Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Pójdźcie w jasności jasność

Powoli przestajemy szukać nadziei. Szaro i buro wokoło, śniegu niewinnej bieli nie uświadczysz, kaszlesz zamiast kolędę śpiewać.

Nie bieg radosny pasterzy, nie determinacja mędrców, nie spieszny trzepot anielskich skrzydeł. Szuranie noga za nogą po rekolekcyjnej posadzce i sklepowych alejach, bo grzech trzeba zrzucić i prezenty kupić, ale wszystko to na miarę kieszeni i serca skarlałego. I jeszcze życzenia, bardziej wyrwane z medialnych przestworzy niż tchnące osobistą tęsknotą za Stajenką. Święta coraz bardziej bez jasności.

Rachitycznym siankiem podsypane, okraszone barszczem z torebki i pierogami w garmażerce kupionymi. Nawet opłatek wyłożony w markecie, jakby miał usprawiedliwić, że święta są świętami. Więc marzyć zaczynam, bo ta kraina pełna jest wspomnień i obrazów miłych skrawkowi serca jeszcze nieobjętego teraźniejszym smutkiem.

Pójdźcie za naszą Gwiazdą

Jaka była ta pierwsza Wigilia na Lednickim Ostrowie, jeszcze nieobeschłym z wód chrzcielnych? Półroczny neofita i ugruntowana w wierze jego żona, siadając do stołu lub w rotundzie znamiona katedry mającej, Pasterki słuchając jakby niebiańskich pieni. Czy miał Mesko świadomość, że wszystko staje się nowe? Nie tylko w nowe stworzenie się oblekające, ale również wzbierające przyszłym państwem, które już jak w ziarnie nabrzmiałym buzowało gotowe do wystrzelenia w pełnię. Czy zamysł jego był tylko prosty, bo przecież sojusze powstrzymają nawałem nieprzyjaciela, a wiara nowa usprawiedliwi obronę granic niepewnych? I czegóż oni wtedy sobie życzyli? Pokoju, spokoju, języka przyjaznego i zgody powszechnej, czy tylko tego, by za rok znowu spotkać się razem? Nie wiem. Wiatr zbyt mocno wieje, by w marzeniach usłyszeć głos. Obraz marzeniem podszyty skrzy się w marzeniach sennych, a wyobraźnia barwą, a nie sensem migocze. Więc dalej iść trzeba.

A jaka była ta Wigilia w warownym wawelskim zamku, omotana zwycięskimi sztandarami zdobytymi na polu nieopodal wsi Grunwald? Jadwiga już na niebiańskich komnatach, a zwycięski król – być może z kolejną żoną – u stóp jej grobu i Stanisława trumny tęsknym wzrokiem być może szukali anielskich skrzydeł, spokój zwiastujących ludziom woli dobrej. Czy może upojeni darowanym zwycięstwem marzyli o dynastycznej potędze, utrwalającej królestwo nie wiadomo z którego świata? A może po prostu już wówczas do rąk biorąc chleb przaśny, łamali go między sobą z sercem i życzliwością Nowonarodzonego przypominającą? I znowuż wyobraźnia nam tylko pozostaje, bo choć fakty historyczne opisać można, to serce człowiecze nie poddaje się kronikarskim zapiskom. Idę więc dalej, bo gdy po śniegi pobiec nie mogę, to tylko ten trakt mi pozostaje.

A jakaż była ta pierwsza wieczerza świąteczna po wrześniowej wiktorii na przedpolach austriackiej stolicy? Obroniona cywilizacja, chrześcijaństwo wyrwane z trwogi przed niechybną zgubą, sława ogólnoeuropejska? A może po prostu król zakochany bez pamięci w Marysieńce i zwykła rozmowa dwojga ludzi, którzy ostoję znaleźli pomiędzy sobą? I jakim śpiewem tchnęły ich serca? Wszak jeszcze Karpiński nie napisał słów najbardziej rozpoznawanej polskiej kolędy. Nie tu się zatrzymała Gwiazda. Każe mi ona iść jeszcze dalej, by westchnienie prawdziwe serc rozpoznać. Być może znajdę je przy ogniskach legionów, które rozpalali na włoskiej ziemi, przez którą drogę znaleźć chcieli do swego Betlejem. Być może na bruku paryskim, gdzie dumali o tej, co nie zginie. A może w głębi zasypanej śniegiem i skutej lodem Syberii, skrzącej się grobami niezłomnych, bo zakochanych w marzeniach o wolności naszej i waszej. Jaka był ta pierwsza Wigilia po listopadowym cudzie roku 1918? Lecząca blizny wiekowych podziałów czy też myśląca o już nabrzmiewającym konflikcie? Jak tchnęło serce, gdy trzeba było, miast opłatkiem, wspomnieniami przełamać się z współtowarzyszami w ubeckim więzieniu, ciepłym jeszcze od krwi Inki i Nila? Co rwało się z piersi wszystkich tych ludzi, których oblicza mój wigilijny szlak odsłonił?

Niech to światło ogromne stanie się naszym domem

Jeszcze jedna Pasterka przed nami. Rok 1975 i kościół zbudowany wbrew zamysłom władców ówczesnego świata. Stojący przy ambonie kardynał być może jeszcze nie wie, że będzie świętym, a zapewne i jego słuchacze tego nie przeczuwają. Z serca wzruszonego kolędą i Ewangelią Żywota Nowego płyną słowa jak testament wieków: „W tę Noc przychodzi do żłóbka betlejemskiego polski naród i mówi o sobie, o swoich dziejach, o swojej przeszłości, o swoim posłannictwie; o swych zwycięstwach, o swych klęskach, o swych cierpieniach, o dniu dzisiejszym. A mówiąc to wszystko, daje świadectwo: kim jest i kim chce być. Przynosi Temu, który się narodził w stajni, całe swoje dziedzictwo, swoją przeszłość i dzisiejszość – i swoją przyszłość również. Nie chcemy przestać być sobą!”. Być może nie przeczuwając, że kiedyś przyjdzie mu proroctwa wypowiadać, które przemieniać będą losy całego świata i pojedynczych ludzkich serc; w słowach prostych ujął to, co przez wieki płynęło przez wszystkie polskie Wigilie: Nie chcemy przestać być sobą! Nieważne, czy tęsknica ta rwała serca na Ostrowie Lednickim, czy zalewała wawelskie wzgórze, czy łkała przy ognisku legionistów lub ostatnim tchnieniem szła z ust katowanych przez ubecką władzę. Łączyła w jedno wszystkich. Chcemy być i pozostać sobą! Bo przecież Ten zrodzony w stajni betlejemskiej przynosił człowiekowi odpowiedź na najważniejsze pytanie – co znaczy być człowiekiem? Traktaty ludzkiej mądrości, ustanawiane prawa w obronie istoty zwanej człowiekiem, nawet tkliwe słowa kazań są słomą wobec kwilenia Dziecięcia. I tak Bóg potwierdził tożsamość człowieka. Boże Narodzenie nie zachwyca jakąś magią czy rodzinnością, ale tym, co najbliższe człowiekowi – jego własnym potwierdzonym człowieczeństwem.

Niech w promieniach tej Gwiazdy ręce ogrzeje każdy

Czegóż więc życzyć sobie i drugiemu, gdy słowa najczęściej kłamią lub są jak sztuczny miód? Tylko jednego: w ciszy zachwyćmy się naszym człowieczeństwem, które ukształtowane przez Boga i naszą kulturę pozwala przetrwać osobiste i dziejowe nawałnice. Bo jeśli tylko chcesz być sobą, to nim pozostaniesz. Ta nadzieja zawieść nie może.

Ks. Jacek Świątek