Historia
Podsłuchy i lustracja siedleckiego więzienia

Podsłuchy i lustracja siedleckiego więzienia

W więzieniu siedleckim stosowano podsłuchy, więc trzeba było pilnować się we wszelkich rozmowach.

K. Borowski wspominał, że przebywając ze swym oddziałem powstańczym w pow. sokołowskim, poznał Stanisława Olędzkiego z przydomkiem szlacheckim Struk - młodego człowieka z drobnej szlachty, ze wsi Koryciny, który był czynnym w ruchu powstańczym i należał do tzw. policji wykonawczej, czyli żandarmerii. Nie spodziewał się, że kiedyś spotka się z nim w więzieniu siedleckim.

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

Tak o tym zapisał później: „Pewnego dnia, stojąc jak zwykle przy otwartej klapie, spostrzegłem naprzeciw mnie w celi przy otwartej również klapie owego Struka, jak go zwykle nazywano. Poznawszy się wzajemnie, zaczęliśmy rozmawiać, nie wiedząc o tym, że w drzwiach swej kancelarii znajdującej się pod moją celą, stał naczelnik więzienia Iwanow i uważnie słuchał naszej rozmowy. Struk pytał się mnie szczegółowo, kiedy i gdzie zostałem wzięty do niewoli, czy osądzony już jestem i jak mianowicie. O sobie mówił, jak się tu dostał, i zakończył rozmowę ze mną gestem przesunąwszy ręką po szyi, podając tym samym, że go powieszą. Zaledwieśmy przestali z sobą mówić, gdy jakby z ziemi wyrósł nagle, staje przed mymi drzwiami Iwanow i pyta się: -Pan znasz tego człowieka? – A skąd go – mówię – mam znać, kiedy go dopiero pierwszy raz widzę. – A rozmawiałeś pan z nim przed chwilą jak ze znajomym. – Ależ my wszyscy – mówię mu – uwięzieni, choć pierwszy raz się spotykamy tu, jesteśmy już jakby dobrze znajomi. Człowieka tego pierwszy raz widzę w życiu. A że przez ciekawość i współczucie pytał się mnie, skąd jestem, za co wzięty do niewoli, jak również i ja go o to samo pytałem, to jeszcze nie jest dowodem, że się znamy, ani też nie jest żadnym przestępstwem, żeśmy rozmawiali ze sobą. Iwanow nie chciał wierzyć temu, co mówiłem, za słówka mnie łapał, chciał się koniecznie dowiedzieć, czy Struka znam i czy nie spotykałem się z nim jeszcze na wolności jako powstaniec. Odchodząc od mych drzwi, powiedział mi: – A gdybym nie zważał na pańskie prawie dziecinne lata, wiedziałbym, jak z panem postąpić. Jak powiedział Struk, że go powieszą, tak się też stało (…). Zawieziono go pod silną strażą wojska, okutego w kajdany do rodzinnej wsi Olędy-Orlice, tam w jego własnym podwórzu postawiono szubienicę, na której zawisł. A matka jego staruszka, siadłszy pod szubienicą pod zawisłym na stryczku swym ukochanym synem, Bogu ducha oddała. Serce biednej z żalu i boleści pękło. Jakiż to był straszny obraz! Ciało matki podjęto spod szubienicy, ciało zamordowanego ukochanego jej syna zdjęto z tejże szubienicy”.

Z pilnie strzeżonego więzienia siedleckiego zdarzyła się jednak niezwykła ucieczka. Tego samego dnia, w którym wykonano wyrok na Struku, tj. 25 sierpnia 1864 r., naczelnik okręgu siedleckiego pisał do naczelnika łukowskiego, że 23-letni szlachcic Paweł Buszkowski z Dębowicy, syn Ludwika, zbiegł z więzienia w Siedlcach i dołączył do powstańców ks. Brzóski. Przedtem był on w oddziale Krysińskiego i już był skazany na osiem lat katorgi. Gen. Maniukin nie mógł tego przeboleć. On, który zapewne uważał, że stąd nawet mysz się nie przeciśnie, postanowił osobiście zlustrować więzienie, dociec możliwości ucieczki i zaostrzyć rygory. Tak o tym zapisał K.Borowski: „Pewnego dnia ruch niezwykły zrobił się na korytarzach i «telegraf nasz» rozniósł po celach wiadomość, że gen. Maniukin przyjechał zwiedzić więzienie. Jakoż niebawem zjawił się ze świtą, obszedł wszystkie cele, zatrzymując się przed każdą. Niektórym więźniom rzucał krótkie pytania i zwracając się do towarzyszącego mu Iwanowa, robił mu jakieś uwagi. Gdy zbliżył się do naszej celi, bojąc się, aby nie spotkało mnie jeszcze coś gorszego, za mój mundur, który miałem na sobie, stanąłem w kąciku przy drzwiach, aby mnie nie spostrzegł. Zauważył mnie jednak i zapytał się, dlaczego się chowam. Powiedziałem śmiało dlaczego. Powiedziałem, że właśnie za ten mundur, który mam na sobie, zamknięty tu jestem bezprawnie. Maniukin był wysokiego wzrostu, barczysty, typ czysto rosyjski. Był on wcale nieprzystojny, twarz pospolita, nieinteligentna, wąs rudawy, szczecinowaty. Bliżsi z jego otoczenia wiedzieli zawsze, w jakim on jest w danym razie usposobieniu. Jeżeli czapkę na głowie zsuniętą miał z czoła w tył, wtedy był w bardzo dobrym humorze i wówczas stawał się niejako ludzkim, a przychodzący do niego wtedy z prośbami często odchodzili zadowoleni. Jeżeli zaś miał czapkę zsuniętą na czoło, a oczy aż zakrywał daszek od czapki – biada była wtedy tym, którzy mieli jakiś interes do niego. Był to okrutny satrapa. Drugi to był Murawiew. Iluż to on kazał powiesić więźniów politycznych. Ileż to do katorg, do rót aresztanckich zesłał. Ile na Sybir wygnał! Obszedłszy tedy Maniukin galerię, zeszedł na dół i tam w dalszym ciągu obchodził wszystkie cele. Gdy zbliżył się do celi, w której zamknięty był ksiądz unicki, ten właśnie, który dał mi koszulę, kazał otworzyć celę i nie wszedłszy do środka, przemówiwszy coś do księdza stojącego w drzwiach celi, zaczął go bić silnie rękoma z obu stron po twarzy. Z piersi więźniów stojących w swych celach na dole i na piętrach przy otwartych we drzwiach klapach – na widok spoliczkowanego kapłana męczennika przez podłego satrapę – wyrwał się zrazu głuchy jęk, a potem głośne łkanie. Maniukin, rzuciwszy wzrokiem po celach, krzyknął na sołdatów – dozorców po rusku, aby natychmiast wszystkie klapy we drzwiach były zamknięte, co w jednym momencie było uskutecznione. A ksiądz był już niemłody, mający lat 50 przeszło. Potaszczyli go później, biedaka, na Sybir”. Nawet obecnie trudno jest ustalić prawdopodobną tożsamość tego księdza. Być może był to ks. Leon Szokalski pochodzący z Łosic, proboszcz w Wisznicach i Kijowcu, dziekan bialski.

Józef Geresz