Pokazał, jak służyć Chrystusowi
Znajomość z ks. kan. Józefem Kuzawińskim była dla nas zaszczytem i łaską - powtarzają ci, których poprosiłam o podzielenie się wspomnieniami. Z ich słów przebija szczerość. Wszyscy przyznają, że coś mu zawdzięczają, że wiele ich nauczył, pomógł... - Najpierw wspominam go jako kolegę z przedszkola, podstawówki, a później z liceum. Często wracaliśmy razem ze szkoły i mimo że chodziliśmy do różnych klas (on był w„A”, ja w„B”), zawsze mieliśmy o czym rozmawiać - opowiada Dorota Bojarczuk-Dziurda z Rossosza. - Różniliśmy się charakterami; ja byłam impulsywną pesymistką, on optymistą z uśmiechem na twarzy i jakimś wewnętrznym ciepłem. Zaskakującą nowiną było to, że nie poszedł na weterynarię, ale do seminarium. Zawsze był przykładnym ministrantem i lubił służbę przy ołtarzu. Kiedy już uczył się w seminarium i spotykaliśmy się na chwilkę „po kościele”, sprawiał wrażenie człowieka spełnionego, będącego na właściwym miejscu - dodaje.
Pani Dorota wspomina Msze, które ks. Józef okazjonalnie odprawiał w Rossoszu. – Z radością słuchałam jego dobrych kazań i byłam dumna, że to mój kolega! O jego kapłańskiej drodze dowiedziałam się więcej z informacji w internecie. Zawsze był zapracowany, żył w biegu. Nie mógł przyjechać na mój ślub, ale potem dał nam w prezencie Pismo Święte. Na zawsze zapamiętam słowa, którymi wsparł mnie po nagłej śmierci mojego brata. Pomogły mi przeżyć żałobę i nie zwątpić w sens życia. Potem te same słowa wróciły do mnie po latach, w jeszcze trudniejszej sytuacji. Ks. Józek był wspaniałym kapłanem i człowiekiem. Wierzę, że Pan przyjął jego cierpienie i wynagrodził służbę. Pamiętam o nim w moich modlitwach – deklaruje D. Bojarczuk-Dziurda.
Przewodnik powołanych
O swojej prawie 25-letniej znajomości ze śp. ks. J. Kuzawińskim chętnie mówi także s. Magdalena Krawczyk, antonianka i szefowa Domu Samotnej Matki w Łodzi.
– Ks. Józef był moim katechetą w Radzyniu Podlaskim. Uczył mnie zarówno w podstawówce, jak i w liceum. Po maturze poszłam do zakonu, a on wyjechał na Ukrainę. Wtedy utrzymywaliśmy kontakt listowny. Gdy wrócił, wielokrotnie do siebie dzwoniliśmy. Tak było do końca jego dni – zaczyna opowieść s. Magdalena.
S. M. Krawczyk podkreśla, że ks. Józef nigdy nie pozwalał sobie za cokolwiek dziękować. – Zawsze powtarzał: „To wszystko zrobił Pan Jezus, nie ma w tym mojego udziału, ja tu jestem najmniej ważny”. Taka postawa jest dziś bardzo rzadka. On nigdy nie zasłaniał sobą Jezusa, ale zawsze na Niego wskazywał. Interesował się swoimi uczniami. Witał się z nami, podając nam rękę, wspólnie graliśmy w kosza i siatkówkę. Kiedy nie chciałam jechać na klasową pielgrzymkę na Jasną Górę (dlatego, że nie jechały moje koleżanki), zadzwonił do nas z pytaniem o powód; pytał, czy nie jadę z braku funduszy, bo jeśli tak, to on wszystko załatwi. Świadectwo życia, które nam dawał, wpłynęło na dalsze moje życie. Dzięki niemu umiałam przejść od wiary tradycyjnej do osobiste więzi z Jezusem. Ks. Józef pokazywał swoją osobą, jak pięknie jest służyć Chrystusowi. Kiedy w wieku 15 lat powiedziałam mu, że chcę iść do zakonu, poprosił, żebym przyszła do niego… za miesiąc. Chciał się upewnić, że pragnienie nie jest chwilowe. Potem proponował mi wiele duchowych lektur, opowiadał, jak wygląda życie w zakonie i uczył medytacji nad słowem Bożym. Mówił, że umiejętność rozważania przyda mi się w klasztorze. Dzięki jego pomocy było mi potem dużo łatwiej – przyznaje s. Magdalena.
Duchowy ojciec
Siostra podkreśla, że ks. Józef potrafił niesamowicie przekonująco głosić słowo Boże i pokazał jej, że spowiedź jest sakramentem uzdrowienia.
– Pytał o moje podopieczne. Kiedy dowiedział się, że jedna z samotnych matek jest chora onkologicznie, dopytywał, czy ma rodzinę. Gdy zaprzeczyłam, prosił: „Bądźcie przy niej bardzo blisko”. Mój tato zmarł dosyć wcześnie i myślę, że ks. Józef w pewnym sensie zajął jego miejsce. Był dla mnie nie tylko duchowym ojcem. Zawsze się o mnie troszczył, dziękował, że o nim pamiętam. Czuję się jego duchową córką. Cieszę się, że mogłam wziąć udział w jego pożegnaniu, że dane mi było iść za jego trumną. Ciągle pamiętam, jak mówił, że w czasie modlitwy brewiarzowej pamięta o kapłanach i osobach konsekrowanych, którzy w czasie jego kapłaństwa poszli do seminarium lub zakonu. Wiem i czuję, że teraz też jest blisko, że nadal się mną opiekuje i za mnie się modli – kończy s. Magdalena.
Wzór kapłana
Dobrych słów nie żałuje także ks. Michał Pniewski, wikariusz parafii Ducha Świętego w Woli Uhruskiej. Z ks. Józefem po raz pierwszy spotkał się zaraz święceniach kapłańskich w 2017 r. Przyznaje, że ks. J. Kuzawiński przyjął go do parafii z życzliwością i dobrocią.
– To właśnie ks. Józef wprowadzał mnie w kapłańskie życie. Stał się dla mnie wzorem kapłana. Zawsze miał czas dla drugiego człowieka. Każdy, kto przychodził do niego po pomoc, czy to duchową, czy materialną, nigdy nie odszedł zawiedziony. Ks. Józef znał wszystkich swoich parafian. Nie oczekiwał, aby mu się kłaniano. Kiedy kogoś dostrzegał, robił to pierwszy – przyznaje ks. M. Pniewski. – On kochał ludzi, ale też bardzo miłował Boga. Niejednokrotnie w godzinach wieczornych można było spotkać naszego proboszcza na ulicach Woli Uhruskiej z różańcem w ręku. Ks. Józef zawsze znajdował czas dla Pana Boga. Nieraz zastawałem go, i w ciągu dnia, i wieczorem, gdy kościół był już zamknięty, na indywidualnej modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Parafianie zawsze mówili o nim: „Nasz ksiądz proboszcz”. Nigdy nie zapominał o swojej parafii. Wydawało się, że podczas choroby zajmie się sobą i leczeniem. Nic z tego! Mimo trudności ciągle pytał, co słychać w parafii i jak idą prace, które zlecał, przebywając poza Wolą Uhruską – wylicza ks. Michał.
Zawsze z ludźmi
Kapłan zaznacza, że ks. Józef był dla niego także wzorem osoby dzielnie znoszącej chorobę.
– Nigdy się nie skarżył, nie pytał „dlaczego?”, ale przyjmował swój krzyż, ofiarując go za swoich parafian. Podczas choroby, mimo wielkiego trudu i bólu, kilka razy przyjeżdżał do Woli Uhruskiej, by pokrzepić słowem czy przygotować wiernych do Wielkanocny albo do misji jubileuszowych. Gdy umarł, doznałem szoku. Spodziewałem się, że nadejdzie ten moment, bo stan ks. Józefa pogarszał się. Niemniej kiedy przyszła śmierć, tak jak wszyscy poczułem pustkę, czułem, że straciłem kogoś bliskiego. Wierzę, że ks. Józef zostanie w naszej pamięci i modlitwie – podsumowuje ks. M. Pniewski.
Z szacunkiem i uznaniem o ks. Józefie mówi również Jan Łukasik, wójt gminy Wola Uhruska.
– Nasz ks. proboszcz miał bardzo dobry charakter; był człowiekiem bardzo spokojnym, życzliwym, potrafiącym słuchać ludzi, konkretnym i dotrzymującym słowa – nawet w małych sprawach. Zapamiętamy go jako osobę zdyscyplinowaną, obowiązkową i pracowitą, zarówno w sprawach duchowych, jak i materialnych. Zawsze przygotowywał bardzo dobre kazania, wygłaszał je zrozumiałym językiem; wszyscy wiedzieli, o co mu chodzi. Nie stronił od uroczystości organizowanych przez miejscową szkołę i gminę. Wspólnie organizowaliśmy m.in. obchody 3-majowe, podczas których wspominaliśmy także miejscowych partyzantów. Zawsze odprawiał nam wtedy Mszę polową. Współpracowaliśmy także przy organizacji Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa. Zawsze zwieńczała je modlitwa ekumeniczna. Ks. Józef brał w niej udział razem z kapłanami prawosławnym i grekokatolickim – podkreśla wójt.
Honorowy obywatel
Włodarz Woli Uhruskiej dostrzega w ks. Józefie także dobrego gospodarza. Opowiada, że proboszcz dbał o miejscowy kościół i o jego otoczenie, że zamontował w nim piękne witraże, doprowadził gaz ziemny, odnowił boczne kaplice i wnętrze świątyni.
– Ludzie doceniali jego wysiłki na rzecz upiększenia cmentarza w Bytyniu. Za kadencji ks. Józefa wymieniono tam ogrodzenie, utwardzono alejki i doprowadzono wodę. Proboszcz dbał także o trzy kaplice dojazdowe – wylicza J. Łukasik.
Dopowiada, że razem z gminą współorganizował i współfinansował plener plastyczny. Odbywa się on w Woli Uhruskiej od 20 lat. – Postanowiliśmy, że podczas spotkania artyści przygotują 20 płaskorzeźb dotyczących tajemnic różańcowych. Dziś te prace zdobią otoczenie naszego kościoła i dróżki, które do niego prowadzą. Chcę też powiedzieć, że ks. Józef nigdy nie tworzył dystansu, potrafił rozmawiać z każdym człowiekiem. Chętnie udzielał wsparcia potrzebujących. Robił to dyskretnie i bezrozgłosu, ale i tak wszyscy o tym wiedzieli, bo o jego dobroci głośno mówili ci, których wspomógł. Swoją postawą zasłużył na tytuł Honorowego Obywatela Woli Uhruskiej. Cieszymy się, że zechciał przyjąć to wyróżnienie – podkreśla włodarz.
Na koniec dzieli się osobistą refleksją. – Uczestnicząc w Mszach i nabożeństwach, obserwowałem, w jaki sposób udziela Komunii św. Robił to z ze szczególnym namaszczeniem i uwagą – nieważne było, czy podaje Komunię dziecku, czy dorosłemu. Tym gestem chciał powiedzieć: „To dla ciebie wyjątkowa chwila, zapamiętaj ją na dłużej”. Taką postawą wyrażał zarówno szacunek dla Eucharystii, jak i dla tych, którym jej udzielał. Zawsze robił to identycznie i autentycznie. Zapamiętam to na długo – kończy J. Łukasik.
O ks. Józefie można pisać jeszcze bardzo długo… Panie, bądź uwielbiony za jego życie! Niech wyda ono stokrotny plon!
Agnieszka Wawryniuk