachować wierność i nadzieję”.
Ks. Paweł Siedlanowski