Pół wieku w służbie muzyki kościelnej
Żył muzyką. Komponował, jak też pisał słowa pieśni, dostosowując utwory do okoliczności - tak o swoim koledze mówi Konstanty Gurtat, wieloletni organista w parafii Trójcy Świętej w Radzyniu Podlaskim.
Stanisław kontynuował rodzinne tradycje muzyczne i organistowskie. Urodził się 20 grudnia 1930 r. w Dzwoli nieopodal Janowa Lubelskiego, w rodzinie organisty Ignacego Klimkowskiego. Niestety, ojciec zmarł, kiedy chłopiec miał niespełna siedem lat. Uzdolniony muzycznie, po ukończeniu szkoły podstawowej w Stoczku Węgrowskim S. Klimkowski rozpoczął naukę gry na organach u swego stryja, który z kolei był organistą w Nadarzynie koło Warszawy. Po trzech latach nauki organistowskiego rzemiosła wrócił do Stoczka, gdzie praktykował pod kierunkiem wybitnego organisty Zbigniewa Argasińskiego.
– Chociaż nie skończył szkoły organistowskiej, kilkuletnia nauka i praktyka pod okiem wybitnych organistów sprawiła, że uzyskał wykształcenie w tym kierunku jako samouk – zwraca uwagę Czesław Godlewski, brat pana Stanisława. S. Klimkowski, zanim przyszedł do Turowa, przez rok obsługiwał jako organista parafię w Ugoszczy, położoną w pobliżu Stoczka. Jak trafił do odległej parafii w Turowie? – Ks. Jan Berliński, który rozpoczął posługę proboszcza w tejże parafii, szukał organisty. Ponieważ znał dobrze ówczesnego proboszcza z Ugoszczy, ten polecił mu młodego, utalentowanego muzycznie i świetnie zapowiadającego się organistę – wspomina Cz. Godlewski.
W aktach parafii Turów znajdujących się w Archiwum Diecezjalnym w Siedlcach, w opisie przebiegu wizytacji biskupiej przeprowadzonej w 1954 r., czytamy m.in., że „w parafii pracuje organista Stanisław Klimowski i kościelny Jan Mróz”. Z tą właśnie parafią pan Stanisław związał swoje życie zawodowe. Organistą był tu do połowy 2010 r.; 56-letnia posługa nadwyrężyła jego zdrowie, głównie oskrzela, dlatego coraz trudniej było mu śpiewać. I stąd też decyzja o organistowskiej emeryturze.
Turów był miejscem pracy S. Klimkowskiego i przestrzenią jego rodzinnego życia. – Był bardzo rodzinny. Wychowywał się w niełatwych warunkach powojennych. Bardzo wcześnie musiał się usamodzielnić i zacząć pracować. Parafia w Turowie nie była na tyle duża, by móc utrzymać organistę na etacie. Dlatego Stanisław podejmował też inne prace; pracował w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Kąkolewnicy, zajmował się również drobiarstwem – dodaje jego brat.
S. Klimkowski zmarł nieoczekiwanie po krótkiej chorobie 8 lipca 2011 r. i spoczął na miejscowym cmentarzu. Zatrzymujących się przy jego grobie przykuwa napis: „Stanisław Klimkowski – wieloletni organista w parafii Turów”. – Przy końcu życia czuł się spełniony. Odszedł trochę pośpiesznie – podsumowuje Cz. Godlewski.
Nie tylko z chórem…
W chórze parafialnym mocnym i dźwięcznym sopranem Danuta Waszkiewicz śpiewa od prawie 40 lat. – Nie pamiętam innego organisty, tylko pana Stanisława – wspomina początki przynależności do zespołu chóralnego. – Śpiewaliśmy przez długie lata w czterogłosowym chórze mieszanym, co wymagało sporo pracy – opowiada. – Próby odbywały się wieczorami w kościele, raz w tygodniu, natomiast częściej przed zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia czy Wielkanocy. Przychodziliśmy na nie nawet w mroźne i śnieżne zimy, ubierając długie i ciepłe kożuchy. Gdy zaczynaliśmy naukę nowej pieśni, pan organista przynosił ją już własnoręcznie rozpisaną na poszczególne głosy. Ćwiczyliśmy dużo, ale dzięki temu nie tylko ja wiele się nauczyłam. Nasz mistrz potrafił zachęcić do śpiewu tych, którzy mieli choć trochę słuchu i zdolności muzycznych – zachwala.
Pani Danuta zwraca przy tym uwagę, że śpiewał nie tylko chór… Rozśpiewany był cały kościół. – Na pół godziny czy też na 20 minut przed niedzielnymi Mszami św. pan organista uczył parafian nowych pieśni. Często były to te same, które wcześniej ćwiczył chór. Śpiewaliśmy także godzinki – zaznacza.
Pytana, jak zapamiętała S. Klimowskiego, podkreśla, że był człowiekiem sympatycznym i ułożonym. – Choć przyszedł do Turowa, doskonale wtopił się w miejscowe środowisko. Z wieloma chórzystami łączyły go bliskie, serdeczne relacje – podsumowuje.
Z niewydanego śpiewnika
Zbiór pieśni, do których pan Stanisław komponował muzykę bądź też układał słowa, jest dosyć pokaźny. Na dużych kartkach nutowego papieru starannym pismem zapisane zostały nuty, słowa, jak też daty, a nawet godziny powstania pieśni. Zatrzymajmy się przy kilku z nich – tych z ostatnich lat…
S. Klimkowski trzy pieśni poświęcił Janowi Pawłowi II, który był dla niego postacią szczególną. Jak podkreślał w rozmowach, często modlił się za wstawiennictwem Papieża Polaka. Pieśń „Modlitwę swą – za Ojca Świętego” skomponował dzień po jego śmierci, tj. 3 kwietnia 2005 r. Zaś dzień pogrzebu papieża przyniósł wzruszającą kompozycję zatytułowaną „Ojcze nasz święty”. Dwa lata później pan Stanisław komponuje muzykę i pisze słowa kolejnej pieśni: „O nasz święty Janie Pawle”. Muzyka skomponowana do tekstu siostry karmelitanki bosej przyniosła natomiast w 2007 r. refleksyjną pieśń „Łączy nas Chrystus”. Z kolei beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki stała się inspiracją do powstania w 2010 r. utworu „Bogu w obronie wiary”.
Z zachowanych pieśni mógłby powstać pokaźny śpiewnik. Parafia w Turowie przygotowuje się obecnie do jubileuszu 80-lecia jej erygowania; uroczystości odbędą się w 2017 r. Może warto pomyśleć nad wydaniem pieśni religijnych Stanisława Klimkowskiego, przez ponad pół wieku posługującego tu jako organista? Wszak śpiewaliśmy je wszyscy przez lata…
MOIM ZDANIEM
Konstanty Gurtat – w latach 1979-2005 organista w parafii Trójcy Świętej, wieloletni członek diecezjalnej komisji ds. muzyki kościelnej
O Stanisławie Klimkowskim, moim wspaniałym koledze po fachu i przyjacielu, mogę mówić wyłącznie jak najlepiej. Pochodził z uzdolnionej muzycznie rodziny. Organistami byli jego ojciec i stryj.
S. Klimkowski był samoukiem, ale też człowiekiem niezwykle utalentowanym. Organistowskiego rzemiosła uczył się pod okiem stryja, bowiem jego ojciec zmarł wcześnie. Choć nie miał wykształcenia muzycznego, grał i śpiewał o wiele lepiej niż niektórzy organiści, którzy ukończyli szkoły w tym kierunku. A do tego żył muzyką. Przez lata zgromadził bardzo duży zbiór pieśni przez siebie ułożonych. Komponował zarówno muzykę, jak też pisał słowa pieśni religijnych, dostosowując utwory do okoliczności. Szczególnie utkwiła mi w pamięci skomponowana przez niego pieśń o ks. Jerzym Popiełuszce czy też pieśni poświęcone papieżowi – dziś św. Janowi Pawłowi II. Często zaglądał do mnie z pytaniem o nowości i nigdy nie wyszedł bez nowej pieśni religijnej. Od razu brał ją „na warsztat”, tj. rozpisywał na głosy dla chórzystów (w swojej parafii prowadził czterogłosowy chór mieszany); nowych pieśni uczył też miejscowych parafian. Wymienialiśmy się utworami; ja również brałem od niego różne pieśni, zwłaszcza te dawne. Znajdywał je w starych śpiewnikach, często komponując do słów nową muzykę. Wykonywałem także pieśni religijne skomponowane przez Stanisława. Wymienialiśmy doświadczenia, razem jeździliśmy też na zjazdy organistów z naszej diecezji odbywające się w Siedlcach i w Leśnej Podlaskiej.
S. Klimkowski był nie tylko moim kolegą, ale również przyjacielem, na którego zawsze mogłem liczyć. Odczułem to szczególnie wtedy, kiedy ciężko zachorowałem. Odwiedzał mnie najpierw w szpitalu, a później w domu. Dużo wtedy rozmawialiśmy. Brak mi tych spotkań i rozmów o muzyce kościelnej i życiu.
Małgorzata Kołodziejczyk