Pokora w kapturze
Po raz pierwszy przeczytałam o nim w czasopiśmie Miłujcie się!. Pomyślałam: ciekawa postać; taki inny, tajemniczy. Potem co jakiś czas w moje ręce wpadały kolejne teksty o tym niezwykłym zakonniku. Urodził się 8 maja 1828 r. w libańskiej wiosce Bekaa Kafra. Na chrzcie otrzymał imię Józef. Należał do Kościoła maronickiego (to katolicki Kościół wschodni). Pochodził z ubogiej rodziny, która trudniła się rolnictwem.
Pomagał w wypasie owiec i kóz. Od początku lubił ciszę i samotność. Często oddawał się modlitwie i medytacji, przez co rówieśnicy krzyczeli za nim: święty. Kiedy miał 23 lata, wyszedł wczesnym rankiem z domu i udał się do klasztoru w Mayfouk. Chciał niepodzielnie należeć do Boga. Uważał, że to pragnienie można zrealizować tylko w życiu zakonnym. Odszedł od świata, który nie dawał mu spełnienia. W wieku 31 lat przyjął święcenia kapłańskie. Z wielką gorliwością służył w zgromadzeniu i był posłuszny jego surowej regule. Godzinami oddawał się modlitwie, często pościł i umartwiał się. Jadł tylko raz dziennie. Wybierał suchy lub przypalony chleb, marne owoce. Nie bronił się przed żadnymi pracami. Ciągle chodził w kapturze.
Totalny radykalizm
Po 16 latach pobytu w zakonie poprosił o pozwolenie na podjęcie życia pustelniczego. Nie gardził ludźmi i światem. Przeciwnie – w pustelni chciał oddać się modlitwie i ofierze za innych. Początkowo przełożeni byli sceptycznie nastawieni do jego decyzji. Punktem zwrotnym była… płonąca lampa. O. Charbelowi zlecono pracę nad dokumentami. Ściemniło się, więc poprosił młodych współbraci o przyniesienie lampki. Współtowarzysze postanowili zrobić mu kawał i napełnili ją wodą, a nie oliwą. Jakie było ich zdziwienie, gdy Charbel wziął od nich lampkę, zapalił ją i usiadł do pracy. Powiadomili o wszystkim przełożonego, który zobaczył w tym wyraźny znak z góry. ...
Agnieszka Wawryniuk