Podróż mimo woli
Urodzona w 1932 r. Drohiczynie w wieku ok. ośmiu lat wraz mamą i bratem została wywieziona na Syberię. - Na początku powiedziano nam enigmatycznie, że zmieniamy miejsce pobytu. Nie wiedzieliśmy, co to znaczy. Kiedy nie pozwolono nam zabrać najpotrzebniejszych rzeczy, mama wzięła krzyż i, wskazując na niego, powiedziała: „Ja tutaj wrócę, a waszego Stalina diabli wezmą”. Kazano nam się ubrać i 10 lutego 1940 r. zaczęła się - jak określiła to wnuczka - moja podróż mimo woli - opowiada pani Halina. Pierwszym przystankiem był ZSRR, następnie Persja, Indie i Meksyk. Do Polski wróciła w 1946 r.
Wychowała się w domu pełnym miłości. Mama prowadziła dom, zajmowała się dziećmi – Haliną i jej bratem, a także pomagała w Caritas; tata pracował w szpitalu. Beztroskie dzieciństwo skończyło się wraz z zajęciem przez Sowietów wschodnich ziem Polski. – Pewnego dnia pracownica szpitala i zasugerowała ojcu, by zastanowił się nad urlopem, gdyż jego nazwisko znajduje się na jakiejś liście. Okazało się, że to spis rodzin i urzędników państwowych wyznaczonych do przymusowego przesiedlenia na Syberię. Tatuś poszedł do starostwa i – pod pretekstem choroby swojej mamy, a mojej babci, która mieszkała w Łapach za Białymstokiem – poprosił o pozwolenie na wyjazd z Drohiczyna. Nie chciał nas opuszczać, ale prosiliśmy, by pojechał, bo nie wiedzieliśmy, co może go spotkać. Odjechał o 18.00, a w nocy przyszli enkawudziści i kazali nam się pakować – wspomina pani Halina, tłumacząc, że datę wyjazdu z Polski pamięta bardzo dokładnie, gdyż jest ona zawarta w pieśni, którą wszyscy później śpiewali: „10 luty będziem pamiętali, przyszli Sowieci, myśmy jeszcze spali”. ...
Jolanta Krasnowska