Póki żyjemy
Dalej więc nie wiemy, o co mu chodzi. Czy o ten rozpoczynający się tuż po Wszystkich Świętych nachalny marketing, przedświąteczną gorączkę szukania prezentów i kupowania, dopóki wystarczy pieniędzy, czy o suto zastawiony stół? A może o brak na nim obecnej każdego roku fasoli?
Albo o kolędników (dwóch sprawiających wrażenie rezolutnych chłopaków, co to zastukali, zanim zdążyliśmy dokonać degustacji wigilijnych potraw? I o to, że naprędce, na wdechu zaśpiewali, a właściwie wykrzyczeli: „Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina…”. Indagowani, czemu aż tak im śpieszno (i chodzić, i śpiewać), odpowiedzieli – że chcą być pierwsi. Informacji, dlaczego pierwsi, pomimo namolnego nagabywania, niestety, nie uzyskaliśmy. Potem – już w Boże Narodzenie – byli kolejni. Chłopiec i dwie dziewczynki. Mówią, że nie rodzeństwo. Doraźna grupa teatralna. Wyglądająca na najstarszą (13-14 lat) dziewczynka trzyma w ręku kartonową, najwyraźniej własnym sumptem przygotowaną „szopkę”. Potrząsa nią na wszystkie strony, ale umieszczona w rogu kartonika zawzięta żaróweczka ani rusz nie chce świecić. Wreszcie jest. Zajarzyła. Znowu dowiadujemy się, że „Dzisiaj w Betlejem…”. Śpiew trochę mniej śpieszny, słowa rzadziej przez trupę połykane. Co z tego, skoro drugą zwrotkę zaczynają ciągle od nowa i za każdym razem artystę płci męskiej w tym samym miejscu śpiewania dopada paroksyzm śmiechu. Dziewczyny próbują go usprawiedliwiać, przywoływać do porządku – nic z tego. Skutkuje dopiero groźba, że za taki występ nie dostaną ni grosza.
Nie tylko dziadek, który pamięta „Herody”, my wszyscy nieco zniesmaczeni jesteśmy popisami kolędników. Jak nic przyświeca im jedna idea. I raczej nie jest to idea wzniosła. No to się pokrzepiamy. Wszak tyle wszystkiego – szkoda, żeby się zmarnowało. – To się zrzuci po świętach – zachęca do próbowania kolejnych potraw kuzynka. – Zrzuci się na tradycję – dodaje, kiedy przekonani jej wcześniejszą argumentacją, zmiatamy ze stołu kolejne kalorie.
Zarażeni przez kolędników też intonujemy „Dzisiaj w Betlejem”. Najmłodsza latorośl sugeruje, żeby przy refrenowej wyliczance na zmianę śpiewała i podnosiła się z krzeseł płeć żeńska i męska. Idzie nam dobrze do słów: „bydlęta klękają”. Wypadło na mężczyzn. Koniec wspólnego śpiewania.
Tak naprawdę świąteczne refleksje przychodzą dopiero po świętach. Kiedy już wiadomo, co i jak, z kim i dlaczego. Kiedy dopada zaduma – po co to wszystko było. Kiedy przychodzi świadomość, że oto kolejny „grudzień ucieka za grudniem, styczeń mi stuka za styczniem”. Że uczynione w mijającym roku postanowienia w sferze postanowień zostały. Że zestawienie: winien i ma niekoniecznie jest takie, jak byśmy sobie życzyli.
Może jednak, choć zaistniałych faktów nie da się odwrócić, potrafimy z nich wyciągnąć jakieś wnioski. Może też ten, że póki żyjemy, wszystko jest do naprawienia. Z akcentem na: „póki” i „żyjemy”.
Anna Wolańska